Zbyt późno zdałam sobie sprawę, że powinnam była trzymać buzię na kłódkę. Teraz nie da się uniknąć wyjaśnień wobec dyrektora szkoły – który jest również, przypadkiem, księdzem – dotyczących tego, jak to w połowie przyjęcia rozeszła się plotka, że mój brat przyrodni, Przyćmiony, i jego dziewczyna, Debbie Mancuso, robią to przy basenie.
Nie przejęłam się tym, oczywiście, ponieważ wiedziałam, że Przyćmiony przebywa teraz w areszcie domowym. Tata Przyćmionego, mój ojczym, który jak na niefrasobliwego Kalifornijczyka okazał się zwolennikiem dość surowej dyscypliny, uziemił Przyćmionego za nazwanie mojego znajomego pedałem.
No więc, kiedy rozeszła się pogłoska, że Przyćmiony i Debbie Mancuso bawią się w lekarza przy basenie, byłam przekonana, że to pomyłka. Brad, upierałam się – wszyscy poza mną nazywają Przyćmionego Brad, bo to jego prawdziwe imię, chociaż, słowo daję, Przyćmiony pasuje do niego jak ulał – siedzi w domu, słuchając Marylin Mansona przez słuchawki, jako że ojciec skonfiskował mu głośniki stereo.
Wtedy ktoś powiedział: „Idź i sama zobacz”, a ja popełniłam ten błąd, że poszłam za jego radą, podchodząc na palcach do wskazanego okienka i zaglądając do środka.
Nigdy nie zależało mi specjalnie na tym, żeby oglądać któregoś z moich przyrodnich braci na golasa. Nie dlatego, że są brzydcy, czy coś. Śpiący, na przykład, najstarszy, uchodzi za przystojniaka w Akademii Misyjnej imienia Junipero Serry, gdzie uczęszcza do ostatniej klasy, a ja do drugiej. Ale to nie znaczy, że miałabym ochotę go widzieć, jak paraduje po domu bez gatek. No i jeszcze Profesor, najmłodszy, zaledwie dwunastoletni, słodziutki, z tymi swoimi rudymi włosami i odstającymi uszami, ale bynajmniej żaden cud.
A co do Przyćmionego… Cóż, zwłaszcza jego nie chciałam oglądać sauté. W gruncie rzeczy Przyćmiony jest ostatnią osobą na ziemi, którą miałabym ochotę widzieć nago.
Na szczęście, kiedy zajrzałam przez to okno, przekonałam się, że plotki na temat golizny, jak również seksualnych ekscesów mojego brata, były znacznie przesadzone. Nie robili z Debbie nic, poza tym, że się całowali. To nie znaczy, że nie czułam obrzydzenia. Nie zachwyciło mnie to, że mój brat pakuje jęzor do gardła drugiej najgłupszej, zaraz po nim samym, osobie w klasie.
Natychmiast, rzecz jasna, odwróciłam wzrok. Na Boga, to można oglądać, nie wychodząc z domu. Widziałam już mnóstwo całujących się par. Nie zamierzałam stać tam i gapić się, jak robi to mój brat. Co do Debbie Mancuso, cóż, mogę powiedzieć tyle, że powinna się hamować. Nie może sobie pozwolić na jeszcze większą stratę szarych komórek, dość ich zniszczyła, na każdej przerwie spryskując włosy niesamowitymi ilościami lakieru.
To chyba wtedy, gdy zdegustowana cofałam się spod tego okienka, umieszczonego nad żwirową ścieżynką, wpakowałam się na sumaka jadowitego. Nie przypominam sobie, żebym w innym momencie podczas weekendu weszła w kontakt z florą, ponieważ należę do osób spędzających czas w zamkniętych pomieszczeniach.
Pozwolę sobie podkreślić, że naprawdę „wpakowałam się” na tego sumaka. Horror, jakiego byłam świadkiem, wiecie, całowanie z języczkiem, wywołał u mnie lekki zawrót głowy, a do tego miałam na nogach klapki na grubej podeszwie i zwyczajnie straciłam równowagę. Tylko rośliny, które złapałam w ostatniej chwili, uratowały mnie przed upokarzającym upadkiem na płytę z sekwoi otaczającą basen.
Ojcu Dominikowi przedstawiłam jednak wersję skróconą. Powiedziałam, że musiałam natknąć się na sumaka, wychodząc z basenu u Prescottów.
Ojciec Dominik, jak się wydaje, przyjął to do wiadomości.
– Cóż, hydrokortyzon powinien ci pomóc – powiedział. – Zgłoś się potem do pielęgniarki. Pamiętaj, żeby tego nie rozdrapywać, bo się rozprzestrzeni.
– Tak, dziękuję. Będę również pamiętała, żeby nie oddychać. To prawdopodobnie będzie równie łatwe.
Ojciec Dominik zignorował sarkazm w moim głosie. Zabawne, że oboje jesteśmy mediatorami. Nigdy dotąd nie spotkałam kogoś takiego. W gruncie rzeczy jeszcze przed paroma tygodniami sądziłam, że jestem jedyną mediatorką na całym wielkim świecie.
Ojciec Dom twierdzi, że są inni. Nie wie, ilu dokładnie, ani też na jakiej zasadzie zostaliśmy wyznaczeni do tak zaszczytnego – czy wspomniałam już, że wykonywanego bezpłatnie? – zadania. Wydaje mi się, że powinniśmy zacząć wydawać jakieś pisemko. „Dziennik mediatora”. I odbywać konferencje. Mogłabym prowadzić seminarium poświęcone pięciu prostym sposobom, jak dobrać się duchowi do skóry, nie rujnując sobie fryzury.
No, a jeśli chodzi o mnie i ojca Dominika… Jak na dwoje ludzi obdarzonych tą samą dziwaczną zdolnością rozmawiania ze zmarłymi, jesteśmy tak różni, jak to tylko możliwe. Pomijając kwestię wieku – ojciec Dominik ma sześćdziesiąt, a ja szesnaście lat – on jest samą łagodnością, podczas gdy ja…
Cóż, ja nie jestem.
Nie o to chodzi, że się nie staram. Nauczyłam się jednego: nie mamy na tej ziemi czasu jak lodu. Dlaczego więc go tracić, zajmując się cudzym bałaganem? Zwłaszcza kogoś, kto i tak już nie żyje.
– Poza sumakiem jadowitym – odezwał się ojciec Dominik – czy w twoim życiu dzieje się coś jeszcze, o czym, twoim zdaniem, powinienem wiedzieć?
Czy w moim życiu dzieje się coś, o czym, moim zdaniem, ksiądz powinien wiedzieć? Niech pomyślę…
A, na przykład fakt, że w wieku szesnastu lat, w przeciwieństwie do mojego brata, Przyćmionego, z nikim się nie całowałam, ani nawet nie byłam na randce?
Nic wielkiego, zwłaszcza dla ojca Dominika, faceta, który złożył śluby czystości jakieś trzydzieści lat przed moim urodzeniem, ale jednak dość upokarzające. Na przyjęciu u Kelly Prescott całowano się namiętnie, a prawdę mówiąc, nie tylko, ale nikt nie próbował zewrzeć swoich warg z moimi.
Jakiś nieznajomy chłopak poprosił mnie do wolnego tańca. Zgodziłam się, ale tylko dlatego, że Kelly nawrzeszczała na mnie, ponieważ odmówiłam mu za pierwszym razem. Zdaje się, że od pewnego czasu durzyła się w tym chłopaku. W jaki sposób to, że zatańczyłby ze mną, miałoby obudzić w nim żywsze uczucia do Kelly, nie mam pojęcia, ale kiedy mu odmówiłam, dopadła mnie w pokoju, gdzie poprawiałam włosy i, ze łzami w oczach, oznajmiła, iż zrujnowałam imprezę.
– Zrujnowałam imprezę? – zdziwiłam się szczerze. Mieszkałam w Kalifornii całe dwa tygodnie i nie mogłam zrozumieć, w jaki sposób w tak krótkim czasie zostałam społecznym wyrzutkiem. Kelly już przedtem była na mnie wściekła, ponieważ zaprosiłam na jej imprezę Cee Cee i Adama, których cała druga klasa w Akademii Misyjnej uważa za odmieńców. Wyglądało na to, że popełniłam kolejny nietakt, nie chcąc zatańczyć z chłopakiem, którego nawet nie znałam.
– Jezu – jęknęła Kelly. – Chodzi do pierwszej klasy w Robercie Louisie Stevensonie. Jest gwiazdą koszykówki. Wygrał w zeszłym roku regaty w Pebble Beach i jest najprzystojniejszym chłopakiem w dolinie, zaraz po Brysie Martinsenie. Suze, jeśli z nim nie zatańczysz, przysięgam, że nigdy się do ciebie nie odezwę.
Ja na to:
– W porządku. Ale o co ci chodzi, tak właściwie?
– Ja tylko – Kelly wytarła oczy wymanikiurowanym palcem – chcę, żeby wszystko się udało. Mam go na oku od pewnego czasu i…
– Och, pewnie, Kel – odparłam – skłonienie mnie, żebym z nim zatańczyła, spowoduje, że zwróci uwagę na ciebie.
Kiedy jednak wytknęłam jej ten błąd w rozumowaniu, powiedziała tylko: „Po prostu zrób to”, tyle że nie tak, jak to mówią w reklamach Nike. Powiedziała to takim tonem, jak Zła Wiedźma z Zachodu, kiedy wysłała skrzydlate małpy, żeby zabiły Dorotę i jej małego pieska.