Zapadła niezręczna cisza. Rzadko się zdarza, by Innemu urodziło się dziecko – Inny. Bardzo rzadko. Wampirom jest łatwiej – same mogą przeprowadzić inicjację swojego dziecka, łatwiej jest też wilkołakom – ich dzieci zazwyczaj otrzymują w spadku wilkołacze zdolności. A my i Jaśni mamy niewielkie szanse. Lena też nie miała szczęścia, mimo że jej mąż jest magiem Ciemności, byłym pracownikiem Dziennego Patrolu, który obecnie z powodu odniesionej rany przeszedł na emeryturę i zajmuje się interesami.
– Myszy nie żyją długo – zauważyła Ola. – Mała się zapłacze…
– Ta będzie żyła – uśmiechnęła się Lena. – Co najmniej dziesięć lat. Już my z Pawłem się o to postaramy.
– W takim razie bierz! – Wielkodusznym gestem wskazałam mysz. – Przyjdę kiedyś ją odwiedzić.
– Mocno ją uśpiłaś? – spytała Lena, podnosząc myszkę za ogonek.
– Do wieczora pośpi na pewno.
– Dobrze.
Zaniosła zwierzątko na swoje biurko, wysypała dyskietki z pudełka i schowała w nim mysz.
– Kup klatkę – poradziła Olga, oglądając swój manikiur. – Albo akwarium. Jak ucieknie, wszystko wam pogryzie i jeszcze nabrudzi.
Anna Tichonowna, przyglądająca się nam w zadumie, w końcu klasnęła w dłonie.
– No, dziewczęta. Dosyć tej zabawy. Nieszczęsne stworzenie zostało uratowane i znalazło nowy dom. Zapanował porządek i piękno. Teraz zaczynamy odprawę.
Jest ostrą kierowniczką, ale nie jest zła. Nikogo bez potrzeby nie gania, pozwoli się powygłupiać i wcześniej wyjść. Ale gdy zaczyna mówić poważnie o pracy – spory nie mają sensu.
Dziewczęta zajęły swoje miejsca. Gabinet jest malutki. Jak cały budynek, nie został przewidziany na obecny skład Patrolu. Mieszczą się tu tylko cztery małe stoliki dla nas i jedno duże biurko, zaanektowane przez Annę Tichonownę. Ten gabinet zawsze przypominał mi szkolną klasę w jakiejś małej wiosce, klasę na cztery uczennice i jedną nauczycielkę.
Lemieszowa poczekała, aż włączymy komputery i wejdziemy do sieci, i dopiero wtedy odpowiednio modulowanym głosem zaczęła:
– Dzisiejsze zadanie jest łatwe: patrolowanie południowo – wschodniej Moskwy. Wybierzcie sobie partnerów spośród wolnych agentów operacyjnych.
Zawsze chodzimy na patrole parami, przeważnie jedna wiedźma plus jeden wilkołak, ewentualnie wampir. Jeśli wprowadzony zostaje stan gotowości, zamiast zwykłych operacyjnych przydzielają nam wiedźmina albo któregoś z młodszych magów. Ale to zdarza się rzadko.
– Lenoczka, ty patrolujesz Wychino i Lublino…
Kiriejewa, która właśnie ukradkiem włączyła pasjansa na swoim komputerze, drgnęła w odruchu niezadowolenia. Rozumiałam ją. Dwie ogromne dzielnice, w dodatku tak daleko. Oczywiście, nie warto oponować, Anna Tichonowna zawsze postawi na swoim, ale Kiriejewa po prostu nie mogła nie okazać oburzenia.
W tym momencie na stole Lemieszowej zadzwonił telefon. Popatrzyłyśmy na siebie i nawet Kiriejewa spoważniała. To było bezpośrednie połączenie z dyżurnym agentem operacyjnym, ten telefon nie dzwoni bez potrzeby.
– Tak? – powiedziała Lemieszowa. – Tak… Oczywiście. Rozumiem. Przyjęłam.
Jej spojrzenie na chwilę zmętniało – dyżurny mag przesyłał jej telepatycznie informacje.
A więc sprawa jest poważna. To oznacza pracę.
– Na miotły! – wyszeptała cichutko Lenka. To było nasze tradycyjne powiedzonko. – Ciekawe, kogo wyślą.
Gdy Anna Tichonowna odłożyła słuchawkę, jej twarz była skupiona i twarda.
– Dziewczęta, do samochodu. Wszystkie. Szybko!
I żadnych „na miotły”…
Czyli sprawa jest bardzo poważna. To oznacza walkę.
