Выбрать главу

Palce kierowcy zacisnęły się na kierownicy, pobladły.

– Bydlaki – wysyczał. – Sukinsyny. Słyszałem, słyszałem… Ale to nie są ludzie, to potwory, tylko oni są do tego zdolni! Własnymi rękami bym takiego udusił…

Milczałam. Aura kierowcy płonęła purpurą. Żeby tylko w coś nie walnął, teraz prawie się nie kontroluje. Zbyt dobrze trafiłam, sam ma małą córeczkę…

– Na latarniach bym wieszał! – wściekał się kierowca. – Palił napalmem!

Milczałam. Dopiero, gdy kierowca zaczął się uspokajać, zapytałam:

– No dobrze, a jak to się ma do ogólnoludzkich przykazań? Gdyby teraz dostał pan do ręki kałasza, nacisnąłby pan spust bez wahania.

– Do takich potworów nie mają zastosowania żadne przykazania! – warknął kierowca. Gdzie się podziała jego spokojna inteligencja! Strumienie energii chlusnęły we wszystkie strony… A ja chłonęłam je, szybko regenerując straconą rano siłę.

– Nawet terroryści nie są potworami – powiedziałam. – To ludzie. Pan też jest człowiekiem. Nie istnieją żadne przykazania. To fakt dowiedziony naukowo.

Wyciągałam rozpierającą go energię i kierowca uspokajał się. Oczywiście, nie na długo. Pod wieczór huśtawka przechyli się w drugą stronę i znowu dopadnie go wściekłość. To jak ze studnią – jeśli zbyt szybko wybierze się z niej wodę, napełni się ponownie.

– I tak nie ma pani racji – odpowiedział już spokojniej. – Oczywiście, jest w tym pewna logika, ale w porównaniu ze średniowieczem – moralność bez wątpienia wzrosła.

– Niech pan da spokój – pokręciłam głową. – Wzrosła, akurat… Nawet w czasie wojen przestrzegano wówczas surowych zasad honoru. Królowie szli razem ze swoim wojskiem, ryzykując zarówno tronem, jak i głową. A teraz? Gdy jeden wielki kraj chce zdławić mniejszy, to bombarduje go przez trzy miesiące, przy okazji pozbywając się przestarzałych pocisków. Nawet żołnierze niczego nie ryzykowali! To tak, jakby teraz wjechał pan na chodnik i zbijał z niego przechodniów jak kręgle.

– Zasady honoru panowały wśród arystokracji – zaprotestował kierowca. – Prości ludzie ginęli tysiącami.

– A teraz jest inaczej? – zapytałam. – Gdy jeden oligarcha nie może dogadać się z drugim, żadne zasady honoru nie są przestrzegane. Dlatego, że obaj mają „podwykonawców” i kompromitujące materiały na tego drugiego. Gdzieniegdzie interesy się krzyżują, gdzie indziej są więzy krwi. Ale to ta sama arystokracja, co niegdyś. Ci sami „królowie”, tarzający się w forsie. A prości ludzie to bydło. Stado baranów, które można strzyc, choć czasem bardziej opłaca się wziąć pod nóż. Nic się nie zmieniło. Nie było przykazań – i nadal ich nie ma!

Kierowca zamilkł.

Rozmowa się urwała. Samochód skręcił z Kamergerskiego na Twerską, pokazałam, gdzie ma się zatrzymać i zapłaciłam, dając więcej, niż należało. Dopiero wtedy kierowca przemówił:

– Nigdy więcej nie będę podwoził wiedźm – powiedział z krzywym uśmieszkiem. – Nerwowe zajęcie. Nie sądziłem, że rozmowa z ładną dziewczyną może tak zepsuć człowiekowi humor.

– Przepraszam – uśmiechnęłam się.

– Pomyślnej… pracy. – Zatrzasnął drzwi i ostro ruszył z miejsca.

No proszę. Za prostytutkę jeszcze mnie nikt nie brał. Oto, co może zdziałać parandża. No i dzielnica, rzecz jasna *.

Za to odzyskałam – i to z nawiązką – straconą rano siłę. Ten inteligentny, silny mężczyzna okazał się wspaniałym dawcą. Lepiej wychodziło mi jedynie za pomocą piramidki mocy.

Aż się wzdrygnęłam na to wspomnienie.

Jak głupio… jak potwornie głupio wtedy wyszło.

Wszystko straciłam, wszystko przekreśliłam – w jednej krótkiej chwili.

Idiotka! Pazerna idiotka!

Dobrze, że żaden człowiek nie może zobaczyć teraz mojej prawdziwej twarzy. Pewnie mam równie żałosną minę jak ten zakochany małolat z sąsiedztwa.

Dobra, było, minęło. Nie odzyskam już ani tamtej pozycji… ani tamtego uczucia. I mogę mieć pretensje wyłącznie do siebie. Powinnam się cieszyć, że Zawulon nie oddał mnie w ręce Jasnych.

