Zobaczyłam w wyobraźni, jak mama dostaje wypieków.
– To dość wczesna pora na telefon, zwłaszcza w niedzielę rano. Tak, zgadzam się, jest bardzo piękny dzień. Czym możemy pani służyć? Patrzył na mnie, kiedy mama trajkotała, a potem odwrócił się do słuchawki. – Z przyjemnością. Zapiszę to sobie w terminarzu i poszukam mojej koloratki. A teraz pozwoli pani, że wrócimy do łóżka. Do widzenia. Tak. Do widzenia – powiedział nie znoszącym sprzeciwu tonem i odłożył słuchawkę. – Widzisz? – zwrócił się do mnie, bardzo z siebie zadowolony. – Wystarczy trochę stanowczości.
55,5 kg (muszę zrzucić te pół kilo), jedn. alkoholu 2, papierosy 7, kalorie 1562. Strasznie się cieszę, że Daniel pojedzie ze mną w przyszłą sobotę na „Kokoty i księży”. Wreszcie nie będę musiała jechać do domu sama i tłumaczyć się przed lifeboatową inkwizycją, dlaczego nie mam chłopaka. Synoptycy zapowiadają cudowny, gorący dzień. Moglibyśmy zrobić z tego wyjazd weekendowy i przenocować w jakimś pubie (albo w hotelu bez telewizorów w pokojach). Cieszę się, że Daniel pozna tatę. Mam nadzieję, że się polubią.
2 w nocy.
Obudziłam się we łzach, bo znów przyśnił mi się ten koszmarny sen, że zdaję pisemną maturę z francuskiego i przerzucając strony testu odkrywam, że nie powtórzyłam materiału, a poza tym mam na sobie tylko fartuch z zajęć gospodarstwa domowego i rozpaczliwie usiłuję się nim owinąć, żeby panna Chignall nie zauważyła, że nie mam majtek. Oczekiwałam, że Daniel okaże mi odrobinę współczucia. Wiem, że to wszystko dlatego, że martwię się swoją karierą (to znaczy tym, że jej nie robię). Ale on tylko zapalił papierosa i poprosił, żebym powtórzyła mu fragment o fartuchu.
– Tobie to dobrze, masz dyplom cholernego Cambridge – wyjąkałam, pociągając nosem. – Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy spojrzałam na tablicę wyników, zobaczyłam mierny z francuskiego i zrozumiałam, że nie będę mogła studiować w Manchesterze. To całkowicie zmieniło bieg mojego życia.
– Powinnaś dziękować Bogu, Bridge – odparł, kładąc się na plecach i wydmuchując dym w sufit. – Wyszłabyś pewnie za jakiegoś nudnego ziemianina i przez resztę życia sprzątała boksy jego chartów. A poza tym… – zaczął się śmiać – to nic złego mieć dyplom z… z… – był już tak rozbawiony, że ledwo mówił -…z Bangor.
– Dosyć tego. Idę spać na kanapę – wrzasnęłam, wyskakując z łóżka.
– Hej, nie bądź taka, Bridge – powiedział, ciągnąc mnie z powrotem. – Wiesz, że uważam cię za… intelektualnego giganta. Musisz się tylko nauczyć interpretować sny.
– Więc co oznacza ten sen? – zapytałam smętnie. – Że zmarnowałam moje intelektualne możliwości?
– Niezupełnie.
– No to co?
– Fartuch bez majtek to zupełnie oczywisty symbol.
– Czego?
– Tego, że próżne ambicje intelektualne przesłaniają ci prawdziwe powołanie.
– A co nim jest?
– Gotowanie mi obiadów, skarbie – odparł, znów szalenie rozbawiony własnym dowcipem. – I chodzenie po moim mieszkaniu bez majtek.
`56 kg, (muszę jeszcze schudnąć przed jutrem), jedn. alkoholu l (bdb), papierosy 8, kalorie 345. Mmmm. Daniel był dziś wieczorem naprawdę uroczy i pomógł mi wybrać przebranie na „Kokoty i księży”. Podpowiadał mi różne kombinacje, które przymierzałam, a on je oceniał. Dosyć mu się podobałam jako skrzyżowanie księdza z kokotą, w koloratce, czarnym T-shircie i wykończonych czarną koronką pończochach samonośnych, ale ostatecznie, kiedy pochodziłam jakiś czas po mieszkaniu w obu strojach, zdecydował, że najlepsze będzie czarne koronkowe body od Marksa i Spencera, pończochy z paskiem, fartuszek a la francuska pokojówka zrobiony z dwóch chustek do nosa i kawałka wstążki, muszka i króliczy ogon z waty. To naprawdę miło z jego strony, że poświęcił mi tyle czasu. Czasem myślę, że w gruncie rzeczy jest bardzo troskliwy. Miał też dzisiaj wyjątkową ochotę na seks. Ooch, nie mogę się doczekać jutra.
