Выбрать главу

Antoni uregulował rachunek, wstał (piwo mimo wszystko dawało o sobie znać – ciało rozluźniło się przyjemnie i jednocześnie niepokojąco) i wyszedł z „Czarnego orła”. Do spotkania z pracownikiem Europejskiego Biura Inkwizycji na placu Staromestskim zostało niewiele czasu.

* * *

Zawsze było tu wielu turystów.

Zwłaszcza o pełnej godzinie, gdy na wieży zaczynał bić stary astronomiczny zegar, gdy otwierały się okienka i pojawiały się w nich figurki apostołów, wysuwające się do przodu, jakby oglądając plac, i cofające w głąb mechanizmu. Niestrudzony patrol placu Staromestskiego…

Antoni stał w tłumie turystów, wsunąwszy ręce do kieszeni – palce marzły, a rękawiczek nigdy nie lubił. Nagle cicho zaszumiały kamery, zaczęły trzaskać migawki aparatów fotograficznych, wielojęzyczny tłum dzielił się wrażeniami z zaliczenia kolejnej obowiązkowej atrakcji. Gorodecki miał wrażenie, że słyszy skrzypienie szarych komórek, stawiających ptaszka w przewodniku: obejrzeć zegar – wykonano.

Dlaczego on tkwi w tym bezosobowym tłumie, dokładnie tak samo odfajkowując punkty programu?

Inercja myślenia? Lenistwo? A może poczucie stada? Ciemni na pewno nie chodzą tabunami…

– Nie, nie rozumiem – zabrzmiało po rosyjsku kilka kroków dalej. – Jestem na urlopie, jasne? Nie możesz sam zdecydować?

Antoni zerknął bez entuzjazmu. „Rodak” był mocny, barczysty, obwieszony złotem. Już nauczył się nosić drogie garnitury, ale jeszcze nie umiał wiązać krawatów od Hermesa. Krawat zawiązany był takim kolchoźniczym węzłem, że aż wstyd było patrzeć. Spod rozpiętego kaszmirowego palta wystawał pomięty szalik.

„Nowy Rosjanin” pochwycił jego spojrzenie, skrzywił się, chowając komórkę, i znowu popatrzył na zegar. Antoni odwrócił wzrok.

Trzecie pokolenie. Tak obiecują analitycy. Trzeba poczekać na trzecie pokolenie. Wnuk tego nowobogackiego bandyty, któremu udało się przeżyć, będzie już porządnym człowiekiem. Trzeba tylko poczekać. W odróżnieniu od ludzi, Inni mogą czekać całymi pokoleniami. Ich praca ciągnie się wiekami… W każdym razie praca Jasnych.

To Ciemni mogą szybko, bez problemu wprowadzić do świadomości ludzi niezbędne zmiany. Droga Ciemności zawsze była krótsza niż droga Światła. Krótsza, łatwiejsza i przyjemniejsza.

– Antoni Gorodecki – powiedział ktoś z tyłu po rosyjsku. Rosyjski nie był dla mówiącego językiem ojczystym, ale trudno było oprzeć się wrażeniu, że opanował go do perfekcji.

Za to intonacji nie dało się z niczym pomylić. Obojętny, nieco znudzony głos inkwizytora.

Antoni odwrócił się, skinął głową i wyciągnął rękę.

Inkwizytor był chyba Czechem. Wysoki człowiek w nieokreślonym wieku, w ciepłym szarym płaszczu, wełnianym berecie z zabawną zapinką: rogi, strzelba i głowa jelenia. Idealnie wpisywałby się w krajobraz jesiennego parku: kroczący powoli po grubym dywanie pożółkłych liści, zadumany i smutny, przypominający pogrążonego w rozmyślaniach szpiega.

Płynnie wyjechał na ulicę. Nie pytał, w jakim hotelu zatrzymał się Antoni. Po co?

– Ma pan zapewne określone wyobrażenie o tym, czym jest Inkwizycja i kim są pracujący w niej Inni. Spróbuję wyjaśnić panu pewne rzeczy. Inkwizycja nie jest trzecią siłą, jak myśli wielu szeregowych pracowników Patroli. Nie jesteśmy także jakimś szczególnym rodzajem Innych, nie mających nic wspólnego ze Światłem i Ciemnością… Jesteśmy inkwizytorami, wybranymi spośród tych Ciemnych i Jasnych, którzy w wyniku takich czy innych okoliczności zrozumieli okrutną konieczność Traktatu i rozejmu między Patrolami. Owszem, mamy pewne informacje, którymi wy, patrolujący, nie dysponujecie… prócz, powiedzmy, najwyższych magów. I proszę mi wierzyć, nasza wiedza wcale nie przynosi nam radości. Po prostu jesteśmy zmuszeni stać na straży Traktatu. Rozumie pan?

– Próbuję zrozumieć – powiedział Antoni.

