Выбрать главу

Utrzymać Krąg…

Chyba tylko złość mnie jeszcze trzymała. Złość na cały ten nieudany dzień, na wszystkie niepowodzenia ostatniego roku, na Lemieszową, która wyraźnie wiedziała więcej, niż mówiła. Nie wiem, gdzie znajdowałam ostatnie drobinki siły, ale przecież znajdowałam! I przesuwałam ją przez zwiotczałe ciała Olgi i Żanny, by Lemieszowa cienkim strumyczkiem mogła wlewać siłę w Edgara…

Pierwsi do busa wskoczyli bracia wampiry… cholerni agenci operacyjni… Lenka puściła dziewczynkę i dziecko uciekło z bekiem. Deniska przestał mamrotać zaklęcia, chwycił rytualny stolik i wrzucił go do samochodu. Dopiero wtedy Lemieszowa rozerwała Krąg.

Przed oczami wirowały mi kolorowe koła. Zaczęłam kasłać, daremnie próbując uwolnić rękę z zimnych palców Olgi.

– Do samochodu! – krzyknęła Anna Tichonowna. – Szybko!

Pojawił się Edgar – wyglądał całkiem nieźle. Wepchnął do samochodu wiedźmę, wskoczył na siedzenie obok Deniski. Anna Tichonowna wciągnęła do środka Olgę, ja pomogłam wejść Żannie. Wyglądała mizernie, ale nadal była przytomna.

– Kim jesteście? Kim jesteście? – wyła uratowana. Anna Tichonowna wymierzyła jej siarczysty policzek i wiedźma ucichła.

– Deniska, prędzej! – zawołałam. Jakby potrzebował mojej komendy…

Ruszyliśmy z podwórka z piskiem opon. Edgar objął rękami głowę i działał – prostował linie rzeczywistości, oswobadzając drogę przed nami.

– Źle się czujesz, Alicjo? – spytała Lena z chciwą ciekawością. Zacisnęłam zęby i pokręciłam głową.

– A ja tak – poskarżyła się Lena. – Jestem kompletnie wykończona, będę musiała wziąć wolne.

Uratowana wiedźma zawodziła cicho, dopóki nie pochwyciła mojego nienawistnego spojrzenia. Wtedy od razu umilkła. Spróbowała nawet odsunąć się jak najdalej ode mnie, ale z tyłu siedziały wampiry. Rozzłoszczone, zakrwawione, chyba każdy otrzymał porcję razów od tygrysicy.

– I Witalika spaliło… – powiedziała ponuro Lenka. – Pewnie, że to był głupek, ale zawsze swój głupek… Anno Tichonowna, jest pani pewna, że ta suka warta była takiego zachodu?

– To był rozkaz Zawulona – odparła Lemieszowa. – Więc najwyraźniej tak.

– Szkoda wobec tego, że nam nie pomógł – nie wytrzymałam. – To było zadanie w sam raz dla niego, my byliśmy za słabi.

Anna Tichonowna zerknęła na mnie z odrobiną zainteresowania.

– Nie powiedziałabym. Bardzo się postarałaś, Alicjo. Nie spodziewałam się, że oddasz tyle energii.

Jeszcze jedno słowo, a rozryczałabym się. Żeby ukryć łzy, spojrzałam na Olgę – nadal nieprzytomną. Ją ta akcja kosztowała znacznie więcej… Marna pociecha.

Z trudem podniosłam się i poklepałam Olgę po policzku. Żadnej reakcji. Uszczypnęłam. Zero efektu.

Wszyscy patrzyli na mnie zaciekawieni. Nawet złorzeczące cicho wampiry przestały lizać rany i wyraźnie na coś czekały.

– Anno Tichonowna, niechże jej pani pomoże – powiedziałam. – W końcu straciła siły na stanowisku pracy, a zgodnie z instrukcją…

– Kochanie, jak ja jej mogę pomóc? – spytała Lemieszowa łagodnie. – Ona nie żyje. Od pięciu minut. Przeliczyła się i oddała wszystkie siły. Aż do końca.

Pospiesznie cofnęłam rękę. Bezwolne ciało Olgi podskakiwało na fotelu, opuszczony podbródek jeździł po piersi.

– Nie czujesz? – wyszeptała Żanna. – Alicja, no coś ty? Żeby odróżnić „żywe” od „martwego”, nie potrzeba żadnych zaklęć. Elementarna praca z Siłą. Od razu wyczuwa się tę delikatną materię, którą niektórzy określają mianem „duszy”… Wyczuwa się – jeśli ona jest.

– Oddałaś za dużo siły! – wykrzyknęła Lenka. – O rany, Alicjo! Jesteś zepsuta! I to na jakieś pięć lat! Dwa lata temu Julia Briancewa wyłożyła się na operacji i do tej pory nie może wejść w Zmrok!

