Выбрать главу

– Co, mamo? – krzyknęłam, pospiesznie wkładając sandałki.

– Chodź tutaj, kochanie.

– Mamo, jestem bez butów! – zawołałam, poprawiając pasek. – Spóźnię się!

– Ala!

Nie ma sensu się kłócić.

Demonstracyjnie głośno stukając obcasikami, choć w sumie nawet nie byłam zła, poszłam do kuchni. Mama jak zawsze siedziała przed telewizorem, piła kolejną filiżankę herbaty z kolejnym kawałkiem keksu. Co ona widzi w tych ohydnych duńskich keksach? Przecież to straszne świństwo! Na dodatek psuje figurę.

– Kochanie, znowu masz zamiar wrócić późno? – spytała, nie odwracając się w moją stronę.

– Nie wiem.

– Alicjo, myślę, że nie musisz się na to godzić. Masz określone godziny pracy, a zatrzymywanie cię do pierwszej w nocy… – Mama pokręciła głową.

– Za to mi płacą – rzuciłam mimochodem. Teraz na mnie popatrzyła. Zadrżały jej wargi.

– Masz do nas pretensję? Tak?

Zawsze umiała modulować głos. Zmarnowany talent aktorski.

– To prawda, żyjemy z twojej pensji – powiedziała z goryczą. – Państwo okradło nas i porzuciło, żebyśmy zdychali w rowie. Dziękuję ci, córeczko, że o nas nie zapominasz. Oboje z tatą jesteśmy ci bardzo wdzięczni. Ale nie musisz nam tego stale wypominać…

– Nie to miałam na myśli, mamo. Przecież wiesz, że mam nienormowane godziny pracy!

– Godziny! – Klasnęła w dłonie. Na jej podbródku leżał okruch keksu. – Powiedzmy lepiej – doby! I czym ty się tam w ogóle zajmujesz!

– Mamo…

Tak naprawdę wcale tak nie myśli. Przeciwnie, z dumą opowiada przyjaciółkom, jaka ze mnie wzorowa córka. Po prostu od rana miała ochotę się z kimś pokłócić. Może obejrzała kolejną porcję podłości zwanych wiadomościami. A może ścięła się z ojcem – to by tłumaczyło, dlaczego tak wcześnie wyszedł.

– Nie mam zamiaru zostać babcią w wieku czterdziestu lat! – wypaliła jednym tchem.

Od dawna się boi, że wyjdę za mąż, opuszczę dom i będzie musiała mieszkać sama z ojcem. A może nie będzie musiała? Kiedyś obejrzałam linie rzeczywistości, z których wynikało, że być może ojciec odejdzie do innej kobiety. Jest trzy lata młodszy od mamy… i, w odróżnieniu od niej, dba o siebie.

– W tym roku skończysz pięćdziesiąt lat, mamo – powiedziałam. – Przepraszam, ale bardzo się spieszę.

Już w przedpokoju dogonił mnie pełen sprawiedliwej urazy okrzyk:

– Nigdy nie chciałaś porozmawiać po ludzku z własną matką!

– Chciałam – mruknęłam pod nosem, wyskakując za drzwi. – Kiedy jeszcze byłam człowiekiem. Gdzie ty wtedy byłaś?…

Oczywiście, zaraz pocieszy się myślą, jaką wspaniałą awanturę urządzi mi wieczorem. I jeszcze marzy jej się, żeby wciągnąć w to tatę. Na samą tę myśl zepsuł mi się humor.

Co to za pomysł, żeby wciągać kochanego człowieka do awantury? A przecież mama go kocha! Nadal go kocha, wiem, bo sprawdzałam. I nie rozumie, że swoim zachowaniem zabiła w ojcu jego miłość.

Ja nigdy tak nie zrobię.

I mamie też nie pozwolę!

Na klatce nie było nikogo, zresztą i tak by mnie to nie powstrzymało. Odwróciłam się do drzwi, lekko zmrużyłam oczy, żeby zobaczyć własny cień.

Prawdziwy cień. Ten zrodzony przez Zmrok.

Ma się wrażenie, że gęstnieje mrok – aż do przenikliwej ciemności, do takiej czerni, przy której bezgwiezdna noc wydaje się dniem.

Na tle tej ciemności drga szara, kłębiąca się, nie trójwymiarowa, ale i nie płaska sylwetka. Jakby wycięto ją z brudnej waty albo rozcięto czerń i zostawiono drzwi w Zmrok.

Zrobiłam krok, stanęłam na cieniu, on prześliznął się w górę, wchłaniając moje ciało.

Świat zmienił się.

Barwy prawie znikły. Wszystko zastygło w szarej, rozmazanej mgle – wyglądało to jak obraz w telewizorze po zredukowaniu kontrastu i koloru do minimum. Dźwięki ucichły i zapadła cisza, pozostał jedynie ledwie uchwytny terkot… jakby szum odległego silnika.

Byłam w Zmroku.

I widziałam, jak w mieszkaniu płonie uraza mamy. Cytrynowożółty, kwaśny kolor, przemieszany z litością do samej siebie i jadowicie zieloną antypatią do ojca, który tak nie w porę wyszedł do garażu, żeby tam zajmować się głupim samochodem.

