5 rano.
Co jest ze mną nie tak? Nie mam nikogo. Nienawidzę Daniela Cleavera. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Pójdę się zważyć.
58 kg (skąd? dlaczego?), jedn. alkoholu O, papierosy 20, kalorie 1500, pozytywne myśli 0.
10.30 rano. W pracy.
Daniel jest nadal na zebraniu. Może jednak to nie był wykręt.
1 po południu.
Przed chwilą Daniel wyszedł na lunch. Nie przesłał mi wiadomości ani nic. Bardzo przygnębiona. Idę na zakupy.
7.50 wieczorem.
Byłam na kolacji z Tomem na piątym piętrze Harveya Nicholsa. Tom marudził o „niezależnym filmowcu” imieniem Jerome, na oko strasznym pozerze. Poskarżyłam mu się na Daniela, który całe popołudnie miał spotkania i o 4.30 rzucił mi tylko: „Cześć, Jones, jak spódnica?” Tom powiedział, żebym nie wpadała w paranoję i cierpliwie poczekała, ale czułam, że mnie nie słucha i chce rozmawiać wyłącznie o Jeromie, bo zaślepia go cielesna żądza.
24 stycznia, wtorek
Niebiański dzień. O 5.30, jak dar od Boga, Daniel usiadł na brzegu mojego biurka, tyłem do Perpetuy, wyjął terminarz i wymamrotał:
– Co robisz w piątek? Hura! Hura!
58,5 kg (ale napchana genueńskim żarciem), jedn. alkoholu 8, papierosy 400 (tak się czuję), kalorie 875. Phi. Byłam na randce marzeń w intymnej genueńskiej knajpce niedaleko mieszkań! a Daniela.
– Yyy… Wezmę taksówkę – wybąkałam z zakłopotaniem, kiedy staliśmy potem na ulicy.
Wtedy delikatnie odgarnął mi kosmyk włosów z czoła, ujął mój policzek w dłoń i pocałował mnie, natarczywie, z desperacją. Po dłuższej chwili mocno przycisnął mnie do siebie i wyszeptał ochryple:
– Chyba nie będziesz potrzebowała tej taksówki, Jones.
Po wejściu do jego mieszkania rzuciliśmy się na siebie jak zwierzęta, znacząc butami i kurtkami drogę od drzwi do kanapy.
– Ta spódnica nie wygląda najlepiej – mruknął. – Chyba powinna się położyć na podłodze. – Zaczynając rozpinać suwak, wyszeptał: – Po prostu dobrze się bawimy, prawda? Nie będziemy się za bardzo angażować.
I ustaliwszy w ten sposób pryncypia, znów zabrał się do suwaka. Gdyby nie Sharon i popapranie, i to, że właśnie wypiłam ponad pół butelki wina, pewnie osunęłabym się bezwolnie w jego ramiona. A tak zerwałam się na równe nogi, podciągając spódnicę.
– Co mi tu pieprzysz – wybełkotałam. – Jak śmiesz być tak oszukańczo flirciarski, tchórzliwy i toksyczny? Nie chcę mieć nic wspólnego z emocjonalnym popaprańcem. Do widzenia.
To było świetne. Nigdy nie zapomnę jego miny. Ale po powrocie do domu ogarnęło mnie przygnębienie. Może i postąpiłam słusznie, ale w nagrodę skończę sama jak palec, na wpół zjedzona przez owczarka alzackiego.
LUTY
57 kg, jedn. alkoholu 9, papierosy 28 (ale niedługo rzucę palenie w związku z Wielkim Postem, więc mogę się zakopcić do obrzydliwości), kalorie 3826. Przez cały weekend próbowałam zachować lekceważącą pogodę ducha wobec faktu, że Daniel okazał się popaprańcem. Żeby nie krzyczeć: „Prrragnę go”, powtarzałam w kółko: „poczucie własnej godności” i „phi”, póki nie zakręciło mi się w głowie. Paliłam jak komin. Podobno w jakiejś książce Martina Amisa występuje bohater, który jest takim nałogowcem, że nawet kiedy pali, już marzy o następnym papierosie. To ja. Dobrze było zadzwonić do Sharon, żeby się pochwalić jaka to ze mnie żelazna dziewica, ale kiedy zadzwoniłam do Toma, od razu mnie przejrzał i powiedział: „moje biedactwo”, na co musiałam zamilknąć, żeby się nie rozpłakać z żalu nad sobą.
– Zobaczysz – powiedział Tom. – Teraz będzie o to piszczał.
– Nie będzie – odparłam smutno. – Spieprzyłam sprawę.
W niedzielę pojechałam do rodziców na olbrzymi, ociekający smalcem lunch. Mama jest ruda jak marchewka i bardziej autorytatywna niż kiedykolwiek – skutek tygodnia wakacji w Albufeirze z Uną Alconbury i żoną Nigela Colesa, Audrey. Mama była rano w kościele i doznała olśnienia a la św. Paweł na drodze do Damaszku, że proboszcz jest gejem.
