Выбрать главу

– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać. Czekam na…

– Proszę cię, Bridget. Nie bądź niemądra – przerwała mi tonem Czyngis-chana pałającego żądzą mordu. – Mavis Enderby męczyła się w bladych żółciach i beżach, a odkąd poszła do kolorystki, nosi cudowny wściekły róż i butelkową zieleń i wygląda dwadzieścia lat młodziej.

– Ale ja nie chcę nosić wściekłego różu i butelkowej zielem – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

– Kochanie, Mavis jest zimą i ja jestem zimą, ale ty możesz być latem jak Una i wtedy dostaniesz swoje pastele.

– Mamo, nie pójdę do kolorystki – syknęłam z rozpaczą.

– Bridget, nie będę tego dłużej słuchać. Ciocia Una powiedziała wczoraj, że gdybyś przyszła na tego indyka curry w czymś choć trochę żywszym i weselszym, Mark Darcy mógłby się tobą zainteresować. Nikt nie chce mieć dziewczyny, która wygląda jak wypuszczona z Oświęcimia.

Chciałam się pochwalić, że mam chłopaka, chociaż ubieram się od stóp do głów w brązy, ale na myśl, że staniemy się z Danielem gorącym tematem dyskusji, tudzież będę musiała wysłuchiwać „dobrych matczynych rad”, ugryzłam się w język. W końcu zamknęłam jej usta, mówiąc, że się nad tą kolorystką zastanowię.

17 maja, wtorek

58 kg (hura!), papierosy 7 (bdb), jedn. alkoholu 6 (ale nie mieszałam). Daniel nadal jest cudowny. Jak wszyscy mogli tak się co do niego mylić? Mam głowę pełną różowych fantazji o wspólnym mieszkaniu, bieganiu razem po plaży z nieletnim potomstwem jak na reklamach Calvina Kleina i byciu szczęśliwą małżonką zamiast nieszczęśliwym wolnym strzelcem. Idę właśnie na spotkanie z Magdą.

11 wieczorem.

Hmmm. Dająca do myślenia kolacja z Magdą, bardzo przygnębioną w związku z Jeremym. Wieczór alarmu samochodowego i awantury na mojej ulicy był skutkiem uwagi Sloaney Woney, że widziała Jeremy'ego w Harbour Club z jakąś dziewczyną, z opisu podejrzanie podobną do małpy, z którą ja widziałam go dobry miesiąc temu. Wyjaśniwszy to, Magda spytała mnie wprost, czy coś słyszałam lub widziałam, więc powiedziałam jej o małpie w garsonce z Whistles. Okazało się, że Jeremy przyznał, że ta dziewczyna bardzo mu się podoba i że z nią flirtował. Twierdzi, że nie spali ze sobą, ale Magda była naprawdę wkurzona.

– Używaj życia, póki jesteś wolna, Bridge – powiedziała. – Kiedy zostaniesz matką i zrezygnujesz z posady, znajdziesz się na straconej pozycji. Wiem, że Jeremy uważa, że moje życie to jedne wielkie wakacje, ale zajmowanie się dwojgiem małych dzieci jest bardzo ciężką i niemającą końca pracą. Kiedy Jeremy wraca wieczorem do domu, chce dostać kolację, leżeć do góry brzuchem i, jak sobie teraz bez przerwy wyobrażam, marzyć o dziewczynach w obcisłych trykotach w Harbour Club. Miałam kiedyś posadę. Wiem z doświadczenia, że o wiele zabawniej jest pracować poza domem, stroić się, uprawiać biurowe flirty i chodzić na miłe lunche, niż robić zakupy w supermarkecie i odbierać Harry'ego ze żłobka. Ale Jeremy widzi we mnie niewdzięcznicę, która ma obsesję na punkcie Harveya Nicholsa i potrafi tylko wydawać jego ciężko zarobione pieniądze.

Magda jest taka piękna. Patrząc, jak bawi się melancholijnie kieliszkiem od szampana, zastanawiałam się, czy istnieje dla nas, dziewczyn, jakieś rozwiązanie. To prawda, że na cholernym cudzym polu zboże jest zawsze lepsze. Ciągle wpadam w depresję na myśl o tym, jaka jestem beznadziejna, co sobota upijam się na sztywno i jęczę Jude i Shazzer albo Tomowi, że nie mam faceta, ledwo wiążę koniec z końcem i padam ofiarą kpin jako niezamężny dziwoląg, podczas gdy Magda mieszka w wielkim domu, ma w spiżarni osiem gatunków makaronu i może cały dzień chodzić po sklepach. A mimo to jest zgorzkniała, rozżalona, niepewna siebie i uważa mnie za szczęściarę…

– Ooch, a propos Harveya Nicka – powiedziała, ożywiając się nieco – kupiłam tam dzisiaj cudowną lejbę Josepha: czerwona, dwa guziki przy szyi, bardzo ładny krój, 280 funtów. Boże, tak bym chciała być wolna jak ty, Bridge, i móc mieć romans. Albo leżeć dwie godziny w wannie w niedzielę rano. Albo nie wrócić na noc do domu i nie musieć się tłumaczyć. Pewnie nie miałabyś ochoty pójść jutro rano na zakupy?

