Выбрать главу

– Poza tym – powiedziałam – to jest do szkoły.

– W porządku – powiedział w końcu z taką miną, jakby miał w tej chwili ochotę być gdzie indziej. – Wsiadaj.

Śmignęłam do ramblera, zanim zdążył zmienić zdanie.

Wsiadł minutę później. Wyglądał, jakby się jeszcze nie obudził. Jak zwykle. Praca w charakterze roznosiciela pizzy była zdaje się wyczerpująca. Albo brał za dużo dodatkowych zmian. Jak na mój gust, do tej pory powinien już oszczędzić dość pieniędzy na camaro. Zapytałam go o to, kiedy ruszyliśmy.

– Owszem – odparł Śpiący. – Ale chcę go wyposażyć we wszystko. Stereo, głośniki. Takie rzeczy.

Mam swoje zdanie na temat chłopaków, którzy z taką czułością odnoszą się do swoich samochodów, ale nie sądziłam, żeby mi się opłacało w jakiś sposób urazić teraz Śpiącego.

Wobec tego powiedziałam tylko:

– Ojej. Genialnie.

Mieszkamy na wzgórzach Carmelu, z widokiem na dolinę i zatokę. To bardzo piękne miejsce, ale ponieważ było ciemno, więc widziałam jedynie wnętrza mijanych przez nas domów.

W Kalifornii są takie naprawdę duże okna, które wpuszczają mnóstwo słońca i w nocy, przy zapalonych światłach, widać wszystko, co dzieje się w środku, tak jak na Brooklynie, gdzie nikt się nie fatyguje, żeby spuścić rolety. To nawet miłe.

– Na jaką lekcję ci to potrzebne? – zapytał nagle Śpiący. Podskoczyłam. Tak rzadko się odzywa, zwłaszcza kiedy robi coś, co naprawdę lubi, jak jedzenie albo prowadzenie samochodu, że zwyczajnie zapomniałam o jego obecności.

– Jak to?

– Ten projekt, który teraz robisz. – Oderwał na moment oczy od drogi i spojrzał na mnie. – Powiedziałaś, że to do szkoły, prawda?

– Och – mruknęłam. – Pewnie. Hm. To artykuł… eee… dla szkolnej gazety. Cee Cee, moja przyjaciółka, jest naczelną. Dostałam od niej zlecenie.

O, mój Boże, ale ze mnie kłamczucha. W dodatku nie mogę poprzestać na jednym kłamstwie. O, nie. Ciągną się w nieskończoność. To chore, mówię wam. Po prostu chore.

– Cee Cee to ta albinoska, z którą siedzisz przy lunchu, zgadza się?

Cee Cee szlag trafia, jak ktoś mówi o niej „albinoska”, ale ponieważ zdaniu, jako takiemu, nie można było niczego zarzucić, powiedziałam:

– Ehe.

Śpiący mruknął coś i przez jakiś czas nic nie mówił. Jechaliśmy w milczeniu, mijając rozświetlone okna wielkich domów. Siedemnasta Mila to ten odcinek autostrady, który z założenia ma być najpiękniejszą drogą na świecie. Znajdują się przy niej sławne pola golfowe Pebble Beach oraz pięć innych, także malowniczych punktów, jak Samotny Cyprys, drzewo, które zdaje się wyrastać wprost ze skały, oraz Skała Fok, gdzie jak się może domyślacie, wylegują się foki.

Z Siedemnastej Mili można również przyjrzeć się działaniu zmiennych prądów tak zwanego Niespokojnego Morza. Ocean w tym miejscu nie nadaje się do pływania ze względu na prądy odpływowe i podpowierzchniowe. Ogromne fale rozbijają się o brzeg, na którym od czasu do czasu pomiędzy skalnymi blokami, gdzie mewy rzucają małże, mając nadzieję rozbić muszle, pojawiają się cienkie pasemka piachu. Niekiedy lądują tam pływacy na deskach surfingowych, jeśli są na tyle głupi, aby zapuścić się do tego zakątka.

No i jeśli macie ochotę, możecie kupić rezydencję na brzegu, skąd można podziwiać całe to piękno natury za jedne, och, milion dolarów czy coś koło tego.

Tak właśnie, jak się wydaje, postąpił Thaddeus Rudy Beaumont. Zajął jedną z tych naprawdę imponujących rezydencji, o czym przekonałam się, kiedy Śpiący w końcu zatrzymał przed nią samochód. Była na tyle wielka, że ustawiono przed nią budkę wartowniczą obok ogromnej, najeżonej kolcami bramy, przed strasznie długim podjazdem. W budce siedział ochroniarz i oglądał telewizję.

