Выбрать главу

– Robisz się bardzo cyniczna i podejrzliwa, kochanie – odparła. – Julio – aha! ahahahahahaha! – to tylko przyjaciel. Po prostu potrzebuję przestrzeni.

I tak wyszło na jaw, że ustępliwy tata przenosi się do domku zmarłej babci Alconburych, stojącego w głębi ich ogrodu.

21 lutego, wtorek

Bardzo zmęczona. Tata nabrał zwyczaju wydzwaniania do mnie w środku nocy, żeby pogadać.

22 lutego, środa

57 kg Jedn. alkoholu 2, papierosy 19, jedn. tłuszczu 8 (niespodziewana reakcja wymiotna: zobaczyłam w wyobraźni, jak tyłek i uda obrastają mi sadłem. Od jutra wracam do liczenia kalorii). Tom miał całkowitą rację. Byłam tak pochłonięta problemami rodziców i tak zmęczona nocnymi rozmowami z tatą, że prawie nie zwracałam na Daniela uwagi, co miało ten cudowny skutek, że on lgnął do mnie jak mucha do miodu. Ale dziś zrobiłam z siebie koncertową idiotkę. Wychodząc na lunch, spotkałam w windzie Daniela i Simona z marketingu, rozmawiających o aresztowaniu piłkarzy za sprzedawanie meczów.

– Słyszałaś o tym, Bridget? – zapytał Daniel.

– Tak – skłamałam, na ślepo szukając w głowie jakiejś opinii. – Moim zdaniem to lekka przesada. Jeśli tylko nie żądają więcej niż w kasie, co w tym złego, że trochę pohandlują biletami?

Simon spojrzał na mnie jak na nienormalną, a Daniel na chwilę zamarł, po czym wybuchnął śmiechem. Śmiał się i śmiał, póki obaj nie wysiedli, a wtedy odwrócił się do mnie i, w momencie, gdy drzwi się zamykały, powiedział: „Wyjdź za mnie”. Hmmmmm.

23 lutego, czwartek

56,5 kg (gdybym tylko mogła się utrzymać poniżej 57 kg, zamiast wyskakiwać i opadać jak tonące zwłoki – tonące w tłuszczu), jedn. alkoholu 2, papierosy 17 (nerwy przed bzykaniem – zrozumiałe), kalorie 775 (ostatni wysiłek, żeby zejść do jutra na 54 kg).

8 wieczorem.

A niech mnie. Komputerowa korespondencja osiągnęła dziś temperaturę wrzenia. O szóstej zdecydowanie włożyłam płaszcz i wyszłam, ale Daniel wsiadł do mojej windy piętro niżej. Znaleźliśmy się sam na sam, schwytani w potężne pole elektryczne, bezradni wobec siły przyciągania jak dwa magnesy. Nagle winda stanęła, oderwaliśmy się zdyszani od siebie i wsiadł do nas Simon z marketingu w ohydnym beżowym prochowcu na tłustym cielsku.

– Bridget – powiedział, robiąc cwany ryj, gdy odruchowo wygładziłam spódnicę – wyglądasz, jakby ktoś cię przyłapał na sprzedawaniu meczu.

Kiedy wyszłam z budynku, Daniel wyskoczył za mną i spytał, czy zjem z nim jutro kolację. Tak!!!

Północ.

Uch! Kompletnie wykończona. To chyba nie jest normalne, żeby przygotowywać się do randki jak do rozmowy w sprawie pracy? Mam obawy, że niesamowite oczytanie Daniela może być na dłuższą metę nieco uciążliwe. Może powinnam się zakochać w kimś młodszym i głupszym, kto by dla mnie gotował, prał moje ciuchy i we wszystkim mi przytakiwał. Od powrotu z pracy omal nie wybiłam sobie dysku, ćwicząc aerobik; przez siedem minut drapałam nagie ciało ostrą szczotką; sprzątnęłam mieszkanie; załadowałam lodówkę; wyskubałam brwi; przejrzałam prasę i Sekrety seksu; nastawiłam pranie i sama wydepilowałam sobie nogi, bo było za późno, żeby iść do kosmetyczki. Zakończyłam dzień, klęcząc na ręczniku i próbując oderwać plaster z woskiem, który przywarł mi do łydki na mur, jednocześnie oglądając Panoramę, żeby wyrobić sobie jakieś ciekawe poglądy na sprawy. Boli mnie krzyż, pęka mi głowa, a moje nogi są jaskrawoczerwone i oblepione woskiem. Mądrzy ludzie powiedzieliby, że Daniel powinien mnie pragnąć taką, jaką jestem, ale wychowałam się na „Cosmopolitanie”, zostałam wpędzona w kompleksy przez supermodelki i nadmiar psychotestów, i wiem, że ani moja osobowość, ani ciało nie sprostają żadnym standardom, jeśli pozostawię je samym sobie. Nie wytrzymam tej presji. Odwołam randkę i spędzę wieczór, jedząc pączki, ubrana w sweter poplamiony jajkiem.