55,5 kg (bdb), jedn. alkoholu 7, papierosy 8, kalorie 6245 (cholerna Una, Mark Darcy, Daniel, mama, wszyscy).
2 po południu.
W głowie się nie mieści. O pierwszej Daniel jeszcze spał i zaczynałam się denerwować, bo zaproszono nas na 2.30. W końcu obudziłam go z kubkiem kawy w ręku i powiedziałam:
– Chyba powinieneś wstać, bo mamy tam być o wpół do trzeciej.
– Gdzie? – zapytał.
– Na „Kokotach i księżach”.
– O rany. Posłuchaj, skarbie, właśnie sobie przypomniałem, że mam mnóstwo pracy. Naprawdę muszę zostać w domu.
Nie wierzyłam własnym uszom. Obiecał ze mną jechać. Każdy wie, że kiedy się z kimś jest, należy go wspierać moralnie na nudnych uroczystościach rodzinnych, a on uważa, że słowo „praca” zwalnia go jak zaklęcie ze wszystkich zobowiązań. Teraz znajomi Alconburych będą mnie przez cały czas wypytywać, czy mam chłopaka, i nikt nie uwierzy, że tak.
10 wieczorem.
W głowie się nie mieści, co przeszłam. Po dwugodzinnej jeździe zaparkowałam pod domem Alconburych i z nadzieją, że dobrze wyglądam w kostiumie króliczka, ruszyłam do ogrodu, skąd dobiegały podniesione, wesołe głosy. Kiedy wyszłam zza rogu, wszyscy ucichli i ku swemu przerażeniu stwierdziłam, że zamiast przebrać się za kokoty i księży, panie włożyły eleganckie kwieciste garsonki do pół łydki, a panowie spodnie i swetry w serek. Stanęłam jak wryta, zupełnie jak… królik. Kiedy wszyscy wytrzeszczali oczy, Una Alconbury, w plisowanej spódnicy koloru fuksji, podbiegła do mnie z plastikowym kubkiem pełnym kawałków jabłka i jakichś liści.
– Bridget!! Super, że jesteś. Napij się ponczu.
– Miała to być maskarada „Kokoty i księża” – syknęłam.
– O Boże, Geoff nie dzwonił do ciebie? – spytała.
Nie wierzyłam własnym uszom. Sądziła, że przebieram się za króliczka na co dzień?
– Geoff! – zawołała. – Nie zadzwoniłeś do Bridget? Nie możemy się doczekać, żeby poznać twojego chłopaka – ciągnęła, rozglądając się dookoła.
– Gdzie on jest?
– Musiał pracować – wymamrotałam.
– Jak-się-ma-moja-mała-Bridget? – zapytał wujek Geoffrey, już wstawiony, podchodząc do nas zygzakiem.
– Geoffrey – upomniała go zimno Una.
– Tak jest. Wszyscy obecni i przygotowani, rozkazy wykonane, poruczniku – powiedział, salutując, a potem opadł z chichotem na jej ramię. – Ale trafiłem na tę sakramencką sekretarkę.
– Geoffrey – syknęła Una. – Idź przypilnować grilla. Wybacz, kochanie. Po tych wszystkich skandalach z księżmi stwierdziliśmy, że nie ma sensu urządzać „Kokot i księży”, bo… – zaczęła się śmiać -…bo ludzie uważają, że księża są kokotami. Mój Boże – westchnęła, wycierając oczy. – No więc, co z tym twoim chłopakiem? Dlaczego pracuje w sobotę? Uch! To nie jest najlepsze usprawiedliwienie. Jak w takim układzie wydamy cię za mąż?
– W takim układzie skończę jako call-girl – mruknęłam, próbując odpiąć sobie króliczy ogon. Poczułam, że ktoś na mnie patrzy, i podniósłszy wzrok, zobaczyłam Marka Darcy'ego wpatrującego się w mój tyłek. Obok stała ta wysoka i chuda wybitna specjalistka od prawa rodzinnego, ubrana w prostą liliową sukienkę i płaszcz a la Jackie O., z ciemnymi okularami na głowie. Bezczelna małpa posłała Markowi złośliwy uśmieszek i obejrzała mnie od stóp do głów, łamiąc wszelkie zasady dobrego wychowania.
– Przyszłaś z innego przyjęcia? – zapytała.
– Nie, właśnie idę do pracy – odparłam, na co Mark Darcy uśmiechnął się półgębkiem i odwrócił wzrok.