Śpiący spojrzał na bramę i mruknął:

– Jesteś pewna, że to tutaj?

Przełknęłam ślinę. Od Cee Cee wiedziałam, że pan Beaumont jest bogaty. Nie przyszło mi jednak do głowy, że aż tak. Pomyśleć tylko, że ten chłopak poprosił mnie do tańca!

– Eee… Może powinnam sprawdzić, czy jest w domu, zanim odjedziesz.

Śpiący na to:

– No, chyba tak.

Wysiadłam z samochodu i podeszłam do budki. Nie ukrywam, czułam się zdecydowanie głupio. Cały dzień usiłowałam dodzwonić się do pana Beaumonta, tylko po to, żeby usłyszeć, że jest na zebraniu albo ma rozmowę na innej linii. Z jakiegoś powodu stwierdziłam, że może osobisty kontakt podziała. Nie wiem już, co sobie wyobrażałam, ale pewnie spodziewałam się. że zadzwonię do drzwi, on otworzy, a ja oczaruję go spojrzeniem pięknych oczu. Teraz przekonałam się, że taki plan odpada.

– Eee, przepraszam – powiedziałam do mikrofonu w budce. Stwierdziłam, że wykonano ją, przynajmniej częściowo, z kuloodpornego szkła. Albo ojciec Tada nie cieszy się sympatią w pewnych kręgach, albo lekko przesadza.

Ochroniarz odwrócił głowę od telewizora. Przyjrzał mi się uważnie. Taksująco. Rozchyliłam płaszcz, żeby zauważył szkocką spódnicę i mokasyny. Potem spojrzał na ramblera. Niedobrze. Nie chciałam, żeby ocenił mnie na podstawie mojego brata i jego nędznego samochodu.

Postukałam w szybę, żeby ponownie zwrócić uwagę strażnika.

– Dzień dobry – powiedziałam do mikrofonu. – Nazywani się Susannah Simon i chodzę do drugiej klasy w Akademii Misyjnej. Piszę artykuł dla szkolnej gazety na temat dziesięciu najbardziej wpływowych ludzi w Carmelu i miałam nadzieję przeprowadzić wywiad z panem Beaumontem, na nieszczęście nie odpowiedział na żaden z moich telefonów, a artykuł mam oddać jutro, więc zastanawiałam się, czy mógłby mnie przyjąć jeśli akurat jest w domu.

Ochroniarz spojrzał na mnie zdumiony.

– Jestem koleżanką Tada, Tada Beaumonta – dodałam. – Syna pana Beaumonta. Zna mnie, więc jakby zobaczył przez kamerę, czy coś, mógłby mnie zidentyfikować. Jeśli pan uważa, że to konieczne.

Strażnik nadal się na mnie gapił. A wydawałoby się, że taki bogacz, jak pan Beaumont, mógłby sobie pozwolić na inteligentniejszą ochronę.

– Jeśli jednak przyszłam nie w porę – powiedziałam, cofając się – to mogę przyjść później.

Wtedy ochroniarz zrobił coś zaskakującego. Pochylił się do przodu, nacisnął guzik i powiedział do mikrofonu:

– Skarbie, mówisz szybciej niż ktokolwiek, kogo w życiu spotkałem. Czy mogłabyś powtórzyć to wszystko? Tym razem wolniej?

No więc wygłosiłam ponownie swoje małe przemówienie, tym razem wolniej, podczas gdy za moimi plecami Śpiący siedział za kierownicą z włączonym silnikiem. Wewnątrz ryczało radio, a Śpiący śpiewał. Widocznie myślał, że przy zasuniętych oknach samochód nie przepuszcza dźwięku.

Jakże się mylił.

Kiedy skończyłam, ochroniarz powiedział z lekkim uśmiechem:

– Proszę poczekać, panienko.

Zaczął coś mówić do białego telefonu, ale nic nie słyszałam. Sterczałam tam, żałując, że nie włożyłam cieplejszych rajstop, bo nogi mi marzły w lodowatym wietrze wiejącym od oceanu i zastanawiając się, jak mogłam sądzić, że wpadłam na taki dobry pomysł.

Potem w mikrofonie rozległ się trzask.

– W porządku – odezwał się strażnik. – Pan Beaumont cię przyjmie.

A potem, ku mojemu zdumieniu, wielka brama ze szpikulcami zaczęta się powoli rozsuwać.

– Och! – zawołałam. – O, mój Boże! Dziękuję! Dzięki… Zdałam sobie nagle sprawę, że strażnik mnie nie słyszy, bo nie mówię do mikrofonu. Pobiegłam do samochodu i szarpnęłam drzwiczki.