Kochał mnie. I ja go kochałam. Dziwne by było, gdyby młoda, głupia wiedźma nie zakochała się w przywódcy Dziennego Patrolu, który spojrzał na nią łaskawym okiem…

Pięści zacisnęły się same, paznokcie wbiły w skórę. Wylizałam się. Przetrwałam jakoś zeszłe lato. Jedna Ciemność wie jak, ale przetrwałam.

Nie ma co żałować przeszłości, płakać i próbować ponownie dopchać się do Zawulona. Po zeszłorocznym huraganie, który rozpętał się w dniu mojej haniebnej niewoli, już się do mnie nie odezwał. I nie odezwie przez najbliższe sto lat.

Zapiszczały opony, zatrzymał się jadący przy chodniku samochód. Volvo, i to chyba jedno z nowszych. Przez okno wysunęła się ogolona, zadowolona gęba. Popatrzyła na mnie i rozciągnęła się w uśmiechu.

– Ile?

Osłupiałam.

– Ile za dwie godziny? – sprecyzował ogolony idiota. Zerknęłam na tablice – nie był z Moskwy. Wszystko jasne.

– Prostytutki są dalej, głupku – powiedziałam łagodnie. – Zjeżdżaj.

– Myślałby kto, że ty się nie pieprzysz – wycedził rozczarowany przygłup, próbując zachować twarz. – Zastanów się, jestem dzisiaj hojny.

– Zachowaj kasę – powiedziałam, pstrykając palcami – na naprawę samochodu.

Odwróciłam się do niego tyłem i niespiesznie ruszyłam w stronę budynku. Dłoń bolała. „Gremlin” nie jest skomplikowanym zaklęciem, ale złożyłam go zbyt gwałtownie. We wnętrznościach volvo wierciła się teraz bezcielesna istota, a raczej wiązka energii, której jedynym celem było zniszczenie techniki.

Przygłup może się już pożegnać z silnikiem. Ewentualnie szlag trafi delikatną burżuazyjną elektronikę, różne tam wentylatory – karburatory, paski i zębatki. Nigdy nie interesowałam się, co taki samochód ma w środku, ale potrafię sobie wyobrazić efekt działań gremlina.

Rozczarowany kierowca, nie tracąc czasu na przekleństwa, już jechał dalej. Ciekawe, czy przypomni sobie o moich słowach, gdy zacznie mu nawalać samochód. Może… Będzie wrzeszczał – wykrakała, wiedźma!

I nawet się nie domyśli, jak bliski jest prawdy.

Nawet ta przyjemna myśl nie mogła poprawić mi ostatecznie zepsutego humoru.

Pięć minut spóźnienia, kłótnia z matką i jeszcze ten kretyn z volvo…

Tak rozmyślając, minęłam witryny eleganckich sklepów, odruchowo, bez zastanowienia, podniosłam z ziemi swój cień i weszłam do budynku przez niewidzialne dla zwykłych ludzi drzwi.

Kwatera główna Jasnych, położona w Sokolnikach, przypomina zwykłe biuro. My mamy lepsze miejsce i znacznie fajniejszą przykrywkę.

W budynku jest siedem pięter mieszkalnych, ekskluzywne – nawet jak na Moskwę – sklepy na parterze oraz trzy dodatkowe piętra, o których ludzie nie mają pojęcia. Gmach powstał jako rezydencja Dziennego Patrolu i skrywające prawdziwe oblicze budynku zaklęcia umieszczono w cegle i kamieniu ścian. Mieszkańcy tego domu, a są nimi głównie zwykli ludzie, muszą się dziwnie czuć, jadąc windą. Jakby droga z parteru na pierwsze piętro trwała zbyt długo…

Winda rzeczywiście jedzie dłużej, niż powinna. Pierwsze piętro tak naprawdę jest drugim, a prawdziwe pierwsze jest niewidoczne. Tam są pomieszczenia dyżurnych, zbrojownia, służby techniczne. Budynek zwieńczają dwa nasze piętra, o których ludzie również nie mają pojęcia. Ale Inny, posiadający wystarczającą moc, może popatrzeć przez Zmrok i zobaczyć surowy czarny granit ścian i łuki okien, niemal zawsze zasłoniętych ciężkimi, szczelnymi roletami. Dziesięć lat temu w budynku zainstalowano klimatyzację i na czarnym kamieniu pojawiły się psujące efekt białe skrzynki. Niegdyś klimat regulowano za pomocą magii, ale po co tracić ją bez sensu, skoro elektryczność jest znacznie tańsza?

вернуться

* Ulica Twerska (jedna z największych i najbardziej znanych ulic w centrum Moskwy, biegnąca od placu Maneżowego do placu Triumfalnego) jest promenadą prostytutek, pojawiających się tam o określonej porze i na określonym odcinku.