Выбрать главу

Tommy przylgnął do krawędzi dachu, starając się utrzymać równowagę na stromej powierzchni. Szadź pozostała z nocy sprawiła, że było ślisko i trudno było się poruszać. Słyszał serie wystrzałów, spróbował pełznąć. Owiał go zimny powiew, starał się zmusić do niemyślenia o dziadku i postępować w sposób zdecydowany. Słyszał krzyki matki i wiedział, że jest tam gdzieś i czeka na niego. Walczył ze łzami i strachem, nie dopuszczając do siebie żadnych wątpliwości, i posuwał się ostrożnie do krawędzi dachu.

Megan dotarła do korytarza na górze w chwili, gdy rozległy się wojownicze wrzaski Olivii. Zignorowała je. Mogła myśleć tylko o Tommym. Popędziła do sypialni i podbiegła do okna. Wychodziło na dach.

– Tommy! – wrzasnęła.

Nagle zobaczyła go, uczepionego krawędzi jak odpoczywający ptak, szykujący się do lotu.

– Tommy! – krzyknęła ponownie. – Tu jestem! Na dźwięk głosu odwrócił się i zawołał:

– Mamo!

Megan dostrzegła w oczach syna wielką radość. Szarpnęła gwałtownie futryną okna, ale nawet nie drgnęła. Obróciła się i spostrzegła krzesło. Chwyciła je i unosząc wysoko nad głową rąbnęła z całej siły. Krzyczała ze wszystkich sił:

– Tu jestem, Tommy! Jestem tutaj!

Szkło rozprysnęło się. Wypchnęła resztki odłamków i zgięta wpół przelazła przez otwór. Dłonie miała pocięte i ciekła z nich krew, ale nie zważała na to. Ani ból, ani śmierć, ani rozpacz, nic nie mogło się równać z uczuciem, jakiego doznawała, widząc swojego syna niezgrabnie pełznącego ku niej. Czuła niezmierną ulgę. Wyciągnęła ręce, wołając:

– Tutaj, Tommy, do mnie!

W tej chwili spostrzegła Olivię – stała w dole, w pobliżu tylnych drzwi, wpatrując się w małą postać na dachu. Ogarnęło ją potworne przerażenie.

– Nie!! – krzyknęła. Wyciągnęła ramiona do swojego syna.

Wybiegając z budynku, Olivia słyszała szuranie stóp Tommy'ego, gdy usiłował wydostać się na dach.

Odgłos spowodował, że zatrzymała się na chwilę i wyjrzała. Spostrzegła chłopca prawie w tej samej chwili, co Megan. Widziała, jak rzucała krzesłem w okno i wyciągała ręce do syna.

Odstąpiła parę kroków od budynku, by mieć lepszą pozycję strzelecką. Odciągnęła zamek automatu i dokładnie wymierzyła w dwie postacie w górze.

Duncan skradał się wokół domu, przy każdym kroku odczuwając przeszywający ból. Czuł się jak pies potrącony przez samochód, przerażony, nie zdający sobie sprawy, że ma zmiażdżone łapy, próbujący umknąć śmierci.

Dwa razy prawie stracił przytomność, za każdym razem walcząc z pokusą zapadnięcia w mrok.

Gdy zauważył Tommy'ego na dachu, chciał do niego zawołać, ale głos miał zbyt słaby, by można go było dosłyszeć. Wlókł się dalej i w końcu udało mu się zawołać:

– Tu jestem, Tommy!

O dziwo, tym razem głos zabrzmiał mocno i pewnie. Poczuł przypływ nadziei i siły. Posuwał się mozolnie, lecz systematycznie.

On również zauważył Olivię.

Zatrzymał się przerażony, widząc, jak podnosi broń i zdał sobie sprawę, gdzie celuje.

– Nie! – krzyknął i podniósł do oka swoją strzelbę. Wypalił, nie będąc pewny, czy dobrze mierzy. Potem jeszcze raz stłumił krzyk, zacisnął powieki z bólu i odrazy.

W chwili gdy Olivia przyciskała spust, pierwszy z desperackich strzałów Duncana przewiercił powietrze tuż nad jej głową. Drugi zaskowytał kilka centymetrów od jej nosa. Pomyślała, że została trafiona i rzuciła się do tyłu, odzyskując jednak przytomność umysłu, zanim dotknęła ziemi. Instynktownie wystrzeliła, jednak seria poszła w powietrze. Jęknęła w przypływie strachu i gniewu i obróciła się. Zobaczyła go wyciągniętego, przyciśniętego do ziemi, częściowo zasłaniały go zabudowania. Marny cel. Spostrzegła, że wylot jego strzelby zajaśniał.

Kolejny strzał rozdarł powietrze nad jej głową.

