Karen i Lauren widziały niebezpieczny taniec Tommy'ego na dachu, Olivię, która celowała do niego, i brata którego wciągał ktoś do środka.
Skoczyły do przodu i natychmiast zapadły miedzy głazy. Widziały Olivię, rozpylającą serię z automatu w kierunku ich ojca, i krzyczały ze strachu i wściekłości. Ale widziały także, że ojcu nic się nie stało, machał ręką do ich matki i Tommy'ego, gdy Olivia pędziła w ich stronę.
Krzyki dziewcząt wplotły się w cienie lasu i grzechotanie wystrzałów.
Ogarnęło je uczucie niepewności, łzy napłynęły im do oczu.
– Co robimy? – zawołała Lauren.
W tej właśnie chwili spostrzegły Olivię, pędzącą wprost ku miejscu, w którym się skryły. Widziały smugi krwi pokrywające jej nagość – sprawiała wrażenie krwiożerczego demona owładniętego żądzą mordu.
– Nie wiem! – krzyknęła Karen.
Ale już w tym samym momencie wiedziały obie.
Podniosły się, przyłożyły strzelby do ramion, trzymając je pewnie, celując precyzyjnie wprost przed siebie, zgodnie z instrukcją rodziców.
Olivia zobaczyła dziewczęta, które wyrosły przed nią spod ziemi jak zjawy. Na chwilę straciła panowanie nad sobą, lecz nie przestała pędzić w kierunku bliźniaczek. Podniosła pistolet, celując. Co się stało? – myślała gorączkowo. To niemożliwe. Tak być nie może. Już jestem wolna. I bezpieczna. Próbowała zwolnić, odzyskać równowagę, by wycelować precyzyjnie, ale biegnąc po pochyłości nie mogła się zatrzymać.
Karen i Lauren stały w milczeniu. Czuły to samo niezniszczalne elektryzujące uczucie przekazane im wiele lat temu, gdy były w łonie matki, a ona sama uciekała, by zacząć nowe życie. Wystrzeliły równocześnie – eksplozja nagle rozbrzmiała w zimowym powietrzu zamykając na zawsze drzwi do dzieciństwa, niewinności i beztroskich marzeń młodości.
Podwójne uderzenie podrzuciło Olivię, potem runęła na zmarzniętą ziemię. Torebka ze zrabowanymi pieniędzmi wypadła jej z dłoni i pofrunęła w górę, poderwana siłą strzału. Czuła, że jakaś potężna siła wyrwała jej pistolet z ręki. Niebo zawirowało nad nią, usłyszała chrzęst własnego oddechu wydobywającego się z rozerwanej kulami piersi. Chłód ziemi przenikał jej ciało i ściskał, jak objęcia wroga. Zadrżała, do szpiku kości. Ujrzała oczy swojej kochanki, gdy leżała martwa na zakurzonej ulicy. To nie tak, pomyślała. Mylę się. Przecież mi się udało. Jestem wolna.
A wtedy porwał ją nurt czarnej rzeki śmierci.
Odgłos strzałów przewiercił lodowate powietrze. Tommy się oderwał od matki. Skoczył do okna i przez rozbite szkło patrzył ponad polem w odległy las. Z początku miał trudności w rozróżnieniu sióstr, ubranych w kombinezony, zlewające się z brązowoszarą barwą lasu. Ale po chwili jego wzrok wyłuskał dwie stojące nieruchomo, jakby skamieniałe, postacie. W pewnym momencie poruszyły się i wyskoczyły z lasu. Popędziły przez pole w kierunku domu, jak dwie przestraszone łanie. Nawet nie spojrzały na rozciągnięte na ziemi ciało, obok którego musiały przebiec.
Tommy usłyszał, że za jego plecami matka wydobywa się spomiędzy porozbijanych mebli. Mówiła do siebie:
– Gdzie telefon? Gdzie ten cholerny telefon? – W jej głosie było coś, jakaś nuta, której nigdy dotąd nie słyszał. – Tommy, gdzie jest telefon?! – krzyknęła. Oderwał się na chwilę od okna i zobaczył, że znalazła aparat w kącie przy łóżku i nerwowo wybierała numer.
Powrócił do okna i ze swego punktu obserwacyjnego ujrzał, jak Karen i Lauren dobiegają do budynku i obejmują ojca. Wychylił się i pomachał im ręką, ale nic nie powiedział. Nie widziały go. Nie dbał o to, przepełniony cudownym uczuciem, którego nie potrafił wyrazić, ale które naładowało go jakby prądem elektrycznym. Czuł się jak zaraz po przebudzeniu w dzień Bożego Narodzenia, gdy odpędzał sen, mając ochotę jak najszybciej wyskoczyć z łóżka. Widział bliźniaczki, które podtrzymywały ojca, pomagając mu dojść do domu. Miał ochotę pobiec do nich i pomóc im.
