– Niezbyt się przejęli. Powiedzieli, żeby zadzwonić, jeśli nie znajdzie się do poniedziałku.
W sumie mają rację. To, że dwudziestodziewięcioletni nieżonaty mężczyzna nie siedzi w domu w sobotę rano i nie przyszedł na lunch, na który miał nie przyjść, nie powinno nikogo niepokoić.
– Coś jest jednak nie w porządku, czuję to – powiedziałam znaczącym, tajemniczym tonem, uświadamiając sobie po raz pierwszy w życiu, jaką mam głęboką intuicję.
– Wiem, co masz na myśli – odparła złowieszczo Jude. – Ja też to czuję. Zdecydowanie coś jest nie w porządku.
7 wieczorem.
Niesamowite. Po rozmowie z Jude nie byłam w nastroju do zakupów i innych niepoważnych rzeczy. Pomyślałam, że może jest to idealny moment, aby zająć się feng shui, więc wyszłam i kupiłam „Cosmopolitana”. Patrząc na rysunek w „Cosmo”, starannie nałożyłam ba-gua na moje mieszkanie i ku swemu przerażeniu odkryłam, że w kąciku pomocnych ludzi stoi kosz na papiery. Nic dziwnego, że cholerny Tom zniknął. Szybko zadzwoniłam do Jude, aby o tym zameldować. Jude powiedziała, żebym przestawiła kosz.
– Ale dokąd? – spytałam. – Nie postawię go w kąciku związków ani dzieci.
Jude kazała mi zaczekać i poszła po „Cosmo”,
– Co powiesz na kącik bogactwa? – zapytała po powrocie.
– Hmm, czy ja wiem, niedługo Gwiazdka i w ogóle… – odparłam, czując się jak ostatnia świnia, już gdy to mówiłam.
– No cóż, jeśli tak na to patrzysz. Pewnie i tak będziesz miała jeden prezent mniej do kupienia… – powiedziała Jude oskarżycielskim tonem.
Ostatecznie postawiłam kosz w kąciku wiedzy i wyszłam do kwiaciarni po jakieś rośliny z okrągłymi liśćmi do kącików rodziny i pomocnych ludzi (rośliny z podłużnymi liśćmi, a zwłaszcza z kolcami, są niewskazane). Kiedy wyjmowałam doniczkę z szafki pod zlewem, coś brzęknęło. Puknęłam się w czoło. Były to zapasowe klucze Toma, które mi dał, kiedy pojechał na Ibizę. Przez moment miałam ochotę pójść tam bez Jude. Ona mi nie powiedziała, że chce zadzwonić na policję, prawda? W końcu jednak uznałam, że byłoby to podłe, więc zadzwoniłam do niej i postanowiłyśmy zabrać również Shazzer, jako że ona pierwsza podniosła alarm. Gdy skręciłyśmy w ulicę Toma, otrząsnęłam się z fantazji o tym, jaka to będę zbolała, elokwentna oraz pełna godności, udzielając wywiadów do gazet, i z równoległego paranoicznego strachu, że policja uzna mnie za morderczynię. Nagle przestało to być zabawa. Może naprawdę wydarzyło się coś strasznego i tragicznego. Weszłyśmy na ganek w milczeniu i nie patrząc na siebie.
– Nie powinnyśmy najpierw zadzwonić? – wyszeptała Sharon, gdy wyjęłam klucze.
– Ja to zrobię – powiedziała Jude.
Spojrzała na nas szybko i nacisnęła dzwonek. Nic. Nacisnęła go jeszcze raz. Miałam już włożyć klucz w zamek, gdy ktoś odezwał się w domofonie:
– Halo?
– Kto tam? – spytałam drżącym głosem.
– A jak myślisz, duma babo?
– Tom! – wykrzyknęłam radośnie. – Wpuść nas.
– To znaczy kogo? – zapytał podejrzliwie.
– Mnie, Jude i Shazzer.
– Szczerze mówiąc, skarbie, wolałbym, żebyście nie wchodziły.
– Do diabła – ryknęła Sharon, przepychając się do przodu. – Tom, ty głupia cioto, pół Londynu jest w pogotowiu bojowym, ludzie wydzwaniają na policję i przeczesują miasto, bo nikt nie wie, gdzie się podziałeś. Wpuść nas, do cholery!
– Nie chcę widzieć nikogo oprócz Bridget – powiedział kapryśnie Tom. Posłałam Jude i Sharon anielskie uśmiechy.
– Nie bądź taką cholerną primadonną – warknęła Shazzer. Cisza. – No wpuść nas, głupku.
Znów cisza, ale po chwili drzwi się otworzyły.