ROZDZIAŁ 2
Mikrobus prowadził Deniska – młody mag Ciemności, który z powodu nieprawdopodobnego lenistwa wolał pracować w garażu, wśród wampirów i innej drobnicy. Trzeba przyznać, że lenistwo lenistwem, ale prowadzić umiał i bardzo dobrze znał kilka niezbędnych w pracy zaklęć. Dosłownie lecieliśmy ulicą, opuszczając centrum Moskwy z szybkością, o jakiej nie mógłby marzyć nawet orszak prezydenta. Czułam eksplozję mocy, gdy on przeglądał linie rzeczywistości, odwracał od nas wzrok milicji albo zmuszał innych kierowców, by usuwali samochody z drogi. Teraz obok niego siedział Edgar, mag Ciemności z Estonii, czarnowłosy, smagły i przysadzisty, niczym nie przypominający mieszkańca krajów bałtyckich, za to posiadający zdolności drugiej rangi.
W samochodzie było nas dziewięcioro. Anna Tichonowna, która bardzo rzadko opuszczała budynek Patrolu, siedziała w fotelu przy drzwiach i monotonnie opisywała sytuację:
– Daria Leonidowna Romaszowa. Sześćdziesiąt trzy lata, zewnętrznie znacznie młodsza, prawdopodobnie karmi się mocą. Zapewne wiedźma, ale niewykluczone, że wróżka Ciemności. Przez ostatnie cztery lata znajdowała się pod obserwacją jako niezainicjowana Inna.
W tym miejscu Lemieszowa pozwoliła sobie na krótki i soczysty epitet pod adresem pracowników wydziału wykrywania.
– Unika kontaktów! Unika rozmów na tematy mistyczne, bo niby taka pobożna… Co tu ma do rzeczy wiara! Jeszcze nie wiadomo, kim był ten ich Chrystus!
– Anno Tichonowna, proszę nie bluźnić – powiedziała z naciskiem Lenka. – Ja też wierzę w Boga.
– Przepraszam, Lena, nie chciałam cię urazić. – Lemieszowa skinęła głową. – Kontynuujmy… Romaszowa prawdopodobnie dorabiała sobie drobnymi usługami magicznymi. Napary, odwary, zaklinanie uroków, rzucanie klątw…
– Typowy zestaw szarlatański – rzuciłam. – Nic dziwnego, że jej poważnie nie sprawdzili.
– A kontrola efektów działalności? – oburzyła się Lemieszowa. – O, ja tego tak nie zostawię. Napiszę raport! Jeśli Zawulon uważa to za dobrą pracę, odchodzę na emeryturę.
Olga chrząknęła ostrzegawczo.
– Jestem gotowa powiedzieć mu to otwarcie! – gorączkowała się dalej Lemieszowa. – Przepraszam bardzo! Jak można przez cztery lata podejrzewać, że kobieta jest wiedźmą, i porządnie jej nie sprawdzić? Standardowa procedura, wysyłamy agenta i kontrolujemy wydzielanie mocy… Jaśni tego nie zaniedbali!
Ha, więc o to chodzi! Wszystko zrozumiałam i od razu skoncentrowałam się wewnętrznie. Czeka nas nie tylko incydent z szaloną wiedźmą, ale starcie z Nocnym Patrolem!
Siedzący naprzeciwko mnie Witalij wydał głuchy ryk, którym chyba chciał sobie dodać odwagi – nie sądzę, by był to wyraz radości z powodu nadchodzącej walki. Oho, rozleniwił się stary na warcie… Pogromca myszy. Uśmiechnęłam się złośliwie, wilkołak wyszczerzył zęby w odpowiedzi. Zaczęły rosnąć mu kły, żuchwa wysunęła się do przodu…
– Witalij, bardzo cię proszę, daruj nam transformację w samochodzie! – powiedziała surowo Lemieszowa. – W tym upale smród psa będzie nie do zniesienia!
Trójka wampirów na tylnym siedzeniu zachichotała radośnie. Znałam ich całkiem nieźle, w walce pokazali się z jak najlepszej strony, nawet nie budzili antypatii jak większość plugastwa. Trzej bracia, urodzeni w rocznych odstępach, mocni i dobrze zbudowani, pochodzący ze zwykłej ludzkiej rodziny. Najpierw wampirem został najstarszy, gdy służył w wojskach powietrznodesantowych, i to świadomie, z pobudek ideowych! Jego dowódca, oficer – wampir, zaproponował chłopakowi, żeby też został wampirem. Ich oddział bił się gdzieś na południu, było ciężko i chłopak się zgodził. Wkrótce oddział zasłynął z waleczności. Wyciąć w nocy kilkunastu wrogów, przekraść się na tyły, przejść niezauważonym obok wartowników – dla wampira, nawet niedoświadczonego, to kaszka z mleczkiem. Po powrocie do cywila chłopak opowiedział o wszystkim braciom, a oni sami nadstawili gardła.
– Anno Tichonowna, ilu tam jest Jasnych? – spytała Olga.