– Eee. Muszę iść do pracy.

– Och – bąknęła Magda, wyraźnie zaskoczona. – Wiesz – podjęła, bawiąc się kieliszkiem – kiedy podejrzewasz, że twój mąż woli inną, naprawdę trudno jest ci wysiedzieć w domu, bo wyobrażasz sobie wszystkie kobiety jej typu, które może spotkać w szerokim świecie. Nie masz nad tym żadnej władzy.

Pomyślałam o mojej matce.

– Mogłabyś sięgnąć po władzę w bezkrwawym zamachu. Wróć do pracy. Weź sobie kochanka. Przystopuj Jeremy'ego.

– Mając dwoje dzieci poniżej trzech lat? – spytała z rezygnacją. – Posłałam sobie łóżko i teraz już muszę w nim spać. O Boże! Jak Tom niestrudzenie powtarza grobowym głosem, trzymając dłoń na moim ramieniu i patrząc mi w oczy z niepokojącym wyrazem: „Tylko kobiety krwawią”.

19 maja, piątek

56,25 kg (zrzuciłam 1,75 kg dosłownie z dnia na dzień – widocznie jadłam rzeczy, które mają mniej kalorii, niż spala się przy ich konsumpcji, np. wymagającą długiego żucia sałatę), jedn. alkoholu 4 (skromnie), papierosy 21 (źle), zdrapki 4 (nie za dobrze).

4.30 po południu.

Kiedy Perpetua stała mi nad głową, żeby nie spóźnić się na swój weekend w Gloucestershire, zadzwonił telefon.

– Dzień dobry, kochanie! – Mama. – Wiesz co? Mam dla ciebie życiową szansę.

– Jaką? – mruknęłam ponuro.

– Będziesz w telewizji – wypaliła, a ja walnęłam głową w biurko.

– Przyjdę do ciebie z ekipą jutro o dziesiątej rano. Prawda, że się cieszysz, kochanie?

– Mamo, jeśli przyjdziesz do mnie z ekipą telewizyjną, nie będzie mnie w domu.

– Och, ależ musisz być – zaprotestowała urażonym tonem.

– Nie – odparłam, ale próżność zaczęła już brać nade mną górę. – A o co w ogóle chodzi?

– Och, kochanie – ćwierknęła. – Chcą, żebym porozmawiała z kimś młodszym. Z kimś w okresie przedklimakteryjnym i ponownie wolnym, kto mógłby opowiedzieć o, no wiesz, kochanie, presji nieuchronnej bezdzietności i tak dalej.

– Nie jestem w okresie przedklimakteryjnym, mamo! – wybuchnęłam. – I nie jestem też ponownie wolna. Właśnie się z kimś ponownie związałam.

– Nie bądź niemądra, kochanie – syknęła matka.

– Mam chłopaka.

– Kto to?

– Nieważne – mruknęłam, zerkając przez ramię na Perpetuę, która uśmiechała się złośliwie.

– Proszę cię, kochanie. Już im powiedziałam, że kogoś znalazłam.

– Nie.

– Proooooszę. Poświęciłam karierę zawodową dla rodziny, a teraz jestem w jesieni życia i chcę mieć coś własnego – zatrajkotała, jakby czytała z kartki.

– Mógłby mnie zobaczyć ktoś znajomy. A poza tym, czy się nie zorientują, że jestem twoją córką?

Usłyszałam, że matka kogoś o coś pyta. Po chwili wróciła do słuchawki.

– Moglibyśmy zasłonić ci twarz.

– Jak? Wkładając mi worek na głowę? Wielkie dzięki.

– Są takie specjalne techniczne sztuczki. Zgódź się, Bridget. Pamiętaj, że dałam ci życie. Gdzie byś była beze mnie? Nigdzie. Byłabyś niczym. Martwą komórką jajową. Fragmentem przestrzeni, kochanie.

Rzecz w tym, że w głębi duszy zawsze chciałam wystąpić w telewizji.

20 maja, sobota

58,5 kg (dlaczego? jak? skąd?), jedn. alkoholu 7 (sobota), papierosy 17 (tyle co nic, zważywszy na to, co się działo), trafione numery totolotka O (bardzo rozproszona filmowaniem). Teletechnicy z miejsca wdeptali mi w dywan parę kieliszków do wina, ale nie przejmuję się takimi rzeczami. Dotarło do mnie, co zrobiłam, dopiero kiedy jeden z nich wtoczył się do mieszkania, niosąc olbrzymi reflektor z klapkami i krzycząc: „Uwaga, uwaga”, ryknął: „Trevor, gdzie drania postawić?”, stracił równowagę, stłukł reflektorem szklane drzwiczki kuchennej szafki i przewrócił otwartą butelkę wyborowej oliwy z oliwek na książkę kucharską River Cafe. Tłukli się po mieszkaniu trzy godziny, mówiąc co chwila: