– Kto? – wrzeszczał Bill Lewis, chwytając karabin maszynowy.
– A jak myślisz? – Olivia odbezpieczyła broń. Kolbą roztrzaskała szybę w oknie. Zobaczyła Duncana biegnącego w kierunku domu.
– Ubezpieczaj schody! – wrzasnęła do Lewisa. Wahał się.
– No już, idioto, zanim podejdą bliżej. Skoczył do drzwi sypialni i zniknął w głębi domu.
Karen i Lauren zamarły słysząc strzały.
W ciszy, która nastąpiła obie jednocześnie poczuły jak zamęt w ich głowach przeradza się w paniczny strach, tak jak wtedy, gdy podczas deszczu na ulicy traci się panowanie nad samochodem wpadającym w poślizg.
– Och, mój Boże – wyszeptała Lauren. – Co tam się dzieje?
– Nie wiem – odpowiedziała Karen. – Nie wiem.
– Czy nic im się nie stało?
– Nie wiem.
– Co mamy robić?
– Nie wiem.
– Musimy coś zrobić!
– Co?
– Nie wiem!
Obie dziewczynki, walcząc ze łzami i paniką, pragnąc wybiec ze swej kryjówki, stały nadal bez ruchu, całe zesztywniałe z napięcia.
Wpadając do hallu Megan potknęła się i runęła jak długa. Przez moment nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale przekoziołkowała i znalazła się na klęczkach z pistoletem w wyciągniętej ręce. Błyskawicznie wycelowała, gotowa wystrzelić do byle hałasu, byle ruchu, do ducha lub do samego przerażenia. Słyszała swój oddech głośny, chrapliwy.
Skoczyła na obie nogi i skierowała się ku schodom, które wyrosły na wprost niej.
Na górze usłyszała czyjeś kroki, stukające po drewnianej podłodze. Rzuciła się w bok i przywarła do ściany patrząc się w tamtą stronę. Podniosła broń do strzału i wtedy zobaczyła twarz Billa Lewisa wychylającego się znad poręczy. Przez moment oboje zamarli bez ruchu, po czym Megan dostrzegła w jego dłoni pistolet. Wykrzyknęli jednocześnie coś niezrozumiałego, Megan wystrzeliła, po czym cofnęła się w drzwi saloniku. W tej samej chwili Bill Lewis otworzył ogień. Krótki moment wahania kosztował go jednak wiele – kule jedynie odbiły się po tynku i drewnie, wzniecając pył i drzazgi.
Jedna z nich wbiła się w jej przedramię. Megan krzyknęła, zatoczyła się patrząc na krew, przesiąkającą przez rękaw. Ostry, drewniany kolec wbił się przez materiał w skórę. Wyrwała go gwałtownie, krew trysnęła jej między palcami. Rzuciła się w przód, i z czterdziestkipiątki wymierzonej prosto przed siebie puściła dziką serię, czując jak pistolet szarpie ostro jej ręką. wiat na piętrze wydawał się cały eksplodować.
Kiedy kule stukały po suficie, Bill Lewis skoczył do tyłu zakrywając twarz przed nagłym atakiem. Zaczął strzelać na oślep raz za razem, przeszywając powietrze ołowiem.
W sypialni Olivia obserwowała z jakimś dziwnym spokojem Duncana, który pędził w stronę domu. Biegł prosto, nawet nie usiłując lawirować, kierując się do drzwi frontowych. Wydawało się jej, że poruszał się w zwolnionym tempie, jak w kinie, była wręcz zdziwiona, że w ogóle się tam dostał. Nie przypuszczałam, że cię stać na to, matematyk, pomyślała. Nigdy bym się nie spodziewała. A teraz dostaniesz za swoje. Czuła, że rośnie w niej ogromny bąbel wściekłości, porażając jak prądem elektrycznym ręce, nogi, serce. Czuła, że jej palce zaciskają się na spuście. Wywrzaskując przekleństwa puściła serię z automatu.
– Zdychaj! – ryknęła.
To słowo nabrało jakiegoś zwierzęcego z głębi trzewi pogłosu. Broń w jej rękach wydawała się żyć własnym życiem, rozpalona wściekłością i szaleństwem, szarpiąc się i skacząc w jej rękach, przeszkadzając w dokładnym wymierzeniu.
Starała się trafić w zbliżającą się postać. Duncan biegł z jedną ręką uniesioną nad głową, jakby osłaniając się od pocisków. Przez dym widziała, jak kule podnoszą obłoczki kurzu wokół Duncana. Gorący kwaśny zapach kordytu wypełnił jej nozdrza.
– Giń, tchórzu! – krzyknęła raz jeszcze.
Zaśmiała się głośno, widząc, że Duncan nagle upadł, jakby podcięty przez ogromną niewidzialną dłoń. Potoczył się po ziemi prosto w jej kierunku.
– Mam cię, sukinsynu!
Wymierzyła dokładnie, nacisnęła spust i zaklęła, gdy strzał nie padł – naboje się skończyły. Skoczyła po następny magazynek.
Ogarnęła go fala bólu.
Czuł gorzki smak kurzu, gdy upadł i uderzył twarzą o ziemię. W pierwszej chwili nie wiedział, czy żyje, czy nie. Spojrzał na swoje nogi i zobaczył, że pokryte są strumykami krwi. Teraz mnie zabije, pomyślał.
Ale mimo to próbował się podnieść na nogi.
Drzwi frontowe wydawały się niezmiernie odległe, niemożliwe do osiągnięcia. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie uderzy teraz następna seria.
– Na co czekasz?! – krzyknął do siebie.
Potem spostrzegł, że samochód porywaczy jest w pobliżu, jakieś dwa metry od niego po lewej stronie. Chwycił karabin za lufę i podpierając się skoczył ciężko za samochód. Zanim zebrał myśli, strumień pocisków uderzył w pojazd, odbijając się rykoszetem, zgrzytając po metalu. Nad jego głową z hukiem rozprysnęła się szyba, zasypując go bryzgami szkła.
Przycisnął się do ściany pojazdu i przyjrzał swoim nogom. Złamane? Czy mnie uniosą? Pomyślał o Tommym i bliźniaczkach, o Megan i jej ojcu.
Wzdrygnął się. Nieważne. Trzeba się zbierać. Podniósł się z trudem, czując palący ból w kolanach i udach. Zacisnął szczęki powstrzymując łzy i starając się opanować. Fala cierpienia oszołomiła go. Zagryzł wargi do krwi i pomyślał o rodzinie – to sprawiło, że poczuł się silniejszy. Pochylił głowę dla pewniejszego schronienia i odetchnął głęboko.
Jeszcze mnie nie wykończyłaś. Mógłby się nawet roześmiać, gdyby miał dość siły.
W mózgu Duncana kłębiły się pomysły, rozwiązania, sposoby działania. Zdawał sobie sprawę, że nie ma szans dostać się od frontu. Boczna ściana dawała jednak pewną osłonę, więc zdecydował, że spróbuje tamtędy.
Zaczerpnął duży haust powietrza i zdziwił się, że nie czuje bólu. Jest tu, we mnie, głęboko ukryty. A może mi się tylko wydaje. Uśmiechnął się.
Jeszcze nie umarłem, Tommy. Idę po ciebie.
Przemógł się i wstał, podnosząc karabin do ramienia. Wycelował w jedno z górnych pomieszczeń, skąd, jak mu się zdawało, strzelała do niego Olivia. Rozpoczął ogień, przyciskając spust tak szybko jak potrafił. Przymrużonymi oczyma widział jak kule rozrywają futrynę i roztrzaskują szkło. Nie przerywając kanonady, oderwał się od samochodu i potykając się, niezdarnie ruszył w kierunku domu, który dawał osłonę przed kulami Olivii. Przedzierając się myślał, jak długo jeszcze będą go nieść nogi, jednocześnie zdumiony, że wytrzymały tak wiele.
Olivia rzuciła się do tyłu, zaskoczona gwałtownością ognia, rozrywającego okno, ściany i sufit, pokrywającego wszystko bryzgami szkła, kurzu i szczątków mebli. Wylądowała na łóżku, oszołomiona. Nie odniosła obrażeń, przeraziła ją jedynie dzikość ataku. Następna seria rozerwała powietrze i Olivia poczuła, że spada w dół. Podłoga zadudniła pod ciężarem jej ciała. Już w następnej chwili zdała sobie sprawę z sytuacji i skoczyła do okna, skąd ujrzała Duncana, z trudem wlokącego się na nogach, lecz ciągle strzelającego i znikającego właśnie za rogiem budynku.
Odwróciła się.
Są jeszcze oni, pomyślała. Zostało jeszcze tych dwu.
Słyszała wysoki jazgot pistoletu maszynowego, który nagle umilkł, przygnieciony basowym rykiem broni Megan. Olivia rozejrzała się i spostrzegła swoją czerwoną torebkę, wypełnioną pieniędzmi. Zamknęła ją pospiesznie i przerzuciła pasek przez ramię. Podniosła wzrok i ujrzała w drzwiach Billa Lewisa.
– Szybko, nowy magazynek! – wrzasnął.
Rzuciła mu pełny, ale nim zdążył go chwycić, upadł na podłogę. Pochylił się, by go podnieść.
– Zabij ich – szepnęła. Wbił w nią zdumiony wzrok.
– Idź na górę i zabij ich – powtórzyła spokojnie, już normalnym tonem, jakby udzielała reprymendy małemu dziecku.
Lewisowi opadła szczęka.
– Zabij ich! – krzyknęła, ponosząc głos.
– Ale…
Krzyknęła znowu, tym razem przenikliwym, nie dopuszczającym odmowy sopranem:
– Zabij ich! Zabij!! Zabij obu!! Natychmiast, do cholery!! Wykończ ich!! Już!!