Выбрать главу

– Bridget! Jesteś na wizji! Co ty, kurwa, wyprawiasz? Nie miałaś się wspinać, tylko zjeżdżać. No już!

Histerycznie wyszczerzyłam zęby do kamery, zjechałam na dół i wylądowałam zgodnie z planem obok strażaka, z którym miałam zrobić wywiad.

– Lewisham, nie mamy czasu. Kończ, kończ, Bridget – wrzasnął mi do ucha Richard. – Oddaję głos do studia – powiedziałam i to było wszystko.

28 września, czwartek

56 kg Jedn. alkoholu 2 (bdb), papierosy 11 (db), kalorie 1850, propozycje pracy ze straży pożarnej lub konkurencyjnych stacji telewizyjnych O (w sumie nie powinnam się dziwić).

11 rano.

Popadłam w niełaskę i stałam się pośmiewiskiem. Richard Finch poniżył mnie przy wszystkich, miotając na zebraniu słowa w rodzaju: „dno”, „kompromitacja” i „pieprzona idiotka”. „Oddaję głos do studia” jest tekstem tygodnia. Kiedy ktoś nie wie, co odpowiedzieć na zadane mu pytanie, mówi: „Eeee… oddaję głos do studia” i wybucha śmiechem. Co dziwne, grunge'owa młodzież traktuje mnie teraz dużo bardziej przyjaźnie. Patchouli podeszła nawet do mnie i powiedziała:

– Słuchaj, nie przejmuj się Richardem, okej? On, no wiesz, musi pokazać, kto tu rządzi. Kumasz bazę? Ten numer ze słupem był naprawdę odjazdowy. I w ogóle, no wiesz… Oddaję głos do studia.

Richard Finch udaje, że mnie nie widzi, albo kręci głową z niedowierzaniem, i przez cały dzień nie dał mi nic do roboty. Boże, jestem taka przygnębiona. Myślałam, że wreszcie znalazłam coś, w czym jestem dobra, a teraz wszystko trafił szlag. Na domiar złego w sobotę jest to koszmarne rubinowe wesele i nie mam co na siebie włożyć. Jestem beznadziejna we wszystkim. W kontaktach z mężczyznami. W kontaktach towarzyskich. W pracy. Po prostu we wszystkim.

PAŹDZIERNIK

Randka z Dartym

1 października, niedziela

55,5 kg, papierosy 17, jedn. alkoholu O (bdb, zwłaszcza na przyjęciu).

4 rano.

Jeden z najdziwniejszych wieczorów w moim życiu.

Kiedy w piątek wpadłam w depresję, Jude przyszła, żeby tchnąć we mnie trochę optymizmu, i przyniosła fantastyczną czarną sukienkę do pożyczenia na rubinowe wesele. Bałam się, że ją podrę albo poplamię, ale Jude powiedziała, że ma mnóstwo sukienek, bo świetnie zarabia, więc mam się nie przejmować. Kocham Jude. Dziewczyny są dużo milsze od facetów (nie licząc Toma, ale on jest gejem). Postanowiłam włożyć do tej sukienki czarne nabłyszczane rajstopy z lycry (6,95 funta) i zamszowe szpilki z Piedaterre (oczyszczone z puree ziemniaczanego). Już na wstępie przeżyłam szok, bo dom Marka Darcy'ego nie był, jak się spodziewałam, chudym białym szeregowcem przy Portland Road czy innej bocznej uliczce, tylko wielkim, wolno stojącym, otoczonym zielenią pałacem a la tort weselny po drugiej stronie Holland Park Avenue (gdzie podobno mieszka Harold Pinter). Mark naprawdę szarpnął się dla rodziców. Wszystkie drzewa były udekorowane łańcuchami czerwonych lampek i błyszczących czerwonych serduszek, co wyglądało uroczo, a nad prowadzącą do domu alejką wisiał czerwono-biały baldachim. Przy drzwiach impreza zaczęła wyglądać jeszcze bardziej obiecująco, ponieważ zostaliśmy powitani przez obsługę lampką szampana i wzięto od nas prezenty (kupiłam Malcolmowi i Elaine kompakt z piosenkami miłosnymi Perry'ego Como z roku, w którym brali ślub, i dodatkowo dla Elaine terakotowy parownik do olejków aromatycznych, bo pytała mnie o olejki na noworocznym indyku curry). Potem skierowano nas na dół po niezwykle krętych schodach z jasnego drzewa, z czerwonymi świecami w kształcie serc na każdym stopniu. Na dole była olbrzymia sala z podłogą z ciemnego drzewa i werandą wychodzącą na ogród, w całości oświetlona świecami. Przez chwilę tata i ja po prostu staliśmy i patrzyliśmy, kompletnie oniemiali. Zamiast przekąsek typowych dla starszego pokolenia – jak marynaty w kryształowych salaterkach z przegródkami czy koreczki z sera i ananasa powbijane w połówki grejpfrutów – kelnerzy nosili wielkie srebrne tace, na których pyszniły się chińskie pierożki z farszem z krewetek, tartaletki z pomidorami i mozzarellą i drobiowe szaszłyczki. Goście mieli takie miny, jakby nie wierzyli własnemu szczęściu, odrzucali głowy do tyłu i śmiali się radośnie. Tylko Una Alconbury wyglądała tak, jakby właśnie zjadła cytrynę.

