– Rany, to naprawdę, naprawdę… – wyszeptał z czcią, gdy mrugałam oczami, usiłując powstrzymać łzy -…odlotowa reakcja.
– Muszę iść do łazienki – wypaliłam i przemknęłam biegiem obok sterty torebek na podpaski. Pod przenośną toaletą była kolejka, więc stanęłam na końcu, cała się trzęsąc. Nagle, kiedy już prawie dochodziłam do drzwi, ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Był to Daniel.
– Bridge, co ty tu robisz?
– A jak myślisz? – warknęłam. – Przepraszam, spieszę się.
Wpadłam do kabiny i miałam już zrobić swoje, gdy dotarło do mnie, że jest to tylko odlew wnętrza toalety, opakowany próżniowo w plastik. Daniel wetknął głowę do środka.
– Bridge, nie siusiaj na instalację, dobrze? – powiedział i zamknął drzwi. Kiedy wyszłam, już go nie było. Nie widziałam też Gava, Toma ani nikogo znajomego. W końcu znalazłam prawdziwe toalety, usiadłam na sedesie i wybuchnęłam płaczem, myśląc o tym, że nie nadaję się już do życia w społeczeństwie i powinnam gdzieś wyjechać, póki ten stan nie minie. Tom czekał na mnie na zewnątrz.
– Chodź porozmawiać z Gavem – powiedział. – On naprawdę, naprawdę na ciebie leci. – Spojrzał na moją twarz. – O cholera. Odwiozę cię do domu.
To wszystko jest do chrzanu. Kiedy ktoś cię opuści, poza tym, że za nim tęsknisz, poza tym, że rozpada się cały ten mały świat, który razem stworzyliście, i że wszystko, co widzisz albo robisz, przypomina ci o tej osobie, najgorsza jest myśl, że była to próba jakości i teraz wszystkie części, z których się składasz, noszą stempel ODRZUT przystawiony przez kogoś, kogo kochasz. Czy to dziwne, że masz pewność siebie zleżałej kanapki z dworcowego bufetu?
– Spodobałaś się Gavowi – powiedział Tom.
– Gav to gówniarz. A poza tym spodobałam mu się wyłącznie dlatego, że myślał, że płaczę nad papierem toaletowym.
– W pewnym sensie nad nim płakałaś – odparł Tom. – Cholerny Daniel. Nie byłbym zaskoczony, gdyby facet okazał się osobiście odpowiedzialny za całą wojnę w Bośni.
Bardzo ciężka noc. Jakbym nie miała dość zmartwień, kiedy próbowałam się uśpić lekturą nowego „Tatlera”, wyszczerzył z niego zęby cholerny Mark Darcy jako kawaler zaliczany do pięćdziesiątki najlepszych partii w Londynie; w artykule rozwodzili się nad tym, jaki jest bogaty i wspaniały. Uch! Z niezrozumiałych powodów okropnie mnie to zdołowało. Nieważne. Przestanę się nad sobą rozczulać i spędzę ranek, ucząc się na pamięć gazet. Południe. Przed chwilą zadzwoniła Rebecca z pytaniem, czy „dobrze się czuję”. Myśląc, że chodzi jej o Daniela, odparłam:
– No cóż, to bardzo przygnębiające.
– Moje biedactwo. Widziałam Petera wczoraj wieczorem…
– (Gdzie? Z jakiej okazji? Dlaczego ja nie byłam zaproszona?)
– …i opowiadał wszystkim, jak bardzo się zmartwiłaś wiadomością o jego ślubie. Jak sam twierdzi, jest to trudne.
Samotne kobiety rzeczywiście popadają z wiekiem w desperację… W okolicach lunchu nie byłam w stanie dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Zadzwoniłam do Jude, powiedziałam jej o Bączku, Rebecce, interview, mamie, Danielu oraz ogólnej depresji i umówiłyśmy się o drugiej w Jimmym Beezie na Krwawą Mary.
6 wieczorem.
