Выбрать главу

– A z kim rozmawiasz? – zapytałam. – Z Debbie, niewolnicą miłości?

W odpowiedzi Przyćmiony rozłączył się. Niektórym ludziom brakuje poczucia humoru.

Odłożyłam słuchawkę i stałam, patrząc na kalendarz zodiakalny i zastanawiając się, czy jestem w szczęśliwej niebiańskiej strefie – biorąc pod uwagę, co mi się przytrafiło, jeśli chodzi o Tada i w ogóle – kiedy ktoś tuż obok odezwał się zirytowanym tonem:

– A więc, czego chcesz?

Podskoczyłam niemal na metr. Przysięgam, robię to całe życie, ale nie mogę się przyzwyczaić. O wiele bardziej wolałabym cieszyć się jakąś inną tajemną mocą – w rodzaju umiejętności dokonywania skomplikowanych obliczeń w pamięci – aniżeli zajmować się tą cholerną mediacją.

Odwróciłam się i oto stała tam, w drzwiach, w ogrodniczym kapeluszu i rękawiczkach.

To nie była ta sama kobieta, która budziła mnie w nocy. Miały podobną budowę ciała, obie były niskie i szczupłe, z krótko ostrzyżonymi włosami, ale ta kobieta mogła spokojnie mieć sześćdziesiątkę na karku.

– No? – Patrzyła na mnie wyczekująco. – Nie mam dużo czasu. Po co mnie wezwałaś?

Gapiłam się na nią zdumiona. Prawda była taka, że wcale jej nie wzywałam. Nie zrobiłam nic, poza tym, że stałam tutaj, zastanawiając się, czy Tad będzie nadal okazywał mi sympatię, kiedy Mercury ustąpi Wodnikowi.

– Pani Fiske? – szepnęłam.

– Tak, to ja. – Starsza pani zlustrowała mnie od góry do dołu. – To ty mnie wezwałaś, tak?

– Eee… – Zerknęłam w stronę pokoju, gdzie ciocia Pru nadal do siebie mruczała, ponieważ ani Cee Cee, ani Adam, nie rozumieli, co mówi: „Ale Dziewiąty klucz nie ma związku…”

Odwróciłam się do pani Fiske.

– Chyba tak.

Pani Fiske obrzuciła mnie ponownie krytycznym spojrzeniem. Było jasne, że oględziny nie wypadły na moją korzyść.

– No więc? – powtórzyła. – O co chodzi?

Od czego zacząć? Oto kobieta, która zaginęła, którą później uznano za zmarłą – w okresie, który odpowiadał niemal połowie mojego życia. Zerknęłam na ciocię Pru i pozostałych, żeby upewnić się, czy nie patrzą w moją stronę i szepnęłam:

– Muszę się dowiedzieć, pani Fiske… Pan Beaumont. Zabił panią, czy tak?

Wyraz twarzy pani Fiske stał się życzliwszy. Wpatrywała się we mnie bardzo niebieskimi oczami.

– Mój Boże. Mój Boże, nareszcie – powiedziała wstrząśnięta – ktoś to odkrył. Wreszcie ktoś to odkrył.

Położyłam rękę na jej ramieniu.

– Tak, pani Fiske – powiedziałam. – Ja wiem. I nie pozwolę mu skrzywdzić nikogo więcej.

Pani Fiske strząsnęła moją rękę i zamrugała nerwowo.

– Ty? – Nadal wyglądała na zdumioną, ale w inny sposób. Zrozumiałam, w jaki, kiedy parsknęła śmiechem.

– Ty mu nie pozwolisz? – zachichotała. – Ty jesteś…jesteś dzieckiem!

– Nie jestem dzieckiem – zapewniłam. – Jestem mediatorką.

– Mediatorką? – Ku mojemu zdumieniu pani Fiske odrzuciła głowę do tyłu, piszcząc ze śmiechu. – Mediatorką! Och, tak, to wszystko upraszcza, nieprawdaż?

Chciałam jej powiedzieć, że nie dbam o to, co ona sobie myśli, ale nie dała mi szansy.

– I ty sądzisz, że możesz powstrzymać Beaumonta? – zapytała. – Skarbie, musisz się jeszcze dużo nauczyć.

Nie wydawało mi się, żeby to było specjalnie uprzejme.

– Proszę pani, proszę posłuchać, mogę być młoda, ale wiem, co robię. Niech mi pani powie, gdzie ukrył pani ciało, a…

– Zwariowałaś? – pani Fiske przestała się wreszcie śmiać. Pokręciła głową. – Nic ze mnie nie zostało. Beaumont nie jest amatorem. Postarał się, żeby nie popełniono błędu. I nie popełniono. Nie znajdziesz najdrobniejszego dowodu, który by go kompromitował. Możesz mi wierzyć. To potwór. Prawdziwy krwiopijca. – Jej usta ułożyły się w bolesny grymas. – Chociaż pewnie nie gorszy niż moje własne dzieci. Sprzedać ziemię tej pijawce! Posłuchaj no, jesteś mediatorką, przekaz więc moim dzieciom, że mam nadzieję, iż będą się smażyć w…

– Hej, Suze. – W holu pojawiła się znienacka Cee Cee. – Wiedźma się poddała. Musi się skonsultować ze swoim guru. bo ciągle coś tam knoci.

