Выбрать главу

Zatem dzisiaj żadnego seksu, ale za to telefon i miłe perspektywy…

11 marca 1997

Dziś, kiedy wyszłam z domu, zobaczyłam na ulicy faceta i po tym, jak nasze spojrzenia się spotkały, postanowiliśmy się pieprzyć. W apartamencie hotelu Via Augusta wziął mnie na ręce i zaniósł do kuchni, gdzie bardzo ostrożnie położył na marmurowym blacie, jakbym była porcelanową laleczką. Na początku nie miał odwagi mnie dotknąć. Ale później ściągnął ze mnie bawełnianą, mokrą od potu koszulkę i zbliżył ją do swojej twarzy. Nagle zaczął bardzo głęboko oddychać i powoli obwąchiwać moją koszulkę, centymetr po centymetrze, milimetr po milimetrze, każdą nitkę. Napawał się moim zapachem. Nie mogłam przestać na niego patrzeć, rozbawił mnie ten jego fetyszyzm, którego się nie spodziewałam. Na czole ma kropelki potu – błyszczą jak perły i umierają w jego brwiach. Delikatnie zbliżam się do niego i równie delikatnie muskam każdą z nich językiem, spijam je z niego. Mogę czuć jego oddech na policzku; nie oddycha równo. Podniecenie uciska mi podbrzusze, a uda same się rozsuwają. Nie mam już władzy nad własnym ciałem. Nagle czuję dyskomfort, moje ciało krzyczy, prosząc, by rozedrzeć mu skórę, żeby mogło się rozpuścić w tym nieznajomym. Pochyla się lekko i rozpoczyna poszukiwania pod moją spódnicą, aż w końcu znajduje elastyczny materiał moich majteczek. Oczywiście jestem przekonana, że zaraz je ze mnie zdejmie. Ale nic takiego się nie dzieje. Podnosi spódnicę i przesuwa majteczki na jedną stronę. Tak mnie bierze, cały czas patrząc mi w oczy i analizując wszystkie reakcje widoczne na mojej twarzy.

Kiedy rozstajemy się na ulicy, nie chcę go prosić o numer telefonu. On też nie zamierza mi go dać. Nie mam zwyczaju zobowiązywać się do takich jak to spotkań obietnicami, że jeszcze je powtórzymy. Ponowne zrobienie tego samego z nim nie interesuje mnie. Wolę znaleźć innego na ulicy.

13 marca 1997

Dziś Hassan przyjeżdża do Barcelony. Umówiliśmy się w hotelu Majestic.

– Przyjdź o siódmej po południu. Poproś o klucz w recepcji i idź natychmiast do pokoju. Przyjadę trochę później. Proszę cię o zachowanie dyskrecji. Przyjdę ze swoimi ochroniarzami. No to w porządku, już wiesz co masz robić – powiedział mi przez telefon tego ranka.

Zjawiam się w hotelu za pięć siódma. Proszę o klucz i wjeżdżam na górę windą, w której paru zagranicznych otyłych biznesmenów tańczy ze mną tak długo, aż znajdują kącik, w którym prawie mnie miażdżą. Sam widok takiej ilości ciała przepełnionego cholesterolem doprowadza mnie niemal do mdłości. To pewne, że nie mogą mieć udanego życia seksualnego. Poza tym faceci tego typu zazwyczaj zostawiają kobietę mokrą od ich potu, bo pocą się jak świnie.

Kiedy drzwi otwierają się na moim piętrze, wysiadam z windy, wiedząc, że świnie dokładnie obserwują mnie od pasa w dół, szczególnie natrętnie przyglądając się mojemu tyłkowi. Jeśli nadal będą się tak zachowywać, zabiorę ich wszystkich do apartamentu, chociaż mam coś ciekawszego do roboty.

Otwieram drzwi pokoju, odsuwam zasłony, żeby wpuścić trochę światła, a w następnej chwili podchodzę do minibaru ze zdecydowanym postanowieniem, że wyrzucę stamtąd wszystkie ćwierćlitrowe butelki coca – coli. Nie mam dziś nastroju do kolejnej sesji sado – maso, nawet gdyby chodziło o wersję light. Wręcz przeciwnie, jestem gotowa wykonać mój najlepszy striptease, z wymyślnym tańcem brzucha, ale bez zasłon.

Zawsze tuż przed randką staję się bardzo nerwowa. Tym razem włączam telewizor i zaczynam wykonywać ćwiczenia oddechowe w rytm uderzeń serca, w końcu usypiam. Budzi mnie hałas przy drzwiach. To on. - Jeszcze się nie rozebrałaś? – pyta mnie z wyrzutem.