Jego matka połączyła się z kimś – usłyszał jak podaje adres i mówi:
– Proszę natychmiast wysłać karetkę. Rany postrzałowe. Pospieszcie się. – W jej słowach słychać było panikę i rozpacz.
W jej głosie było coś mrocznego, coś, co zmroziło mu serce. Poczuł jak odpływa cała radość i ciepło, a wzrok zasnuwa mu mdląca ciemność. Westchnął, odwrócił się gwałtownie od okna i podbiegł do matki, która ciągle jeszcze rozmawiała przez telefon prosząc o pomoc. Wyciągnęła rękę, kiedy przebiegał obok niej, ale cofnęła ją i pozwoliła mu odbiec.
– Proszę, pospieszcie się – usłyszał, biegnąc po schodach na strych. Przecisnął się między łóżkami, odepchnął skotłowaną pościel, która wciąż jeszcze utrudniała dostęp do drzwi. Biegł najszybciej jak mógł, obojętny na wszystko, gnany strachem, który się w nim rozrastał.
Sędzia siedział oparty o ścianę. Oczy miał zamknięte, a oddech płytki. W takim stanie znalazł go Tommy. Na widok ran dziadka chłopcu zabrakło tchu. Chciał go objąć, ale bał się, że może zrobić mu krzywdę. Przez chwilę kręcił się niezdecydowany. Potem uklęknął przy dziadku. Bał się go dotknąć i bał się tego nie robić. Powieki sędziego drgnęły, gdy usłyszał, że wnuk jest koło niego.
– Dziadku?
– Jestem tu, Tommy.
Tommy westchnął głęboko, chcąc się uspokoić.
– Proszę cię, nie umieraj. Mama dzwoniła po pomoc, zaraz tu będą. Wyleczą cię.
Sędzia Pearson nie odpowiedział od razu, kiedy przemówił, jego głos brzmiał odległe.
– Jednak nam się udało, prawda?
– Tak, dziadku.
– Czy ktoś…?
– Tatuś jest ranny, ale może chodzić. Mamie nic nie jest. Karen i Lauren też.
– A reszta?
Tommy nie odpowiedział.
– Dobrze – powiedział dziadek. – Twoja mama załatwiła tego tu, zanim on mnie wykończył. Tommy podążył wzrokiem za spojrzeniem dziadka. Bill Lewis leżał w kącie. Chłopiec szybko odwrócił oczy. – To nic – rzekł sędzia. – Nie było rady. – Po chwili dodał: – Ale udało się nam. Mówiłem ci, że damy sobie radę. – Głos starego człowieka wydawał się teraz mocniejszy.
Tommy pospiesznie wtrącił:
– Ale nie umrzesz, dziadku, prawda?
Sędzia Pearson nie odpowiedział. Tommy zauważył, że powieki dziadka opadają.
– Dziadku, otwórz oczy, proszę – błagał. Czuł, że z oczu ciekną mu łzy i wytarł je odruchowo. Podniósł głos, starając się, by brzmiał rozkazująco. – Otwórz oczy, proszę.
Dziadek spojrzał przytomniej na wnuka.
– Chciałem tylko odpocząć – powiedział.
– Rozmawiaj ze mną, dziadku.
– Jestem twardy – powiedział sędzia takim tonem, jakby mówił z duchami. – Twardszy niż sądzili.
Tommy uśmiechnął się.
– Nie dam ci umrzeć, dziadku. Pamiętasz naszą zagadkę? Pamiętasz, co mówiłeś? Żebym myślał o niej, gdy się boję, a ona nam pomoże jak cudowne zaklęcie. Posłuchaj, dziadku. Cztery nogi, dwie nogi, trzy nogi. Nie dam ci umrzeć. – Stary człowiek znów przymknął oczy i Tommy pochylił się nad nim. – Dziadku, rozwiąż zagadkę! Co to jest?
Sędzia ocknął się. Odchrząknął i z cieniem uśmiechu na twarzy odpowiedział.
– Człowiek.
Tommy ujął dłoń dziadka. W jednej chwili stary człowiek poczuł, jak żywotność dziecka wlewa się w jego żyły, jak gdyby jego rany uzdrawiały się pod wpływem niewyczerpanych sił młodości. Przepłynął przez niego ożywczy prąd, poczuł przypływ sił.
– Nie pozwolę ci – powtarzał uporczywie chłopiec.
– Wiem – odpowiedział dziadek.
– Naprawdę, nie oszukuję.
– Wiem.
Przez chwilę obaj milczeli.
– Jestem zmęczony – powiedział sędzia. – Bardzo zmęczony. Trzy nogi. Tommy ścisnął jego dłoń, a on odwzajemnił uścisk.
Czekali obaj, obejmując się ramionami i dodając sobie otuchy, tak jak czynili to przez wszystkie dni minionego tygodnia.