Выбрать главу

Nadal tam leży.

11.00.

Niewiarygodne. Karta nadal tam leży. Może Vanessa jeszcze nie wróciła?

16 lutego, czwartek

56 kg (skutek biegania po schodach), jedn. alkoholu O (wspaniale), papierosy 5 (wspaniale), kalorie 2452 (nie za dobrze), kursy po schodach, żeby sprawdzić, czy walentynkowa koperta nie zniknęła 18 (źle z psychologicznego punktu widzenia, ale bardzo dobra gimnastyka). Karta nadal leży na stoliku! Przypomina to problem ostatniej czekoladki z bombonierki albo ostatniego kawałka ciasta. Jesteśmy obie zbyt grzeczne, żeby ją wziąć.

17 lutego, piątek

56 kg, jedn. alkoholu 1 (bdb), papierosy 2 (bdb), kalorie 3241 (źle, ale spaliłam, kursując po schodach), karciane kontrole 12 (obsesja).

9 rano.

Karta nadal tam leży.

9 wieczorem.

Nadal tam leży.

9.30.

Nadal tam leży. Nie mogłam tego dłużej znieść. Wiedziałam, że Vanessa jest w domu, bo z jej mieszkania dochodziły kuchenne zapachy, więc zapukałam do drzwi.

– To chyba do ciebie – powiedziałam, gdy otworzyła, podając jej kopertę.

– Myślałam, że do ciebie – odparła.

– Sprawdzimy? – spytałam.

– Dobrze.

Podałam jej kopertę, Vanessa mi ją oddała, chichocząc.

Podałam ją ponownie. Kocham dziewczyny.

– Otwórz – powiedziałam i rozcięła kopertę kuchennym nożem. Karta była artystyczna – jak z galerii. Vanessa zrobiła minę.

– Nic mi to nie mówi – stwierdziła, podając mi kartę. W środku było napisane:

„Egzemplarz absurdalnej i bezsensownej komercyjnej eksploatacji – dla mojej kochanej zimnej krowy”.

Wydałam z siebie głośny pisk.

10.00.

Zadzwoniłam do Sharon i opowiedziałam jej całą historię. Orzekła, że nie mogę pozwolić, aby Daniel zawrócił mi w głowie jakąś tanią kartą, i że mam dać z nim sobie spokój, bo Ulie jest przyzwoitym człowiekiem i nic dobrego z tego nie wyjdzie.

Zadzwoniłam do Toma, żeby poznać opinię drugiej osoby, zwłaszcza w kwestii, czy powinnam zadzwonić do Daniela w weekend. „Nieeeee”- wrzasnął i zadał mi rozmaite pytania kontrolne: na przykład, jak Daniel zachowywał się przez ostatnie dni, nie widząc żadnej reakcji na swoją kartę. Zameldowałam, że flirtował ze mną bardziej intensywnie niż zwykle. Tom kazał mi zachować rezerwę i zaczekać do poniedziałku.

18 lutego sobota

57 kg, jedn. alkoholu 4, papierosy 6, kalorie 2746, trafienia w totolotka 2 (bdb). Wreszcie odkryłam, co jest grane z moimi rodzicami. Zaczynałam podejrzewać powakacyjny scenariusz rodem z Shirley Valentine i bałam się, że zobaczę mamę na zdjęciu w „Sunday People”, ufarbowaną na blond, ubraną w bluzkę z imitacji lamparciej skóry i siedzącą na kanapie z jakimś Gonzalesem w spranych dżinsach, a pod spodem przeczytam jej wypowiedź, że jeśli się kogoś kocha, czterdzieści sześć lat różnicy naprawdę nie ma znaczenia. Dziś umówiła się ze mną na lunch w kafeterii u Dickensa i Jonesa i zapytałam ją wprost, czy spotyka się z kimś innym.

– Nie. Nie mam nikogo innego – odparła, spoglądając w dal z melancholijnie bohaterską miną, którą, przysięgam, podpatrzyła u księżnej Diany.

– Więc dlaczego jesteś taka niedobra dla taty?- spytałam.

– Kochanie, po prostu w momencie, kiedy twój ojciec przeszedł na emeryturę, uświadomiłam sobie, że przez trzydzieści pięć lat bez przerwy prowadziłam mu dom i wychowywałam jego dzieci…

– Jamie i ja jesteśmy również twoimi dziećmi – przerwałam jej urażona.

– …i że on będzie teraz odpoczywał, a ja muszę pracować dalej. Dokładnie tak samo się czułam, kiedy byliście mali i przychodził weekend. Człowiek ma tylko jedno życie, więc postanowiłam wprowadzić pewne modyfikacje i spędzić resztę mojego, dla odmiany zajmując się sobą.

Idąc do kasy, żeby zapłacić, próbowałam to wszystko przemyśleć i, jako feministka, uznać racje mamy. Nagle mój wzrok przyciągnął wysoki, dystyngowany, siwowłosy mężczyzna w europejskiej skórzanej marynarce i z pederastką w dłoni. Zaglądał do kafeterii, pukając w zegarek i podnosząc brwi. Odwróciwszy się, zobaczyłam, jak mama mówi bezgłośnie: „Jeszcze chwileczkę” i przepraszająco pokazuje głową na mnie. Nie powiedziałam mamie ani słowa, po prostu się z nią pożegnałam, a potem zawróciłam i poszłam za nią, żeby się upewnić, czy nie miałam omamów. Znalazłam ją w dziale perfum, spacerującą z tym wysokim czarusiem. Pryskała sobie nadgarstki wszystkim po kolei, podstawiała mu je do powąchania i śmiała się kokieteryjnie. Po powrocie do domu zastałam na sekretarce wiadomość od mojego brata Jamiego. Natychmiast oddzwoniłam i wszystko mu opowiedziałam.

– Na litość boską, Bridge – odparł, rycząc ze śmiechu. – Masz obsesję na punkcie seksu. Gdybyś zobaczyła, jak mama przyjmuje komunię, pomyślałabyś, że obciąga księdzu laskę. Dostałaś w tym roku jakieś walentynki?

– Żebyś wiedział – syknęłam.

Jamie znów wybuchnął śmiechem, a potem powiedział, że musi kończyć, bo idą z Beccą do parku poćwiczyć tai chi.

19 lutego, niedziela

56,5 kg (bdb, ale wyłącznie ze zmartwienia), jedn. alkoholu 2 (ale jest Dzień Pański), papierosy 7, kalorie 2100. Zadzwoniłam do mamy i zapytałam wprost, kim był ten podstarzały czaruś, z którym widziałam ją po lunchu.

– Och, masz na myśli Juliana – ćwierknęła.

W ten sposób się zdradziła. Moi rodzice nie mówią o swoich znajomych po imieniu. Zawsze jest to Una Alconbury, Audrey Coles, Brian Enderby: „Znasz Davida Rickettsa, kochanie – mąż Anthei Ricketts, która działa w Lifeboacie” [5]. To taka drobna grzeczność z ich strony, ponieważ wiedzą, że nie mam pojęcia, kim jest Mavis Enderby – co nie zmienia faktu, że potrafią opowiadać o Brianie i Mavis Enderbych przez czterdzieści minut, jakbym znała ich jak łyse konie od czwartego roku życia. Od razu wiedziałam, że Julian nie bywa na żadnych lunchach Lifeboalu ani nie ma żony, która należałaby do Klubu Rotarian czy Bractwa św. Jerzego. Czułam też, że mama poznała go w Portugalii, zanim zaczęły się problemy z tatą, że wcale nie ma na imię Julian, tylko Julio, i że, spójrzmy prawdzie w oczy, to on jest przyczyną problemów z tatą. Przedstawiłam jej te przeczucia. Zaprzeczyła im. Opowiedziała mi nawet skomplikowaną bajeczkę, jak to „Julian” wpadł na nią u Marksa i Spencera koło Marble Arch, przez co upuściła sobie na nogę nową żaroodporną kamionkę Le Creuseta, i zaprosił ją na kawę do Selfridges, z czego wywiązała się platoniczna przyjaźń oparta wyłącznie na spotkaniach w kafeteriach domów towarowych. Dlaczego, kiedy ludzie opuszczają swoich partnerów, bo mają romans z kimś innym, wydaje im się, że lepiej będzie skłamać, że nie ma nikogo innego? Czy uważają, że partner będzie mniej cierpiał, myśląc, że odeszli, bo nie mogli już z nim wytrzymać, i dwa tygodnie później, zupełnie przypadkowo, poznali wysokiego Omara Shariffa z pederastką, podczas gdy on (tzn. eks-partner) co wieczór wybucha płaczem na widok ich kubka do mycia zębów? Dlaczego ludzie usprawiedliwiają się kłamstwami, kiedy lepiej byłoby powiedzieć prawdę? Słyszałam kiedyś, jak mój kumpel Simon odwoływał randkę z dziewczyną, na której mu naprawdę zależało, bo 1) tuż koło nosa wyskoczył mu pryszcz z żółtym czubkiem i 2) przyszedł do pracy w tandetnej marynarce a la lata siedemdziesiąte, zakładając, że w przerwie na lunch odbierze normalną marynarkę z pralni, ale jeszcze mu jej nie wyczyścili. Powiedział dziewczynie, że nie może się z nią spotkać, bo niespodziewanie przyjechała jego siostra i musi ją zabawiać, i dodał, że musi też obejrzeć do rana kilka kaset z pracy. W tym momencie dziewczyna przypomniała mu, że mówił, że nie ma rodzeństwa, i zaproponowała, żeby obejrzał te kasety u niej, kiedy będzie szykowała kolację. Simon nie miał żadnych służbowych kaset do oglądania, więc musiał dalej tkać pajęczynę kłamstw. Skończyło się na tym, że dziewczyna przekonana, że romansuje z inną, chociaż miała to być dopiero ich druga randka, posłała go do diabła, i Simon spędził wieczór, zalewając robaka, ubrany w tandetną marynarkę i mając za całe towarzystwo swój pryszcz. Próbowałam powiedzieć mamie, że nie mówi prawdy, ale cielesna żądza całkiem ją zaślepiła.

вернуться

[5] Royal National Lifeboat Institution – jedno z najstarszych i najpopularniejszych brytyjskich towarzystw dobroczynnych finansujące działalność służb ratowniczych na wodach przybrzeżnych.