– Niedoczekanie wasze – starałam się zachować spokój. – Zgodnie z instrukcją pomogą mi się zregenerować.

Zabrzmiało to żałośnie.

– A Briancewej pomogli? – spytała retorycznie Lena. Anna Tichonowna westchnęła.

– Wtedy, rok temu, gdy dogadzałaś Zawulonowi, wszystko było zgodnie z instrukcją…

Nim zdążyłam wymyślić odpowiedzi, Romaszowa zaczęła histerycznie piszczeć:

– Dokąd mnie wieziecie? Dokąd mnie wieziecie?

Coś we mnie pękło. Zerwałam się i zaczęłam walić wiedźmę po gębie, starając się paznokciami rozorać jej twarz. Była tak przerażona, że nawet nie próbowała się bronić. Okładałam ją ze trzy minuty, a z tyłu dobiegały mnie radosne okrzyki wampirów, wyrzuty Lemieszowej oraz zachęty Lenki i Żanny. Tylko martwa Olga, na którą ciągle wpadałam w ciasnocie mikrobusu, nie mogła nic powiedzieć. Ale myślę, że ona też by mnie poparła.

W końcu usiadłam, próbując uspokoić oddech. Stara wiedźma płakała, obmacując zakrwawioną twarz.

Gdyby przynajmniej ktoś nas gonił! Skoczyłabym Jasnym do gardła nie gorzej od wampira! Załatwiłabym ich bez żadnej magii!

Ale pogoni nie było.

* * *

Nasz powrót trudno byłoby nazwać triumfalnym.

Wampiry wyniosły ciało Olgi i w milczeniu – chyba nawet one rozumiały tragizm sytuacji – zaniosły do sztabu. Zresztą, dlaczego miałyby nie rozumieć? Zamieniły życie na nieżycie, ale nadal myślały, czuły i teoretycznie mogły przedłużać swoje istnienie w nieskończoność. A Olga odeszła na zawsze.

Deniska odprowadził busa na parking. Edgar, mocno trzymając uratowaną wiedźmę za rękę, prowadził ją do budynku Patrolu. Nie opierała się.

My zamykałyśmy pochód.

Przenoszenie trupa przez zatłoczoną ulicę w centrum Moskwy, nieopodal murów Kremla, nie jest zbyt spokojnym zajęciem. Lemieszowa ponownie wymówiła zaklęcie niepozorności i ludzie nie patrzyli na nas, przyspieszali kroku i starannie omijali procesję. Ale Zmrok był wzburzony.

Materia bytu jest tu bardzo cienka. Zbyt wiele krwi, zbyt wiele emocji, zbyt wyraźne ślady przeszłości. Są takie miejsca, gdzie granica pomiędzy światem ludzi i Zmrokiem jest niemal niewidoczna. Centrum Moskwy to właśnie jedno z nich.

Gdybym była teraz w formie, dostrzegłabym eksplozję siły, płynącej z głębi innej realności. Być może nawet Zawulon nie potrafiłby wyjaśnić, co właściwie za nią stoi. Możemy jedynie nie reagować, nie zwracać uwagi na tchnienie Zmroku, wyczuwającego wiedźmę poległą w magicznym pojedynku.

– Szybciej! – rzuciła Lemieszowa i wampiry przyspieszyły kroku. Pewnie Zmrok nie na żarty się niepokoił…

A ja już tego nie poczuję…

Weszliśmy przez niewidoczne drzwi, Lena pomagała Żannie. Z naprzeciwka biegli pracownicy Patrolu. Wiedźmę, która znowu zaczęła lamentować, zaprowadzono na dziewiąte piętro, do celi przesłuchań. Olgę wzięli magowie z wydziału uzdrowień. Oczywiście nie było żadnej nadziei, jedyne, co mogli zrobić, to zarejestrować fakt zgonu. Jeden z dyżurnych przyjrzał się nam uważnie. Pokręcił głową, oceniając stan Żanny, skrzywił się, zerkając na poharatane wampiry. A potem przesunął spojrzenie na mnie i jego twarz zastygła.

– Aż tak źle? – zapytałam.

– Niewłaściwe słowo – odparł bez sentymentów. – Alicjo, o czym ty myślałaś, gdy oddawałaś siłę?

– Działałam zgodnie z instrukcją! – odparłam, znowu czując napływające łzy. – Byłoby już po Edgarze, miał przeciwko sobie dwóch magów drugiej rangi!

Medyk skinął głową.

– Godna podziwu gorliwość, Alicjo. Ale i cena wysoka. Edgar, który już szedł do windy, zatrzymał się, popatrzył na mnie ze współczuciem, wrócił i z galanterią pocałował mnie w rękę. Cholerni Estończycy… wiecznie udają wiktoriańskich dżentelmenów.