Striptease, który zaplanowałam, poszedł w diabły. Hassan uprawia ze mną miłość w ciszy, czego nigdy wcześniej nie robił, na dywanie apartamentu. Wielokrotnie zmieniamy pozycje, jakby dla zadośćuczynienia niewygodzie podłogi i łaskotkom wywoływanym przez włosie dywanu. Zastanawiam się, ile milionów roztoczy rozgnietliśmy; już sama ta myśl sprawia, że kicham przez kilka minut. Hassan wyciąga mnie z tego mikroskopijnego zoo, pieszcząc całe moje ciało, i zaskakuje mnie ilością czasu, jaką poświęca na sprawienie mi rozkoszy, całkowicie zapominając o sobie. To jego własna metoda na ponowne spotkanie, bez konieczności rozmowy, po tak długim rozstaniu. Zaczynam wierzyć, że pewne osoby, jak dobre wino, stają się coraz lepsze z biegiem lat.

– Przypominasz mi pewną przyjaciółkę, aktorkę, z którą byłem – mówi, głaszcząc moje włosy, po tym jak spuścił mi się na brzuch. – Zawsze powtarzała: „Nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, ile kilometrów musiałam przejechać, żeby stać się sławna!”.

Zaczyna się śmiać.

– To była marokańska aktorka?

Kiwa głową, zaciągając się dymem z papierosa, którego właśnie zapalił. Wsuwa mi go później do ust, chociaż nigdy nie lubiłam czuć na wargach smaku filtra zwilżonego przez kogoś innego. Mimo wszystko godzę się na to.

– Niesamowite! W Europie to byłoby normalne, ale w Maroku? A poza tym, co to wszystko ma wspólnego ze mną? – pytam trochę poważnie, a trochę rozbawiona, opierając się na lewym łokciu.

– Nic. Tylko tyle, że mi ją przypominasz.

Po zaimprowizowanym fellatio obliczam, że jeśli przeciętna długość męskiego członka wynosi dwanaście centymetrów, to, żeby przekroczyć kilometr i osiągnąć nędzne tysiąc dwieście metrów, będę musiała to zrobić z dziesięcioma tysiącami mężczyzn. A przynajmniej dziesięć tysięcy razy z jednym mężczyzną. Ta druga opcja nie wydaje mi się zbyt pociągająca. Lepiej byłoby to zrobić z dziesięcioma tysiącami mężczyzn. Pozostanę przy tym wariancie.

– Pieprzyć twoją przyjaciółkę, Hassan!

– I co z nią? – pyta, ciągle pochylony nade mną.

Wyzwalam się z jego ramion i wstaję, żeby pójść do toalety. Jestem lepka i chcę zetrzeć z siebie spermę papierem toaletowym, a potem wziąć prysznic.

Nie zamierzam spać z nim tej nocy. Muszę wstać wcześnie rano, ponieważ mam zaplanowane ważne spotkanie. Kiedy Hassan zasypia, wychodzę cicho z pokoju. Zawsze wychodzę jak kot.

Dziesięć tysięcy mężczyzn. Pewnego dnia wykonam swoje własne obliczenia.

25 marca 1997

– Jedziesz ze mną do Madrytu? – pyta mnie Hassan. – Nie mogę stracić tego spotkania w La Zarzuela. Chciałbym, żebyś mi pomogła, przynajmniej w tłumaczeniach periodyków dotyczących wypadków.

Z pewną dozą ostrożności postanowiłam się zgodzić. Zarezerwowałam apartament w hotelu Michała Anioła i wsiedliśmy do ostatniego samolotu tego popołudnia. W samym środku lotu zaczął bezwstydnie dotykać moich nóg, czytając w tym czasie gazetę. Zauważyłam, że siedzący obok nas ludzie czują się skrępowani, więc rozsunęłam nieco uda, tak żeby mógł swobodnie gładzić wewnętrzną stronę jednego z nich. Poruszeni skandalicznym zachowaniem ludzie odwracają głowy. Od czasu do czasu spoglądają na nas, nieznacznie, tak żeby ich nikt nie widział. Napotykają jednak mój wzrok i znów ze złością odwracają głowy. Zawsze hipokryzja ludzka budziła we mnie niesmak – niby zszokowani, zwracają oczy ku niebu, chociaż bezsprzecznie nie są w stanie pozbyć się żarłocznej ciekawości, co też wydarzy się dalej.

Kiedy przyjechaliśmy do hotelu, Hassan dał mi do zrozumienia, że chciałby wziąć mnie pod prysznicem. Bardzo spodobał mi się ten pomysł. W końcu w łazience, stojąc za moimi plecami w strugach wody płynącej po moim ciele i jego nogach, chwyta mydło i zaczyna pieścić moje łono. Następnie obejmuje mnie ramieniem, sięgając do moich piersi. Bawi się nimi, próbując okrężnymi ruchami narysować na nich Bóg wie co. Odświeżający dotyk wody i piany z mydła powodują natychmiastową reakcję mojego ciała. Hassan intensyfikuje działanie swoich dłoni, aż do momentu, kiedy sięgam ręką do tyłu i kieruję jego członek we właściwe miejsce. Penetruje mnie przez jakieś pięć minut, a potem oboje jednocześnie przeżywamy orgazm.