– W porządku.
– Więc nadal nie masz chłopaka? Uch! Co my z tobą zrobimy?
– Czy to herbatnik w czekoladzie? – spytała babcia, patrząc na mnie.
– Wyprostuj się, kochanie – syknęła mama. Boże, ratuj. Chcę wrócić do domu. Chcę odzyskać moje życie. Nie czuję się jak osoba dorosła, czuję się jak nastolatka, która wszystkich irytuje.
– Kiedy masz zamiar urodzić dzieci, Bridget? – spytała Una.
– Spójrzcie, penis – powiedziała babcia, podnosząc do góry olbrzymią tubę dropsów.
– Idę się przebrać! – zawołałam, uśmiechając się obłudnie do mamy, pobiegłam na górę do sypialni, otworzyłam okno i zapaliłam Silk Cuta. Po chwili zauważyłam Jamiego w oknie piętro niżej, również z papierosem. Dwie minuty później otworzyło się okno łazienki i wychynęła z niego kasztanowata głowa kolejnego palacza – mojej cholernej matki.
12.30.
Wymiana prezentów była koszmarem. Zawsze taktownie pokrywam niezadowolenie radosnym piskiem, przez co z każdym rokiem dostaję więcej obrzydów. I tak Becca – która, kiedy pracowałam w wydawnictwie, dawała mi coraz bardziej paskudne komplety szczotek do ubrania, łyżek do butów i ozdób do włosów w kształcie książek – w tym roku uszczęśliwiła mnie magnesem lodówkowym w kształcie klapsa. Od Uny, która nie umie pozostawić bez gadżetu żadnej kuchennej czynności, dostałam zestaw otwieraczy do słoików. A mama, która poprzez prezenty stara się upodobnić moje życie do swojego, podarowała mi wolnowar dla jednej osoby. „Musisz tylko przed wyjściem do pracy zrumienić mięso i dołożyć jakąś jarzynę”. (Czy nie wie, że w niektóre ranki trudno jest nalać sobie szklankę wody i nie zwymiotować?)
– Spójrzcie, to nie penis, to herbatnik- powiedziała babcia.
– Chyba trzeba przecedzić ten sos – zawołała Una, wychodząc z kuchni z rondlem w ręku. O nie. Tylko nie to. Proszę, tylko nie to.
– Nie sądzę, kochanie – syknęła morderczo mama przez zaciśnięte zęby. – Próbowałaś go zamieszać?
– Nie pouczaj mnie, Pam – odparła Una ze złowrogim uśmiechem. I zaczęły zataczać krąg jak zapaśnicy. Scena z sosem powtarza się co roku, ale tym razem została litościwie przerwana: rozległ się głośny trzask i ktoś wpadł do pokoju przez okno balkonowe. Julio. Wszyscy zamarli, a Una wrzasnęła.
Julio był nie ogolony i trzymał w ręku butelkę sherry. Podszedł chwiejnym krokiem do taty i wyprostował się.
– Spisz z moją kobietą.
– Wesołych świąt – powiedział tata. – Może sherry? A, już pan ma. Doskonale. Kawałek keksu?
– Śpisz – powtórzył groźnie Julio – z moją kobietą.
– Ale z niego macho, ha, ha, ha – powiedziała kokieteryjnie mama, kiedy wszyscy wpatrywali się w Julia z przerażeniem. Dotąd zawsze widywałam go przesadnie odpicowanego i z pederastką w dłoni. Teraz był wściekły, pijany, zapyziały – szczerze mówiąc, właśnie na takich mężczyzn zawsze lecę. Nic dziwnego, że mama robiła wrażenie bardziej podnieconej niż zawstydzonej.
– Julio, ty nicponiu – zagruchała.
O Boże, pomyślałam, nadal jest w nim zakochana.
– Spisz z nim – powiedział Julio, po czym splunął na chiński dywan i pobiegł na górę, a mama za nim, ćwierkając do nas przez ramię:
– Mógłbyś pokroić mięso, tatusiu? I niech wszyscy usiądą.
Nikt się nie ruszył.
– Uwaga – odezwał się tata poważnym, męskim i pełnym napięcia głosem. – Na górze jest niebezpieczny przestępca, który wziął Pam jako zakładniczkę.
– Moim zdaniem nie miała nic przeciwko temu – pisnęła babcia, odzyskawszy jasność umysłu na krótką, ale najmniej odpowiednią chwilę. – Patrzcie, w daliach jest herbatnik.
Spojrzałam w okno i omal nie wyskoczyłam ze skóry. Mark Darcy przeciął trawnik i zwinnie jak małolat wsunął się przez okno do pokoju. Był spocony, brudny, potargany i w rozpiętej koszuli. Ding-dong!