Rzuciłam pani Fiske rozpaczliwe spojrzenie. Poczekaj! Nie zdążyłam zapytać, w jaki sposób zginęła! Czy Rudy Beaumont rzeczywiście jest wampirem? Czy wyssał z niej życie? Czy tę ssącą krew „pijawkę” należało rozumieć dosłownie?

Było jednak za późno. Cee Cee, idąc w moją stronę, przeszła przez coś, co jak dla mnie, wyglądało – i istniało w sensie materialnym – na niedużą starszą panią w ogrodniczym kapeluszu i rękawiczkach. Starsza pani zamigotała z oburzenia.

„Nie!”, miałam ochotę krzyknąć. „Nie odchodź!”

– Fuj – mruknęła Cee Cee. Drgnęła lekko, strząsając resztę lepkiej aury pani Fiske. – Chodźmy. Spadajmy stąd. To miejsce wywołuje u mnie gęsią skórkę.

Nigdy się nie dowiedziałam, jaką wiadomość pani Fiske chciała przekazać swoim dzieciom, chociaż miałam na ten temat pewne przypuszczenia. Starsza pani, rzucając mi ostatnie niechętne spojrzenie, zniknęła.

Akurat wtedy, kiedy do holu weszła skruszona ciocia Pru.

– Tak mi przykro, Suzie – powiedziała. – Naprawdę się starałam, ale święte Anny były szczególnie silne w tym roku i pozmieniały się duchowe ścieżki, z których zazwyczaj korzystam.

Może to wyjaśniało, dlaczego udało mi się wezwać ducha pani Fiske. Ciekawa byłam, czy zdołałabym to powtórzyć i tym razem pamiętać, żeby zapytać ją, w jaki dokładnie sposób Rudy Beaumont pozbawił ją życia?

Kiedy wracaliśmy do samochodu, Adam wydawał się szalenie z siebie zadowolony.

– No i co, Suze? – zapytał, otwierając nam drzwi. – Spotkałaś kiedyś kogoś takiego?

Pewnie, że tak. Działając jak magnes na nieszczęśliwie zmarłych, spotkałam najrozmaitszych ludzi, w tym inkaską kapłankę, wielu znachorów, czarnoksiężników, a nawet jednego z ojców pielgrzymów *, którego spalono na stosie jako czarownika.

Ponieważ jednak wyglądało na to, że przywiązywał do tego dużą wagę, uśmiechnęłam się, mówiąc:

– No, niezupełnie. – Co w pewien sposób pokrywało się z prawdą.

Cee Cee nie była szczególnie zachwycona faktem, że członek jej rodziny stanowi dla chłopca, w którym – powiedzmy to sobie otwarcie – kochała się na zabój, przedmiot zabawy. Wgramoliła się na tylne siedzenie i rozsiadła się tam, nadąsana. Cee Cee była szóstkową uczennicą, która nie przyjmowała do wiadomości niczego, czego nie dało się udowodnić naukowo, zwłaszcza niczego, co miało związek z życiem pozagrobowym… Tak więc to, że rodzice umieścili ją w katolickiej szkole, było w pewnym sensie nieporozumieniem.

Jednak większy problem niż brak wiary Cee Cee, czy też moja nowo odkryta zdolność wzywania zmarłych, stanowił dla mnie w tej chwili los kota. Kiedy siedzieliśmy u cioci Pru, udało mu się wygryźć dziurę w rogu torby i teraz wysuwał łapę na zewnątrz, zamierzając się wyciągniętymi na całą długość pazurami na wszystko, w co dałoby się je wbić – szczególnie na mnie, ponieważ to ja trzymałam torbę. Adam, bez względu na to, jakbym była namolna, nie zabrałby kota do siebie, a Cee Cee tylko się roześmiała, kiedy ją o to zapytałam. Wiedziałam, że ojciec Dominik nie zgodzi się umieścić Szatana w probostwie: siostra Ernestyna nigdy by na to nie pozwoliła.

Nie miałam więc wyboru. Mniejsza o zniszczenia, jakich kot dokonał w mojej torbie – Bóg jeden wie, co zrobi z moim pokojem – ale byłam absolutnie pewna, że do domostwa Ackermanów wszelkim kotowatym wstęp surowo wzbroniony, ze względu na alergię Przyćmionego na kocią sierść.

вернуться

* Tym mianem określa się jednych z pierwszych emigrantów, którzy przybyli do Ameryki na statku „Mayflower” w 1620 roku (przyp. red.).