– Obrońca środowiska, który robił tyle zamieszania z powodu fok, zniknął cztery lata temu i nikt go od tamtej pory nie widział.
Zmrużyłam oczy, wpatrując się w ekran. W silnym słońcu ciężko było coś zobaczyć.
– Jak to, zniknął? – zapytałam. – Tak, jakby umarł?
– Być może. Nikt nic nie wie. Jeśli został zabity, ciała nie znaleziono – powiedziała Cee Cee. – Ale spójrzcie na to. – Jej palce zastukały w klawisze. – Inne przedsięwzięcie, dom towarowy, zagrażało środowisku rzadkiego gatunku myszy, które żyją tylko w tym rejonie. Ta pani, tutaj… – Na ekranie pojawiła się inna fotografia. – Próbowała powstrzymać budowę i uratować myszy. Puff – też zniknęła.
– Zniknęła – powtórzyłam. – Po prostu zniknęła?
– Po prostu zniknęła. Problem z głowy dla Mount Beau. Tak się nazywał sponsor tego projektu. Mount Beau. Beaumont. Rozumiecie?
– Rozumiemy – odparł Adam. – Jeśli jednak ci wszyscy obrońcy środowiska związani z firmami Rudego Beaumonta znikają, to jak to się stało, że nikt się temu bliżej nie przyjrzał?
– No, choćby z jednego powodu – powiedziała Cee Cee. – Beaumont Industries w poważnym stopniu wspomogły finansowo kampanię wyborczą obecnego gubernatora. Udzieliły również znaczącego wsparcia człowiekowi, którego wybrano na szeryfa.
– Zmowa? – Skrzywił się Adam. – Daj spokój.
– Myślisz, że ktoś coś podejrzewa? Ci ludzie nie są uznani za nieżyjących, pamiętaj o tym. Tylko za zaginionych. Z tego, co wiem, obrońców środowiska uznaje się za gatunek wędrowny, więc kto wie czy nie wynieśli się gdzieś, w rejon jakiegoś jeszcze większego zagrożenia? Wszyscy, z wyjątkiem tej tutaj. – Cee Cee nacisnęła kolejny klawisz i na ekranie ukazała się trzecia fotografia. – Ta pani nie należała do żadnej szurniętej grupy pod tytułem „ratujmy foki”. Była właścicielką kawałka ziemi, na które Beaumont Industries miały oko. Chcieli rozbudować swoje multikina. Tylko ona nie chciała sprzedać działki.
– Nie mów – sapnęłam. – Zniknęła?
– Jasne, że tak. A siedem lat później, po siedmiu latach można według prawa uznać osobę zaginioną za nieżyjącą, Beaumont Industries wystąpiły z ofertą pod adresem jej dzieci, które przyjęły ją z ochotą.
– Dranie – mruknęłam, myśląc o dzieciach owej pani. Pochyliłam się, żeby lepiej przyjrzeć się zdjęciu.
Doznałam lekkiego wstrząsu: patrzyłam na zdjęcie ducha, który wpadał ostatnio do mnie na czarujące towarzyskie pogawędki.
No dobrze, może nie wyglądała dokładnie tak samo. Była blada, chuda i tak samo uczesana. Podobieństwo było jednak na tyle wyraźne, że wykrzyknęłam, wskazując zdjęcie palcem:
– To ona!
To było, oczywiście, najgorsze, co mogłam zrobić. Oboje, Cee Cee i Adam, spojrzeli na mnie zdziwieni.
– Jaka ona? – zapytał Adam. A Cee Cee stwierdziła:
– Suze, nie możesz znać tej kobiety. Zniknęła przeszło siedem lat temu, a ty przeprowadziłaś się tutaj w zeszłym miesiącu.
Ale ze mnie kretynka.
Nie mogłam nawet wymyślić dobrej wymówki. Powtórzyłam tę, którą wydukałam przed ojcem Tada:
– Och… eee… miałam taki sen, i ona w nim była. Co się ze mną dzieje?
Nie wyjaśniłam naturalnie Cee Cee, dlaczego chciałabym, żeby znalazła coś na temat Rudego Beaumonta, podobnie jak nie powiedziałam Adamowi, skąd tyle wiem o kocie małego Tima Maherna. Wspomniałam tylko, że pan Beaumont powiedział coś dziwnego podczas krótkiej rozmowy ze mną poprzedniego wieczoru. Oraz że ojciec Dominik wysłał mnie na poszukiwanie kota, ponieważ tata Tima wyznał rzekomo podczas cotygodniowej spowiedzi, że go porzucił w tym właśnie miejscu, choć ojciec Dominik, związany tajemnicą spowiedzi, nie mógł mi tego powiedzieć. Ja tylko, jak zapewniłam Adama, snułam przypuszczenia…
– Sen? – powtórzył Adam. – O kobiecie, która nie żyje od siedmiu lat? Dziwne.
