Выбрать главу

– Myślałam, że książka powstała na podstawie scenariusza – odparłam ponuro, po czym złapałam z tacy garść koreczków z krewetek i wepchnęłam je do ust. Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam tuż przed sobą jakiegoś bruneta w garniturze.

– Cześć, Bridget – powiedział.

Omal nie wyplułam wszystkich koreczków. Był to Mark Darcy. Ale bez swetra w romby a la sprawozdawca sportowy.

– Cześć – wymamrotałam przez koreczki, starając się nie wpaść w panikę. Przypomniawszy sobie artykuł, odwróciłam się do Perpetuy. – Mark, Perpetua jest… – zaczęłam i urwałam sparaliżowana. Co mam powiedzieć? Perpetua jest bardzo gruba i cały czas rozstawia mnie po kątach? Mark jest bardzo bogaty i miał żonę pochodzącą z okrutnej rasy?

– Tak? – powiedział Mark.

– …jest moją szefową i kupuje mieszkanie w Fulham, a Mark – ciągnęłam, odwracając się z desperacją do Perpetuy – jest wybitnym obrońcą praw człowieka.

– Och, witaj, Mark. Oczywiście słyszałam o tobie – zagęgała Perpetua, jakby była Prunellą Scales z Hotelu Zacisze, a on księciem Edynburga.

– Cześć, Mark! – ćwierknęła Arabella, otwierając szeroko oczy i mrugając powiekami w sposób, który uważała zapewne za uwodzicielski. – Nie widziałam cię od wieków. Jak było w Big Apple?

– Rozmawiamy właśnie o hierarchiach kultury – ryknęła Perpetua. – Bridget należy do osób, które sądzą, że początek Randki w ciemno dorównuje monologowi „Spójrz, mam jednak broń” z Otella – powiedziała, pękając ze śmiechu.

– W takim razie Bridget jest wybitną postmodernistką – odrzekł Mark Darcy. – To Natasha – dodał, wskazując stojącą obok wysoką, chudą, elegancką dziewczynę. – Natasha jest wybitną specjalistką od prawa rodzinnego.

Miałam wrażenie, że się ze mnie nabija. Bezczelny drań.

– Jeżeli chodzi o klasykę – powiedziała Natasha ze znaczącym uśmiechem – zawsze uważałam, że ludzie powinni dowieść, iż czytali książkę, zanim pozwoli im się obejrzeć ekranizację w telewizji.

– Całkowicie się zgadzam – odparła Perpetua, wydając z siebie kolejny ryk śmiechu. – Wspaniały pomysł!

Czułam, że w myślach usadza już Marka Darcy'ego i Natashę przy stole na swoim sloaneyowskim przyjęciu. – Powinno się zabronić ludziom słuchać sygnału mistrzostw świata – zagrzmiała Arabella – póki nie udowodnią, że wysłuchali całej Turandot

– Choć, oczywiście, pod wieloma względami – podjęła Natasha, nagle poważna, jakby się przestraszyła, że rozmowa zmierza w niewłaściwym kierunku – demokratyzacja kultury jest dobrą rzeczą…

– Oprócz pana Blobby'ego, którego należało przekłuć w chwili narodzin – wrzasnęła Perpetua.

Mimowolnie zerknęłam na jej tyłek, myśląc: „Przygarnął kocioł garnkowi”, i spostrzegłam, że Mark Darcy patrzy w tę samą stronę.

– Czego jednak nienawidzę – zaperzyła się Natasha, jakby przemawiała w klubie dyskusyjnym Oksfordu czy Cambridge – to tego aroganckiego indywidualizmu, który wyobraża sobie, że każde następne pokolenie może stworzyć świat od nowa.

– Kiedy naprawdę go stwarza – zauważył łagodnie Mark Darcy.

– No cóż, jeśli chcesz to rozpatrywać na tym poziomie…- obraziła się Natasha.

– Na jakim poziomie? – zapytał Mark. – To nie poziom, to słuszna uwaga.

– Nie. Nie. Wybacz, ale specjalnie udajesz, że mnie nie rozumiesz – odparła Natasha, stając w pąsach. – Nie mówię o ożywczej dekonstrukcjonalistycznej świeżości wizji. Mówię o ostatecznej wandalizacji struktur kulturowych.

Mark Darcy zrobił taką minę, jakby miał wybuchnąć śmiechem.

– Chodzi mi o to, że jeśli ktoś zajmuje takie milusie, moralnie relatywistyczne stanowisko typu „Randka w ciemno jest świetna”… – ciągnęła Natasha, spoglądając z urazą w moją stronę.

– Nie zajmuję żadnego stanowiska – wpadłam jej w słowo. – Po prostu naprawdę lubię Randkę w ciemno. Chociaż uważam, że byłoby lepiej, gdyby kandydaci mogli sami odpowiadać na pytania, zamiast odczytywać te głupie gotowe odpowiedzi pełne gier słów i aluzji do seksu.

– Tak jest – wtrącił Mark.

– Ale nie znoszę Gladiatorów. Kiedy ich oglądam, czuję się gruba – dodałam. – Miło było was spotkać. Pa!