– O rany – westchnął tata, podążając za moim spojrzeniem. – Mama i Una nie będą tym chyba zachwycone.

– Ale ostentacja, co? – ryknęła Una, sunąc w naszą stronę i z rozdrażnieniem poprawiając sobie etolę. – Przesada w tych rzeczach zawsze jest trochę wulgarna.

– Och, nie bądź śmieszna, Uno. To wspaniałe przyjęcie – odparł tata, biorąc z tacy dziewiętnastą kanapkę.

– Mmm. Tak jest- mruknęłam, przełykając tartaletkę, gdy kelner, który wyrósł obok jak spod ziemi, dolał mi szampana. – Fantastyczne.

Przygotowana psychicznie na drobnomieszczański koszmar, byłam w euforii. Nikt mnie jeszcze nie zapytał, dlaczego nie wyszłam za mąż.

– Phi – prychnęła Una. Dołączyła do nas mama.

– Bridget – wrzasnęła. – Przywitałaś się z Markiem?

Nagle uświadomiłam sobie z przerażeniem, że Una i mama też będą wkrótce obchodziły rubinowe rocznice ślubu. Znając mamę, było mało prawdopodobne, aby taki drobiazg jak porzucenie męża dla portugalskiego pilota wycieczek przeszkodził jej to uczcić, i na pewno będzie chciała przebić Elaine Darcy, choćby miała w tym celu zmusić swą Bogu ducha winną córkę do małżeństwa.

– Trzymaj się, staruszko – szepnął tata, ściskając moje ramię.

– Uroczy dom. Nie miałaś jakiejś ładnej etoli, Bridget? łupież! – ćwierkała mama, otrzepując tacie plecy. – Kochanie, dlaczego, do licha, nie rozmawiasz z Markiem?

– Eee…-bąknęłam.

– Co o tym sądzisz, Pam? – syknęła Una z napięciem głosie, robiąc kolisty ruch głową.

– Ostentacja – odparła mama, przesadnie poruszając wargami.

– To samo powiedziałam – oznajmiła triumfalnie Una. – powiedziałam tak, Colin? Ostentacja.

Rozejrzałam się nerwowo dookoła i aż podskoczyłam z przerażenia. Nie dalej niż trzy stopy od nas stał Mark Darcy. Musiał słyszeć każde słowo. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć – nie bardzo wiem, co – i uratować sytuację, ale Mark odszedł. Kolację podano w salonie na parterze i przypadkiem znalazłam się w kolejce na schodach tuż za Markiem.

– Cześć – powiedziałam, chcąc jakoś naprawić nietakt mamy. Rozejrzał się, kompletnie mnie zignorował i znów odwrócił tyłem. – Cześć – powtórzyłam, szturchając go w plecy.

– Och, cześć – odparł. – Przepraszam. Nie widziałem cię.

– Wspaniałe przyjęcie – ciągnęłam. – Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.

Przyjrzał mi się uważnie.

– To nie ja – powiedział. – To moja matka. Przepraszam, muszę eee… pousadzać gości. Aha, bardzo mi się podobał twój reportaż z tej remizy.

Po tych słowach odwrócił się i, lawirując między gośćmi, pomaszerował na górę, a ja aż się zatrzęsłam ze złości. Gdy dotarł na szczyt schodów, pojawiła się Natasha w przepięknym futerale ze złotej satyny, złapała go zaborczym gestem za ramię i w tym pośpiechu przewróciła jedną ze świec, oblewając sobie dół sukni czerwoną parafiną.

– Kuśwa – powiedziała. – Kuśwa.

Zanim zniknęli w tłumie, usłyszałam, jak ochrzanią Marka.

– Mówiłam ci, że to absurd poświęcać całe popołudnie na ustawianie świec w takich miejscach, gdzie łatwo się o nie potknąć. Powinieneś był raczej dopilnować, żeby plan stołu…