– To pewnie nie była ona – powiedziałam szybko, wycofując się rozpaczliwie z pułapki. – Z pewnością nie ona. Kobieta, która mi się przyśniła, była dużo… wyższa. – Jakbym była w stanie wywnioskować coś na temat wzrostu kobiety, której zdjęcie ktoś umieścił w Internecie.
– Wiesz, Cee Cee ma ciotkę – podsunął Adam – która ciągle ma sny o zmarłych. Twierdzi, że ją nawiedzają.
Rzuciłam Cee Cee zaciekawione spojrzenie. Czyżbyśmy mieli do czynienia z kolejnym mediatorem? Czyżby na półwyspie nastąpił jakiś wysyp mediatorów? Carmel, z tego, co mi wiadomo, cieszy się popularnością wśród osób starszych, ale bez przesady.
– Ona wcale nie śni o zmarłych – sprostowała Cee Cee i nie wydaje mi się, żeby obrzydzenie w jej głosie było dziełem mojej wyobraźni. – Ciocia Pru wzywa duchy zmarłych i przekazuje, co mówią. Za drobną opłatą.
– Ciocia Pru? – uśmiechnęłam się. – Ojej, Cee Cee, nie wiedziałam, że masz medium w rodzinie.
– Ona nie jest żadnym medium – podkreśliła Cee Cee z jeszcze większym obrzydzeniem. – To stara dziwaczka.
Wstydzę się, że jestem jej krewną. Rozmawiać z umarłymi! Coś takiego!
– Nie krępuj się, Cee Cee – zachęcałam. – Powiedz nam, co czujesz.
– Cóż… – bąknęła Cee Cee. – Przepraszam. Ale…
– Hej – przerwał jej Adam wesoło – może ciocia Pru będzie w stanie pomóc nam stwierdzić – pochylił się nad komputerem, żeby lepiej przyjrzeć się zdjęciu zmarłej kobiety – dlaczego pani Deirdre Fiske nawiedza Suze we śnie.
Przerażona, zatrzasnęłam klapę laptopa.
– Nie, dziękuję – rzuciłam szybko.
Cee Cee, ponownie otwierając komputer, powiedziała zirytowana:
– Nikt, poza mną, nie bawi się elektronicznymi zabawkami, Simon.
– Ojej, daj spokój – powiedział Adam. – To będzie zabawne. Suze nigdy nie widziała Pru. Będzie miała niezłą frajdę. Ona jest niesamowita.
Cee Cee mruknęła:
– Owszem, wiadomo, jak zabawni są chorzy umysłowo. Mając nadzieję wrócić do najbardziej interesującego mnie tematu, powiedziałam:
– Hm, może kiedy indziej. Udało ci się, Cee Cee, wygrzebać coś jeszcze o panu Beaumoncie?
– To znaczy, coś jeszcze poza faktem, że prawdopodobnie zabija każdego, kto staje mu na drodze do zgarnięcia fortuny przez niszczenie lasów i plaż? – Cee Cee, w przeciwdeszczowym kapeluszu khaki – dla ochrony wrażliwej skóry przed słońcem – i okularach przeciwsłonecznych z fioletowymi szkłami, spojrzała na mnie z przyganą. – Nie jesteś jeszcze usatysfakcjonowana. Simon? Czy nie znaleźliśmy dość kompromitujących szczegółów na temat najbliższej rodziny wybrańca twego serca?
– Owszem – wtrącił Adam. – To musi podnosić na duchu, usłyszeć, że poprzedniego wieczoru zadałaś się z chłopakiem, który pochodzi z takiej miłej statecznej rodziny, Suze.
– Hej – krzyknęłam z oburzeniem, którego bynajmniej nie czułam – nie ma dowodu, że ojciec Tada ponosi odpowiedzialność za zniknięcie tych ekologów. Poza tym byliśmy na kawie, jasne? Nie „zadaliśmy się” ze sobą.
Cee Cee zamrugała.
– Wyszliście gdzieś razem. Tylko tyle Adam miał na myśli.
– Och… – Tam, skąd pochodzę „zadać się” z kimś oznacza kompletnie co innego. – Przepraszam. Ja…
W tym momencie Adam wykrzyknął:
– Szatan!
Obróciłam się gwałtownie w kierunku, jaki wskazywał palcem. W suchej trawie pod krzakiem siedział największy, najbrzydszy kot, jakiego w życiu widziałam. Był tak samo żółty jak trawa, więc pewnie dlatego dotąd go nie zauważyliśmy. Miał futro w pomarańczowe pasy, jedno naderwane ucho i wyjątkowo paskudny wyraz pyszczka.