Olivia także wystrzeliła, zasypując miejsce, w którym się znajdował, ulewą pocisków, dopóki suchy szczęk zamka nie obwieścił, że skończyła się amunicja. Cisnęła automatem i porwała czerwoną torebkę. Otworzyła ją pospiesznie, ukazując pieniądze i duży pistolet. Ujęła go, spojrzała w kierunku Duncana i przekonała się, że większość jej pocisków poszła w ścianę domu nad jego głową. Zaklęła. Odwróciła się, wpatrując się w dach, w chwili gdy dłoń Tommy'ego sięgnęła wyciągniętej dłoni Megan. Przez moment wydało się jej, że postaci na dachu poruszają się w zwolnionym tempie. Opanowała się, ale gdy złożyła się do strzału, oni zaczęli poruszać się szybciej – zanim zdążyła cokolwiek przedsięwziąć, dziecko zostało wciągnięte z dachu przez okno – jego nogi przez chwilę kopały powietrze, jak pływak wodę w basenie – i zniknęło z pola widzenia.

Poczuła pustkę w środku, a potem obróciła się do Duncana.

Pewnie nie żyje, pomyślała. Skradając się postąpiła ku niemu krok. Wtedy ujrzała wylot strzelby podnoszący się ku niej, wpijający w nią swoje czarne oko. Uchyliła się i strzał znów chybił celu.

Megan przyciągnęła do siebie syna ostatkiem sił, jęknęła głośno i obydwoje przewrócili się na podłogę. Megan przetoczyła się nad syna, by ochronić go własnym ciałem przed pociskami. Usłyszała jak stęka i po kilku sekundach poczuła, że ją z siebie spycha. Usiedli, a ona przyciągnęła go do siebie. Zdała sobie sprawę, że powtarza łkając jego imię, przytula go, a jej własne ciało wstrząsają fale radości i ulgi. Po chwili poczuła jego łzy na swoich policzkach, potem odsunął ją delikatnie. Ukryła twarz w dłoniach, niezdolna wypowiedzieć jednego słowa trzęsącymi się wargami.

Tommy wytarł oczy, znów rezolutny.

– Daj spokój, mamo, nic mi nie jest.

Skinęła uszczęśliwiona głową.

Duncan widział jak Tommy ląduje przez okno w ramionach matki i dzika radość przeniknęła całe jego ciało, tłumiąc ból, który go dręczył. Udało się nam. Na Boga, dokonaliśmy tego.

Potem zobaczył Olivię, stojącą naprzeciw niego. Widział, jak odrzuciła automat i pochwyciła pistolet. Wypalił w jej kierunku, zobaczył jak obraca się na pięcie i biegnie. Przez chwilę wpatrzył się w jej sylwetkę.

Zaczerpnął powietrza i wymierzył po raz ostatni. Pośladki Olivii migały na wprost na linii strzału. Nacisnął spust. Ale strzał nie padł. Jemu także skończyła się amunicja.

Nieważne, pomyślał. Udało się nam. Żyjemy i udało się nam. Zwyciężyliśmy.

Spróbował przyjąć pozycję siedzącą, opierając się o ścianę domu. Odetchnął głęboko i wstał, mimo bólu, który nagle ożył w jego ciele. Podniósł rękę, by pomachać żonie, dać znać, że wszystko jest w porządku, choć marnie się czuje. Popatrzył na swoje pokrwawione nogi. – Im nic nie będzie. Złamanie się zrośnie. Zamknął oczy i zwiesił głowę. Nie myślał o banku, pieniądzach, przeszłości czy przyszłości. Czuł, że jest, i że to dość. Chciał spać. Nie wiedział, w jakim kierunku pobiegła Olivia.

Olivia biegła.

Naga, zakrwawiona, z rozwianymi włosami, długimi nogami odbijała się od ziemi, miarowo pracując ramionami jak sprinter dobiegający do mety. Oddaliła się od zabudowań i pędziła teraz przez długie pole w kierunku lasu. Spod jej bosych stóp wzbijały się obłoczki białego szronu, gdy zmierzała w stronę mrocznych drzew, które miały dać jej schronienie i umożliwić ucieczkę. W jednej dłoni ściskała pistolet, w drugiej czerwoną torebkę z pieniędzmi. Szeroko otwartymi ustami wdychała lodowate powietrze, napełniające ją dziką siłą.

– Jestem wolna – krzyczała do siebie.

Wiatr owiewał jej ciało. Widziała się już w samochodzie, na lotnisku, w samolocie lecącym na południe, już na zawsze nieuchwytna. Poddała się fali. buntu i szczęścia, które zawsze jej towarzyszyło, przyspieszyła w szalonym locie ku bezpieczeństwu. Mknęła przed siebie w szarości poranka.