Выбрать главу

5 rano.

Co jest ze mną nie tak? Nie mam nikogo. Nienawidzę Daniela Cleavera. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Pójdę się zważyć.

16 stycznia, poniedziałek

58 kg (skąd? dlaczego?), jedn. alkoholu O, papierosy 20, kalorie 1500, pozytywne myśli 0.

10.30 rano. W pracy.

Daniel jest nadal na zebraniu. Może jednak to nie był wykręt.

1 po południu.

Przed chwilą Daniel wyszedł na lunch. Nie przesłał mi wiadomości ani nic. Bardzo przygnębiona. Idę na zakupy.

7.50 wieczorem.

Byłam na kolacji z Tomem na piątym piętrze Harveya Nicholsa. Tom marudził o „niezależnym filmowcu” imieniem Jerome, na oko strasznym pozerze. Poskarżyłam mu się na Daniela, który całe popołudnie miał spotkania i o 4.30 rzucił mi tylko: „Cześć, Jones, jak spódnica?” Tom powiedział, żebym nie wpadała w paranoję i cierpliwie poczekała, ale czułam, że mnie nie słucha i chce rozmawiać wyłącznie o Jeromie, bo zaślepia go cielesna żądza.

24 stycznia, wtorek

Niebiański dzień. O 5.30, jak dar od Boga, Daniel usiadł na brzegu mojego biurka, tyłem do Perpetuy, wyjął terminarz i wymamrotał:

– Co robisz w piątek? Hura! Hura!

27 stycznia, piątek

58,5 kg (ale napchana genueńskim żarciem), jedn. alkoholu 8, papierosy 400 (tak się czuję), kalorie 875. Phi. Byłam na randce marzeń w intymnej genueńskiej knajpce niedaleko mieszkań! a Daniela.

– Yyy… Wezmę taksówkę – wybąkałam z zakłopotaniem, kiedy staliśmy potem na ulicy.

Wtedy delikatnie odgarnął mi kosmyk włosów z czoła, ujął mój policzek w dłoń i pocałował mnie, natarczywie, z desperacją. Po dłuższej chwili mocno przycisnął mnie do siebie i wyszeptał ochryple:

– Chyba nie będziesz potrzebowała tej taksówki, Jones.

Po wejściu do jego mieszkania rzuciliśmy się na siebie jak zwierzęta, znacząc butami i kurtkami drogę od drzwi do kanapy.

– Ta spódnica nie wygląda najlepiej – mruknął. – Chyba powinna się położyć na podłodze. – Zaczynając rozpinać suwak, wyszeptał: – Po prostu dobrze się bawimy, prawda? Nie będziemy się za bardzo angażować.

I ustaliwszy w ten sposób pryncypia, znów zabrał się do suwaka. Gdyby nie Sharon i popapranie, i to, że właśnie wypiłam ponad pół butelki wina, pewnie osunęłabym się bezwolnie w jego ramiona. A tak zerwałam się na równe nogi, podciągając spódnicę.

– Co mi tu pieprzysz – wybełkotałam. – Jak śmiesz być tak oszukańczo flirciarski, tchórzliwy i toksyczny? Nie chcę mieć nic wspólnego z emocjonalnym popaprańcem. Do widzenia.

To było świetne. Nigdy nie zapomnę jego miny. Ale po powrocie do domu ogarnęło mnie przygnębienie. Może i postąpiłam słusznie, ale w nagrodę skończę sama jak palec, na wpół zjedzona przez owczarka alzackiego.

LUTY

Masakra w Dniu św. Walentego

1 lutego, środa

57 kg, jedn. alkoholu 9, papierosy 28 (ale niedługo rzucę palenie w związku z Wielkim Postem, więc mogę się zakopcić do obrzydliwości), kalorie 3826. Przez cały weekend próbowałam zachować lekceważącą pogodę ducha wobec faktu, że Daniel okazał się popaprańcem. Żeby nie krzyczeć: „Prrragnę go”, powtarzałam w kółko: „poczucie własnej godności” i „phi”, póki nie zakręciło mi się w głowie. Paliłam jak komin. Podobno w jakiejś książce Martina Amisa występuje bohater, który jest takim nałogowcem, że nawet kiedy pali, już marzy o następnym papierosie. To ja. Dobrze było zadzwonić do Sharon, żeby się pochwalić jaka to ze mnie żelazna dziewica, ale kiedy zadzwoniłam do Toma, od razu mnie przejrzał i powiedział: „moje biedactwo”, na co musiałam zamilknąć, żeby się nie rozpłakać z żalu nad sobą.

– Zobaczysz – powiedział Tom. – Teraz będzie o to piszczał.

– Nie będzie – odparłam smutno. – Spieprzyłam sprawę.