Czekałam w szatni na płaszcz, rozmyślając o wpływie nieobecności swetra w romby na męską atrakcyjność, gdy poczułam, że czyjeś dłonie obejmują mnie lekko w talii. Odwróciłam się.

– Daniel!

– Jones! Dlaczego uciekasz tak wcześnie? – Pochylił się i cmoknął mnie w policzek. – Mmmmmmm, ładnie pachniesz – dodał, podsuwając mi papierosy.

– Nie, dziękuję, odnalazłam równowagę wewnętrzną i rzuciłam palenie – wyrecytowałam niczym zaprogramowana stepfordzka żona, pragnąc, żeby Daniel nie był taki atrakcyjny, kiedy kobieta znajdzie się z nim sam na sam.

– Co ty powiesz? – Uśmiechnął się złośliwie. – Równowaga wewnętrzna?

– Tak – odparłam sztywno. – Byłeś na przyjęciu? Nie widziałam cię.

– Wiem. Ale ja widziałem ciebie. Rozmawiałaś z Markiem Darcym.

– Skąd znasz Marka Darcy'ego? – zapytałam zdumiona.

– Z Cambridge. Nie znoszę kretyna. Cholerny mięczak. Skąd ty go znasz?

22 kwietnia, sobota

54 kg, jedn. alkoholu O, papierosy O, kalorie 1800.

To historyczny i radosny dzień. Po osiemnastu latach starań, żeby zejść na 54 kilogramy, wreszcie osiągnęłam cel. Waga nie oszukuje, potwierdzają to dżinsy. Jestem chuda. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć. W zeszłym tygodniu byłam dwa razy na siłowni, ale nie był to żaden ewenement. Jadłam normalnie. To cud. Zadzwoniłam do Toma, który powiedział, że mogę mieć tasiemca. Aby się go pozbyć, mam sobie podstawić pod usta miskę ciepłego mleka i ołówek. (Podobno tasiemce uwielbiają ciepłe mleko.) Otworzyć usta i kiedy tasiemiec wystawi główkę, owinąć go ostrożnie wokół ołówka.

– Posłuchaj – odparłam – ten tasiemiec zostaje. Kocham mojego tasiemca. Nie tylko jestem chuda, ale nie mam już ochoty palić ani żłopać wina.

– Jesteś zakochana? – spytał Tom podejrzliwym, zazdrosnym tonem. Zawsze jest taki. Oczywiście nie chodzi o to, że chciałby być ze mną, bo jest gejem. Ale kiedy jesteś samotny, nie chcesz, żeby twoja najlepsza przyjaciółka znalazła partnera. Zastanowiłam się chwilę i wstrząsnęło mną nagłe, niesamowite odkrycie. Nie jestem już zakochana w Danielu. Jestem wolna.

25 kwietnia, wtorek

54 kg, jedn. alkoholu O (wspaniale), papierosy O (bdb!), kalorie 995 (tak trzymać). Grr! Bardzo z siebie dumna poszłam dziś wieczorem na imprezę do Jude w obcisłej małej czarnej, żeby pochwalić się figurą.

– Boże, dobrze się czujesz? – spytała Jude, gdy tylko weszłam. – Wyglądasz na bardzo zmęczoną.

– Czuję się świetnie – odparłam zbita z tropu. – Zrzuciłam trzy kilo. Bo co?

– Nic, nic. Pomyślałam tylko…

– Co?

– Może zrzuciłaś je trochę za szybko, zwłaszcza z… twarzy – dokończyła, patrząc na mój, przyznaję, nieco spłaszczony biust. Simon był taki sam.

– Bridgiiiiiit! Masz fajki?

– Nie, rzuciłam.

– O rany, nic dziwnego, że wyglądasz tak…

– Jak?

– Trochę… mizernie.

I tak cały wieczór. Nie ma nic gorszego od słuchania, że sprawiasz wrażenie zmęczonej. Mogliby się już nie szczypać i powiedzieć, że wyglądam jak zmora. Byłam zadowolona z siebie, że nie piję, ale kiedy wszyscy się wstawili, poczułam się o tyle od nich lepsza, że drażniło to nawet mnie samą. Nie chciało mi się rozmawiać na żaden temat i po prostu siedziałam, kiwając – głową z obojętną wyższością.

– Możesz mi zaparzyć rumianku? – poprosiłam w pewnym momencie Jude, która przechodziła koło mnie chwiejnym krokiem, czkając radośnie, po czym dostała ataku śmiechu, objęła mnie ramieniem i rąbnęła na podłogę. Stwierdziłam, że lepiej już pójdę. W domu położyłam się do łóżka, przytknęłam głowę do poduszki… i nic. Przekładałam głowę z miejsca na miejsce, ale nie mogłam zasnąć. Normalnie już bym chrapała i śniła o czymś koszmarnym. Zapaliłam światło. Było raptem wpół do dwunastej. Może powinnam coś zrobić, na przykład… napić się? Równowaga wewnętrzna. Zadzwonił telefon. Był to Tom.