– Zachowajcie spokój, jakby wszystko było normalnie – powiedział półgłosem. Byliśmy tak oszołomieni, a on tak cudownie władczy, że posłuchaliśmy go niczym zahipnotyzowane zombie.
– Mark – wyszeptałam, podchodząc do niego z rondlem z sosem. – Co ty mówisz? Nic nie jest normalnie.
– Na zewnątrz czeka policja, ale Julio może stawiać opór. Gdyby udało nam się ściągnąć twoją mamę na dół, mogliby po niego iść.
– Dobrze. Zostaw to mnie – odparłam i podeszłam do podnóża schodów. – Mamo! – wrzasnęłam. – Nie mogę znaleźć podkładek pod talerze.
Wszyscy wstrzymali oddech. Żadnej odpowiedzi.
– Spróbuj jeszcze raz – szepnął Mark, patrząc na mnie z podziwem.
– Niech Una odniesie sos do kuchni – syknęłam.
Mark przekazał jej rondel i podniósł kciuk do góry. Odpowiedziałam mu tym samym gestem i odchrząknęłam.
– Mamo? – zawołałam ponownie. – Nie wiesz, gdzie jest sitko? Una niepokoi się o sos.
Dziesięć sekund później mama zbiegła po schodach i wpadła do pokoju, wyraźnie zarumieniona.
– Podkładki są w uchwycie na ścianie, ty gapo. Co Uha zrobiła z sosem? Uch! Będziemy musieli użyć maggi!
Zanim jeszcze skończyła mówić, na schodach zadudniły kroki i po chwili dobiegły nas z góry odgłosy szarpaniny.
– Julio! – wrzasnęła mama i rzuciła się do drzwi, ale stał w nich śledczy, którego pamiętałam z komisariatu.
– Zachowajcie państwo spokój – powiedział. – Panujemy nad sytuacją.
Mama wydała kolejny okrzyk, gdy Julio, przykuty kajdankami do młodego policjanta, pojawił się w korytarzu i został błyskawicznie wyprowadzony za drzwi. Patrzyłam, jak mama wraca do równowagi i rozgląda się po pokoju, oceniając sytuację.
– Bogu dzięki, że udało mi się uspokoić Julia – powiedziała wesoło po dłuższej chwili. – Co za historia! Nic ci nie jest, tatusiu?
– Mamusiu – odparł tata – masz bluzkę na lewą stronę.
Wpatrywałam się w nich z uczuciem, że cały mój świat legł w gruzach, aż nagle ktoś ścisnął moje ramię.
– Chodź – powiedział Mark Darcy.
– Co? – zapytałam.
– Nie mówi się „co”, Bridget, tylko „słucham” – syknęła mama.
– Pani Jones – odezwał się Mark stanowczym tonem. – Zabieram stąd Bridget, żeby uczcić to, co jeszcze zostało z narodzin Dzieciątka Jezus.
Wzięłam głęboki oddech i chwyciłam wyciągniętą do mnie dłoń Marka Darcy'ego.
– Życzę wszystkim wesołych świąt – powiedziałam z łaskawym uśmiechem. – Do zobaczenia na noworocznym indyku curry.
A oto, co było dalej:
Mark Darcy zabrał mnie do Hintlesham Hali na szampana i późny świąteczny lunch, który był świetny. Najbardziej podobało mi się to, że pierwszy raz w życiu polewałam świątecznego indyka sosem, nie musząc rozstrzygać, czy lepiej go zamieszać czy przecedzić. Spędzanie Bożego Narodzenia bez mamy i Uny było dziwnym i cudownym przeżyciem. Z Markiem Darcym rozmawiało mi się nadspodziewanie łatwo, zwłaszcza że musiał mi wyjaśnić kulisy akcji „Julio”. Okazało się, że Mark spędził sporo czasu w Portugalii, bawiąc się w prywatnego detektywa. Wytropił Julia w Funchal na Maderze i wyciągnął z niego, gdzie są pieniądze, ale ani prośbą, ani groźbą nie mógł go nakłonić, żeby je zwrócił.
– Teraz będzie musiał – powiedział Mark z uśmiechem. Jest naprawdę uroczy oraz piekielnie inteligentny.
– Jak to się stało, że wrócił do Anglii?
– Wybacz, że posłużę się frazesem, ale odkryłem jego piętę achillesową.
– Co?
– Nie mówi się „co”, Bridget, tylko „słucham” – odparł, a ja zachichotałam. – Zrozumiałem, że chociaż twoja matka jest najbardziej nieznośną kobietą na świecie, Julio ją kocha. Naprawdę ją kocha.