W niedzielę pojechałam do rodziców na olbrzymi, ociekający smalcem lunch. Mama jest ruda jak marchewka i bardziej autorytatywna niż kiedykolwiek – skutek tygodnia wakacji w Albufeirze z Uną Alconbury i żoną Nigela Colesa, Audrey. Mama była rano w kościele i doznała olśnienia a la św. Paweł na drodze do Damaszku, że proboszcz jest gejem.

– To zwykłe lenistwo, kochanie – brzmiał jej pogląd na kwestię homoseksualizmu. – Po prostu nie chce im się nawiązywać głębszych kontaktów z płcią przeciwną. Weź swojego Toma. Naprawdę uważam, że gdyby miał choć odrobinę oleju w głowie, chodziłby z tobą jak chłopak z dziewczyną, zamiast bawić się w jakąś absurdalną „przyjaźń”.

– Mamo – powiedziałam – Tom zrozumiał, że jest gejem, kiedy miał dziesięć lat.

– Kochanie! Doprawdy! Ludzie mają różne głupie pomysły, ale zawsze można im je wyperswadować.

– Czy to znaczy, że gdybym znalazła naprawdę przekonujące argumenty, opuściłabyś tatę i nawiązała romans z ciocią Audrey?

– Teraz jesteś niemądra, kochanie – odparła.

– Tak jest – włączył się tata. – Ciocia Audrey wygląda jak czajnik.

– Na litość boską, Colin – warknęła mama, co mnie zdziwiło, bo zazwyczaj nie warczy na tatę. Tata też mnie zaskoczył, upierając się, że zrobi mi pełen przegląd samochodu, chociaż go zapewniałam, że wszystko jest w porządku. Przy okazji dałam plamę, bo nic pamiętałam, jak się otwiera maskę.

– Zauważyłaś, że mama jest jakaś dziwna? – zapytał sztywnym, zakłopotanym tonem, bawiąc się bagnecikiem do sprawdzania poziomu oleju: wyjmował go, wycierał w szmatę i wtykał z powrotem. Gdybym była freudystką, mogłabym się zaniepokoić.

– Masz na myśli to, że jest marchewkoworuda?

– To też, ale… Głównie, no wiesz, jej zachowanie.

– Faktycznie, pieniła się na homoseksualistów jak nigdy.

– To przez ten nowy ornat proboszcza. Rzeczywiście był trochę zbyt fikuśny, cały różowy. Proboszcz wrócił właśnie z pielgrzymki do Rzymu z opatem Dumfries… Nie, chodziło mi o to, czy zauważyłaś w niej jakąś zmianę Zastanowiłam się.

– Raczej nie, poza tym, że wygląda kwitnąco i jest strasznie pewna siebie.

– Hmm – mruknął. – Mniejsza o to. Lepiej już jedź, bo zaraz się ściemni. Jak się miewa Jude? Pozdrów ją ode mnie.

I po tych słowach zamknął maskę z taką siłą, że zlękłam się, czy nie złamał sobie ręki. Myślałam, że w poniedziałek coś się między mną i Danielem wyjaśni, ale nie było go w pracy. Wczoraj też nie. Czuję się w wydawnictwie tak, jakbym przyszła na imprezę, żeby się z kimś bzyknąć, i odkryła, że go nie ma. Martwię się o moje ambicje, perspektywy zawodowe i postawę moralną, bo najwyraźniej tylko seks mi w głowie. W końcu udało mi się wydusić z Perpetuy, że Daniel poleciał do Nowego Jorku. Do tej pory przespał się już pewnie z jakąś chudą amerykańską zdzirą, która ma na imię Winona, nosi broń i jest wszystkim, czym ja nie jestem. Na domiar złego muszę iść dziś wieczorem do Magdy i Jeremy'ego na kolację szczęśliwych małżeństw. Takie imprezy zawsze redukują moje ego do rozmiarów ślimaka, co nie znaczy, że nie jestem wdzięczna za zaproszenie. Kocham Magdę i Jeremy'ego. Gdy czasem u nich nocuję, podziwiam wykrochmaloną pościel i baterię słoików z różnymi gatunkami makaronu, i wyobrażam sobie, że są moimi rodzicami. Ale kiedy zapraszają inne zaprzyjaźnione pary, czuję się jak panna Havisham.

11.45 wieczorem.

Boże! Byłam tam ja, cztery małżeństwa i brat Jeremy'ego (odpada, czerwone szelki i twarz. Mówi na dziewczyny „klaczki”).

– No więc – ryknął Cosmo, przyjaciel Jeremy'ego, nalewając mi drinka. – Jak tam twoje sprawy sercowe?

O nie. Dlaczego to robią? Dlaczego? Może szczęśliwe małżeństwa zadają się wyłącznie z innymi szczęśliwymi małżeństwami i nie wiedzą już, jak mają traktować osoby samotne. Może naprawdę nami gardzą i chcą, żebyśmy się czuli jak życiowi bankruci. A może popadli w taką łóżkową rutynę, że myślą: „To zupełnie inny świat” i liczą na to, że opowieści o naszym bujnym życiu erotycznym dostarczą im zastępczych podniet.