– Jestem wampirem – powtórzył półgłosem Witesław. – Prawdziwym wyższym wampirem, który niejednokrotnie zabijał młode dziewczyny… jest to najbardziej korzystne ze względów energetycznych…

– Proszę mi oszczędzić wykładu o fizjologii wampirów – przerwał Antoni. – Niech mi pan wierzy, to dla mnie mało przyjemne.

Witesław skinął głową, w skupieniu patrząc na drogę. Antoni nagle pomyślał, że samochód jest nowy, zadbany, że inkwizytor wyraźnie się o niego trzęsie i jest z niego dumny…

– Nie mam duszy czy choćby życia w rozumieniu Jasnych – mówił dalej Witesław. – Sprawę Światła uważam za naiwną, niebezpieczną, a nawet przestępczą doktrynę. Sympatyzuję ze sprawą Ciemności. Ale…

Na chwilę zamilkł, jakby budując złożone konstrukcje myślowe.

– Ale potrafię zobaczyć alternatywę naszej obecnej sytuacji i dlatego wchodzę w skład Inkwizycji. Dlatego karzę tych, którzy złamali Traktat. Niech pan zwróci uwagę, Antoni – nie tych, którzy nie mają racji – prawdy są zazwyczaj co najmniej dwie. Nie tych, którzy wyrywają się do przodu – bywało, że to Światło zdobywało przewagę, zdarzało się, że zwyciężała Ciemność. Inkwizycja stoi jedynie na straży Traktatu.

– Rozumiem – powiedział Antoni. – Oczywiście. Ale zawsze interesowało mnie, czy może dojść do sytuacji, gdy Inkwizycja zacznie popierać tę czy inną stronę. Opierając się nie na literze Traktatu, lecz na prawdzie…

– Prawdy są co najmniej dwie… – powtórzył wampir. – Taka sytuacja…

Zamyślił się.

– Nigdy nie zetknąłem się z inkwizytorem Światła, który poparłby swój Patrol – sprecyzował Antoni. – Ale czy wygląda to tak samo z inkwizytorem Ciemności? Bez względu na wszystko, wy macie swoje siły i swoją tajemną wiedzę. Już nie mówię o skonfiskowanych artefaktach…

– Wszystko jest możliwe – powiedział nieoczekiwanie wampir. – Cóż… dopuszczam taką ewentualność. Jeśli dojdzie do otwartej wojny Ciemności i Światła – nie mówię o zwykłych starciach Patroli, lecz prawdziwej wojnie; jeśli każdy Inny stanie po swojej stronie barykady… Czy Inkwizycja będzie wówczas potrzebna? Wtedy my staniemy się po prostu Innymi… – Pokiwał głową i dodał: – Ale do tego czasu Inkwizycja prawdopodobnie zginie, usiłując nie dopuścić do takiej sytuacji. Nie jest nas wielu i czyny kilku ocalałych Innych, noszących niegdyś płaszcze inkwizytorów, niczego nie zmienią.

– Rozumiem, co zmusza Nocny Patrol do przestrzegania Traktatu – powiedział Antoni. – My boimy się o ludzi. Wiem, co kieruje Dziennym Patrolem – strach o siebie. Ale co zmusza was, inkwizytorów, byście postępowali wbrew własnej istocie?

Witesław odwrócił głowę i powiedział cicho:

– Was powstrzymuje strach, Antoni Gorodecki. O siebie czy o ludzi, to nieistotne. A nas, nas powstrzymuje przerażenie. To dlatego strzeżemy Traktatu. Może pan być spokojny o rezultat posiedzenia – wszystko odbędzie się uczciwie. Jeśli wasz współpracownik nie złamał Traktatu, opuści Pragę cały i zdrowy.

* * *

Pod wieczór Edgar nareszcie przestał się przejmować. Może pomogła dobra kolacja w drogiej restauracji, z butelką czeskiego wina (wprawdzie nie była to Francja czy Hiszpania, ale wino mieli całkiem całkiem), a może to kojące działanie atmosfery przedświątecznej Pragi? Rzecz jasna, Edgar nie wierzył w Boga – niewielu Innych, zwłaszcza Ciemnych, wierzy w takie zabobony – ale Boże Narodzenie uważał za sympatyczne święto i zawsze je celebrował.

Może to przez wspomnienia z dzieciństwa, gdy był jeszcze zwykłym wiejskim chłopcem o imieniu Edgar, który pomagał ojcu w obejściu, chodził do cerkwi i z zapartym tchem czekał na każde święto? A może wypływały nieproszone wspomnienia z czasów, gdy był już Innym, a jeszcze nie pracował aktywnie w Patrolu? Mieszkał w Tallinie, miał praktykę adwokacką, wspaniałą żonę i czwórkę dzieci… Rodzice zmarli dawno temu, żonę również pochował, a dwóch żyjących synów – staruszków, z których jeden mieszka w Kanadzie, a drugi w Parnawie, nie widział od czterdziestu lat. Cóż, trudno byłoby im uwierzyć, że ten młody, krzepki mężczyzna to ich ojciec…