– Przygotujcie się na szok – powiedział Tom, stając w progu mieszkania, gdy weszłyśmy na ostatnie piętro. Wszystkie trzy głośno krzyknęłyśmy. Miał twarz w ohydnych żółto-czarnych siniakach i nos w gipsie.
– Tom, co ci się stało? – zawołałam, niezdarnie próbując go objąć i ostatecznie mój całus wylądował na jego uchu. Jude wybuchnęła płaczem, a Sharon kopnęła ścianę.
– Nie martw się. Tom – ryknęła. – Znajdziemy drani, którzy ci to zrobili.
– Co się stało? – powtórzyłam, czując, że po policzkach płyną mi łzy.
– Eee… – bąknął Tom, uwalniając się z moich objęć. – Prawdę mówiąc, eee, miałem operację plastyczną nosa.
Okazało się, że Tom poszedł na operację we środę, ale wstydził się komukolwiek o tym powiedzieć, bo wszyscy uważali, że niepotrzebnie się martwi swoim mikroskopijnym garbem. Miał się nim zaopiekować Jerome, odtąd znany jako Durny Jerome (myślałyśmy o Okrutnym, ale brzmiało to zbyt interesująco). Kiedy jednak zobaczył go po zabiegu, zniesmaczony powiedział, że wyjeżdża na kilka dni, prysnął i od tamtej pory nie dał znaku życia. Biedny Tom był tak przygnębiony i tak otępiały po narkozie, że po prostu wyłączył telefon i poszedł spać.
– Więc to ciebie widziałam w czwartek wieczorem na Ladbroke Grove? – spytała Sharon. Rzeczywiście widziała Toma. Czekał do wieczora, żeby pod osłoną ciemności wyjść po coś do jedzenia. Mimo naszej euforii, że żyje. Tom był nadal bardzo nieszczęśliwy z powodu Jerome'a.
– Nikt mnie nie kocha – jęknął.
Powiedziałam mu, żeby odsłuchał moją sekretarkę, na której są dwadzieścia dwa histeryczne nagrania jego przyjaciół, oszalałych z niepokoju, bo zniknął na 24 godziny, co powinno rozwiać obawy nas wszystkich, że umrzemy w samotności i zostaniemy zjedzeni przez owczarka alzackiego.
– Albo nikt nas nie znajdzie przez trzy miesiące i zaczniemy się rozkładać na dywanie – dodał Tom. Poza tym, powiedziałyśmy, jak mógł myśleć, że nikt go nie kocha, przez jednego kapryśnego faceta o głupim imieniu? Dwie Krwawe Mary później Tom śmiał się z obsesyjnego używania przez Jerome'a słowa „samoświadomość” i jego obcisłych kalesonów od Calvina Kleina. A tymczasem zadzwonili zaniepokojeni Simon, Michael, Rebecca, Magda, Jeremy i jakiś chłopak, który przedstawił się jako Elsie.
– Wiem, że jesteśmy wszyscy psychotyczni, niezdolni do zbudowania funkcjonalnego związku i kontaktujemy się wyłącznie przez telefon – wybełkotał Tom, wpadając w sentymentalizm – ale tworzymy coś w rodzaju rodziny, prawda?
Wiedziałam, że feng shui pomoże. Teraz, kiedy zrobiło swoje, szybko przestawię roślinę z okrągłymi liśćmi do kącika związków. Szkoda, że nie ma kącika kulinarnego. Już tylko dziewięć dni do przyjęcia.
56 kg (bdb), papierosy O (nie należy palić, dokonując kulinarnych cudów), jedn. alkoholu 3, kalorie 200 (podczas wyprawy do supermarketu spaliłam więcej kalorii, niż miały ich produkty zakupione, a tym bardziej zjedzone).
7 wieczorem.
Właśnie wróciłam z okropnych, przyprawiających o poczucie winy zakupów w supermarkecie, gdzie stałam do kasy między funkcjonalnymi dorosłymi z dziećmi kupującymi fasolę, rybie paluszki, alfabetyczny makaron itd., podczas gdy ja, wolny strzelec, miałam w koszyku co następuje:
0 główek czosnku,
puszkę gęsiego smalcu,
butelkę Grand Marnier,
8 filetów z tuńczyka,
36 pomarańczy,
l litr śmietany kremówki,
4 laski wanilii po 1,39 za sztukę.
Muszę zacząć przygotowania dzisiaj, bo jutro pracuję.
8.00.
Uch, nie chce mi się gotować. A zwłaszcza walczyć z groteskową stertą kurzych kadłubów: totalna obrzydliwość.
10.00.
Kurze kadłuby siedzą w rondlu. Niestety Marco mówi, że podnoszące smak por i seler należy związać sznurkiem, a jedyny sznurek, jaki mam, jest niebieski. Trudno, chyba nic sienie stanie.