25 lutego, sobota

55 kg (cud: seks rzeczywiście jest najlepszą gimnastyką), jedn. alkoholu O, papierosy O, kalorie 200 (wreszcie odkryłam sekret niejedzenia: należy zastąpić posiłki seksem).

6 wieczorem.

O radości. Przeżyłam dzień w stanie, który mogę określić wyłącznie jako upojenie pobzykankowe. Snułam się z uśmiechem po mieszkaniu, brałam do ręki różne przedmioty i odkładałam je z powrotem. Było cudownie. Jedyne minusy to: 1) kiedy było po wszystkim. Daniel mruknął: „Cholera, miałem odstawić samochód do serwisu” i 2) kiedy wstałam, żeby iść do łazienki, powiedział, że rajstopy przykleiły mi się do łydki. Ale różowe obłoki zaczęły się rozchodzić i ogarnął mnie niepokój. Co dalej? Niczego nie ustaliliśmy. Nagle sobie uświadomiłam, że znów czekam na telefon. Dlaczego sytuacja po pierwszej nocy nadal jest tak nieznośnie niepewna? Czuję się, jakbym przystąpiła do egzaminu pisemnego i czekała na wyniki.

11 wieczorem.

Boże, dlaczego Daniel nie zadzwonił? Jesteśmy ze sobą czy nie? Jak to możliwe, że moja mama prześlizguje się miękko z jednego związku w drugi, a ja nie mogę dociągnąć do drugiej randki. Może starsze pokolenie jest po prostu lepsze w te klocki? Może nie przeszkadza im niska samoocena. A może najlepsza rada to nie przeczytać w życiu żadnego poradnika.

26 lutego, niedziela

57 kg, jedn. alkoholu 5 (topienie smutków), papierosy 23 (wykurzanie smutków), kalorie 3856 (duszenie smutków poduszką tłuszczu). Obudziwszy się w pustym łóżku, mimowolnie zaczęłam sobie wyobrażać moją matkę z Juliem. Wizja rodzicielskiego, a raczej półrodzicielskiego seksu napełniła mnie: 1) odrazą, 2) oburzeniem ze względu na tatę, 3) odurzającym, samolubnym optymizmem, bo sądząc z przykładu mamy (jak również Joanny Lumley i Susan Sarandon), mam przed sobą jeszcze trzydzieści lat nieokiełznanego popędu płciowego; ale głównie wściekłą zazdrością i poczuciem klęski, bo oto leżę sama w łóżku w niedzielny ranek, kiedy moja sześćdziesięcioparoletnia matka prawdopodobnie zaraz zrobi to drugi… O Boże, nie! Ta myśl jest nie do zniesienia.

MARZEC

Ciężka panika urodzinowa

4 marca, sobota

57 kg (po jaką cholerę odchudzałam się cały miesiąc, skoro na początku marca ważę dokładnie tyle samo, co na początku lutego? Przestanę się codziennie ważyć i liczyć kalorie, bo nie ma to sensu). Moja matka stała się siłą, której nie poznaję. Wpadła dziś rano do mojego mieszkania, gdy siedziałam zgarbiona, jeszcze w szlafroku, posępnie malując paznokcie u nóg i oglądając początek wyścigów.

– Kochanie, mogę to tu zostawić na parę godzin? – zaćwierkała, rzuciła na podłogę naręcze reklamówek i pobiegła do sypialni. Po paru minutach, lekko zaintrygowana, poczłapałam za nią, żeby zobaczyć, co robi. Siedziała przed lustrem w kawowym gorseciku, który wyglądał na bardzo drogi, i z otwartymi ustami tuszowała sobie rzęsy (konieczność otwierania ust podczas nakładania tuszu jest wielką, nie wyjaśnioną zagadką natury).

– Czy nie powinnaś się ubrać, kochanie?