Nad mamą tworzył się czarny wir. Wąsko ukierunkowane przekleństwo. Na razie jeszcze słabiutkie, na poziomie „żebyś tam zgłupiała w tej swojej pracy, zołzo niewdzięczna!”, ale za to matczyne – o szczególnej mocy i trwałości.

O nie, mamusiu!

To przez ciebie ojciec miał zawał w wieku trzydziestu siedmiu lat, trzy lata temu uratowałam go przed drugim… Za taką cenę, że aż się nie chce pamiętać. A teraz mnie namierzyłaś?

Wyciągnęłam ręce – z całych sił, aż zakłuło pod łopatkami – i chwyciłam maminą świadomość. Szarpnęła się i zamarła.

Tak… Zrobimy tak…

Spociłam się, choć w Zmroku zawsze jest chłodno. Straciłam siłę, która przydałaby mi się w pracy. Za to mama już nie pamiętała naszej rozmowy. Teraz cieszyła się, że jestem taka pracowita, że w pracy mnie cenią i lubią, że wychodzę skoro świt i wracam po północy.

O, tak.

To tylko tymczasowy efekt, nie chciałam wchodzić zbyt głęboko w jej świadomość. Ale mam zapewnione kilka miesięcy spokojnego życia, tata przy okazji też. Jestem córeczką tatusia i kocham go bardziej niż mamę. Tylko dzieci nie potrafią powiedzieć, kogo bardziej kochają, tatę czy mamę. Dorosłym przychodzi to bez trudu…

Skończyłam i zdmuchnęłam niemal uformowany czarny wir – przepłynął przez ściany, szukając kogoś, do kogo mógłby się przyczepić. Odetchnęłam głęboko i krytycznie obejrzałam klatkę.

Oho, dawno nie było tu sprzątane. Znowu przypełzł siny mech, przy naszych drzwiach było go najwięcej. Nic dziwnego… przy maminych histeriach zawsze ma się czym pożywić. Gdy byłam mała, myślałam, że mech rozrzucają Jaśni, żeby zrobić nam na złość. A potem mi wyjaśnili, że siny mech to rdzenny mieszkaniec Zmroku, pasożyt żerujący na ludzkich emocjach.

– Lód! – zakomenderowałam, unosząc rękę. Zimno posłusznie skupiło się w opuszkach palców i niczym ostra szczotka przesunęło po ścianach. Zamrożone igiełki mchu posypały się na podłogę, błyskawicznie niknąc.

Ha!

To nie karmienie się ludzkimi myślami!

To prawdziwa Siła – siła Innego.

Wyszłam ze Zmroku – w ludzkim świecie nie minęły nawet dwie sekundy – i poprawiłam fryzurę. Na twarzy miałam kropelki potu, musiałam wyjąć chusteczkę, by je wytrzeć. Przeglądając się w lusterku, spostrzegłam, że rozmazał mi się tusz.

Nie było już czasu na poprawianie urody. Po prostu narzuciłam lekki „pokrowiec atrakcyjności”, który nie pozwoli żadnemu człowiekowi dostrzec defektów makijażu. Nazywamy to „parandżą” * – mało który Inny nie zakpi z Innego w parandży, co nie znaczy, że z niej nie korzysta. Korzysta, i to dość często. Gdy nie ma czasu, gdy trzeba wywrzeć dobre wrażenie, a czasem po prostu dla rozrywki. Młodziutka wiedźma z Pskowa, której jedyną umiejętnością było narzucanie parandży, od trzech lat pracuje jako modelka i z tego żyje. Niestety, na zdjęcia i filmy zaklęcie nie działa, dlatego musi rezygnować z nieustających propozycji zagrania w reklamie…

Wszystko sprzysięgło się dziś przeciwko mnie. Najpierw długo czekałam na windę (druga od dawna nie działa), potem, wychodząc z windy, natknęłam się na Witalika, który mieszka nad nami. Widząc mnie w parandży, uśmiechnął się tępo i osłupiał. Gdy miał trzynaście lat, zakochał się we mnie i jeszcze mu nie przeszło. Kocha mnie tak po swojemu – bez sensu, bez wzajemności, bez słowa. To moja wina. Błąd w sztuce. Uczyłam się zaklęcia przywiązującego i postanowiłam potrenować na chłopcu z sąsiedztwa, skoro ten nigdy nie przegapił okazji, żeby zerknąć na mnie, gdy opalałam się na balkonie. No i potrenowałam. Zawaliłam tylko sprawę z czynnikami ograniczającymi. Zakochał się – raz na zawsze. Jeśli nie widzi mnie dłuższy czas, to trochę mu przechodzi, potem wystarczy jednak, żeby zobaczył mnie przelotnie – i wszystko zaczyna się od początku. Nigdy nie będzie miał szczęścia w miłości.

вернуться

* Parandża – tradycyjny długi płaszcz noszony przez kobiety muzułmańskie w Afganistanie, od niedawna również w Tadżykistanie i Uzbekistanie.