– To zwykłe lenistwo, kochanie – brzmiał jej pogląd na kwestię homoseksualizmu. – Po prostu nie chce im się nawiązywać głębszych kontaktów z płcią przeciwną. Weź swojego Toma. Naprawdę uważam, że gdyby miał choć odrobinę oleju w głowie, chodziłby z tobą jak chłopak z dziewczyną, zamiast bawić się w jakąś absurdalną „przyjaźń”.
– Mamo – powiedziałam – Tom zrozumiał, że jest gejem, kiedy miał dziesięć lat.
– Kochanie! Doprawdy! Ludzie mają różne głupie pomysły, ale zawsze można im je wyperswadować.
– Czy to znaczy, że gdybym znalazła naprawdę przekonujące argumenty, opuściłabyś tatę i nawiązała romans z ciocią Audrey?
– Teraz jesteś niemądra, kochanie – odparła.
– Tak jest – włączył się tata. – Ciocia Audrey wygląda jak czajnik.
– Na litość boską, Colin – warknęła mama, co mnie zdziwiło, bo zazwyczaj nie warczy na tatę. Tata też mnie zaskoczył, upierając się, że zrobi mi pełen przegląd samochodu, chociaż go zapewniałam, że wszystko jest w porządku. Przy okazji dałam plamę, bo nic pamiętałam, jak się otwiera maskę.
– Zauważyłaś, że mama jest jakaś dziwna? – zapytał sztywnym, zakłopotanym tonem, bawiąc się bagnecikiem do sprawdzania poziomu oleju: wyjmował go, wycierał w szmatę i wtykał z powrotem. Gdybym była freudystką, mogłabym się zaniepokoić.
– Masz na myśli to, że jest marchewkoworuda?
– To też, ale… Głównie, no wiesz, jej zachowanie.
– Faktycznie, pieniła się na homoseksualistów jak nigdy.
– To przez ten nowy ornat proboszcza. Rzeczywiście był trochę zbyt fikuśny, cały różowy. Proboszcz wrócił właśnie z pielgrzymki do Rzymu z opatem Dumfries… Nie, chodziło mi o to, czy zauważyłaś w niej jakąś zmianę Zastanowiłam się.
– Raczej nie, poza tym, że wygląda kwitnąco i jest strasznie pewna siebie.
– Hmm – mruknął. – Mniejsza o to. Lepiej już jedź, bo zaraz się ściemni. Jak się miewa Jude? Pozdrów ją ode mnie.
I po tych słowach zamknął maskę z taką siłą, że zlękłam się, czy nie złamał sobie ręki. Myślałam, że w poniedziałek coś się między mną i Danielem wyjaśni, ale nie było go w pracy. Wczoraj też nie. Czuję się w wydawnictwie tak, jakbym przyszła na imprezę, żeby się z kimś bzyknąć, i odkryła, że go nie ma. Martwię się o moje ambicje, perspektywy zawodowe i postawę moralną, bo najwyraźniej tylko seks mi w głowie. W końcu udało mi się wydusić z Perpetuy, że Daniel poleciał do Nowego Jorku. Do tej pory przespał się już pewnie z jakąś chudą amerykańską zdzirą, która ma na imię Winona, nosi broń i jest wszystkim, czym ja nie jestem. Na domiar złego muszę iść dziś wieczorem do Magdy i Jeremy'ego na kolację szczęśliwych małżeństw. Takie imprezy zawsze redukują moje ego do rozmiarów ślimaka, co nie znaczy, że nie jestem wdzięczna za zaproszenie. Kocham Magdę i Jeremy'ego. Gdy czasem u nich nocuję, podziwiam wykrochmaloną pościel i baterię słoików z różnymi gatunkami makaronu, i wyobrażam sobie, że są moimi rodzicami. Ale kiedy zapraszają inne zaprzyjaźnione pary, czuję się jak panna Havisham.
11.45 wieczorem.
Boże! Byłam tam ja, cztery małżeństwa i brat Jeremy'ego (odpada, czerwone szelki i twarz. Mówi na dziewczyny „klaczki”).
– No więc – ryknął Cosmo, przyjaciel Jeremy'ego, nalewając mi drinka. – Jak tam twoje sprawy sercowe?
O nie. Dlaczego to robią? Dlaczego? Może szczęśliwe małżeństwa zadają się wyłącznie z innymi szczęśliwymi małżeństwami i nie wiedzą już, jak mają traktować osoby samotne. Może naprawdę nami gardzą i chcą, żebyśmy się czuli jak życiowi bankruci. A może popadli w taką łóżkową rutynę, że myślą: „To zupełnie inny świat” i liczą na to, że opowieści o naszym bujnym życiu erotycznym dostarczą im zastępczych podniet.