Tak się szczęśliwie złożyło, że Jude czyta właśnie genialną książkę pt. Bogini w przeciętnej kobiecie. Dowiedziała się z niej, że w pewnych okresach życia wszystko idzie źle, nie wiesz, w którą stronę się odwrócić, i masz wrażenie, że jak w Star Trek wszędzie dookoła zamykają się stalowe drzwi. Musisz być wtedy bohaterką i nie tracić odwagi, nie pogrążać się w piciu ani w żalu nad sobą, a wszystko się ułoży. Większość greckich mitów i wiele kasowych filmów opowiada o ludziach, których życie poddaje ciężkim próbom, ale nie są mięczakami, tylko się trzymają, i dzięki temu wychodzą z tych prób zwycięsko. W książce jest również napisane, że radzenie sobie w tych ciężkich okresach przypomina schodzenie po spirali w kształcie stożkowatej muszli. Przy każdym skręcie trafiasz na punkt, który jest bardzo bolesny i trudny. To twój konkretny problem albo czułe miejsce. Kiedy znajdujesz się przy wąskim, spiczastym końcu spirali, trafiasz na ten punkt bardzo często, bo skręt jest mały, ale w miarę jak schodzisz w dół, trafiasz na ten trudny punkt coraz rzadziej, więc mijając go, nie powinnaś mieć wrażenia, że wróciłaś do punktu wyjścia. Kłopot w tym, że teraz, kiedy wytrzeźwiałam, nie jestem w stu procentach pewna, o czym Jude mówiła. Zadzwoniła mama i próbowałam porozmawiać z nią o tym, jak trudno jest być kobietą i w przeciwieństwie do mężczyzn mieć datę przydatności do reprodukcji, ale szybko mi przerwała:
– Och, doprawdy, kochanie. Wy, dzisiejsze dziewczęta, jesteście zbyt wybredne i romantyczne. Macie po prostu za duży wybór. Nie mówię, że nie kochałam taty, ale zawsze nam powtarzano, że zamiast bujać w obłokach, powinnyśmy „mało oczekiwać, dużo wybaczać”, l szczerze mówiąc, posiadanie dzieci wcale nie jest taką rewelacją. Nie bierz tego do siebie, kochanie, ale gdybym mogła jeszcze raz wybierać, nie jestem pewna, czy… Boże! Nawet moja własna matka żałuje, że się urodziłam.
59,5 kg (pięknie – zmieniłam się w górę sadła akurat na interview, a do tego mam pryszcz), jedn. alkoholu O, papierosy dużo, kalorie 1575 (ale wymiotowałam, więc w rzeczywistości 3k.400). O Boże, jestem przerażona interview. Powiedziałam Perpetui, ze idę do ginekologa – mogłam powiedzieć, że do dentysty, ale nie wolno marnować okazji do dręczenia najbardziej wścibskiej baby na świecie. Jestem prawie gotowa, pozostało mi tylko dokończyć makijaż, przepowiadając sobie moją opinię na temat Tony'ego Blaira. O Boże, kto jest sekretarzem gabinetu cieni? Kurwa, kurwa. Czy to ktoś z brodą? Cholera: telefon. W głowie się nie mieści. Niewychowana nastolatka z irytującym południowolondyńskim zaśpiewem: „Cześć, Bridget, dzwonię w imieniu Richarda Fincha. Richard jest w Blackpool i nie będzie mógł cię dziś przyjąć”. Interview przełożone na środę i będę musiała symulować poważny problem ginekologiczny. Ale skoro już skłamałam, mogę się spóźnić do pracy.
Okropna noc. Budziłam się zlana potem, przerażona, że nie pamiętam, czym się od siebie różnią uisterscy unioniści i SDLP, i którym przewodzi Ian Paisley. Zamiast od razu wprowadzić mnie do gabinetu wielkiego Richarda Fincha, kazano mi zaczekać w recepcji, gdzie dygotałam przez czterdzieści minut, myśląc: „O Boże, kto jest ministrem zdrowia?” W końcu przyszła po mnie ta smarkata asystentka, Patchouli, która miała na sobie łycrowe kolarzówki i kolczyk w nosie, i na widok mojej garsonki z Jigsaw zrobiła taką minę, jakbym pomyliła okazje i zjawiła się w jedwabnej sukni balowej do ziemi.
– Richard woła cię na konferencję, czujesz? – wymamrotała, dając długą korytarzem, więc popędziłam za nią. Wpadła przez różowe drzwi do olbrzymiej sali ze stertami scenariuszy na podłodze, monitorami pod sufitem, wykresami na wszystkich ścianach i rowerami górskimi opartymi o biurka. W głębi stał duży owalny stół, przy którym trwała narada, i wszyscy zebrani odwrócili się w naszą stronę. Jakiś pulchny, niemłody facet z kręconymi włosami, w dżinsowej koszuli i okularach w czerwonej oprawce podskakiwał jak kukiełka u szczytu stołu.