Выбрать главу

Tak więc, kiedy Adam zajechał pod nasz dom, nadal miałam głupiego kota, torbę z supermarketu z kuwetą i żwirkiem oraz jakieś dwadzieścia puszek Przysmaku Łakomczucha.

– Hej – wykrzyknął z podziwem, kiedy usiłowałam wygramolić się z samochodu. – Kto do was przyjechał w odwiedziny? Papież?

Spojrzałam w kierunku, który wskazywał… i szczęka mi opadła.

Na naszym podjeździe parkowała wielka czarna limuzyna, właśnie taka, jaką w marzeniach udawałam się z Tadem na bal!

– Mhm – wymamrotałam, zatrzaskując drzwi volkswagena. – Na razie.

Ruszyłam pośpiesznie podjazdem, dźwigając Szatana, który postanowił nie dać o sobie zapomnieć tylko dlatego, że zamknięto go w torbie – cały czas warczał i burczał. Przy schodkach na ganek usłyszałam odgłosy rozmowy dobiegające z salonu.

A kiedy przekroczyłam frontowe drzwi i przekonałam się, do kogo należą głosy… cóż, z Szatana o mało nie zrobił się koci naleśnik, tak mocno przycisnęłam torbę do piersi.

Ponieważ tym, który siedział w salonie, gawędząc przyjaźnie z moją mamą i popijając herbatę z filiżanki, był nie kto inny, jak Thaddeus Rudy Beaumont.

12

– Och, Suzie – zawołała mama, kiedy weszłam do domu. – Cześć, skarbie. Popatrz, kto wstąpił, żeby się z tobą zobaczyć. Pan Beaumont z synem.

Dopiero wtedy zauważyłam, że Tad też tam jest. Stał przy ścianie z naszymi fotografiami rodzinnymi, których nie było za wiele, jako że stanowiliśmy rodzinę zaledwie od paru tygodni. Większość były to zdjęcia szkolne moje i moich braci, a także fotografie ze ślubu Andy'ego i mamy.

Tad uśmiechnął się do mnie radośnie i wskazał na moje zdjęcie, na którym brakuje mi dwóch przednich zębów, bo miałam wtedy dziesięć lat.

– Ładny uśmiech.

Zdołałam posłać mu przekonujące facsimile tamtego uśmiechu, pomijając brakujące zęby.

– Cześć – rzuciłam.

– Tad z panem Beaumontem jechali właśnie do domu – odezwała się mama – i postanowili wstąpić i zapytać, czy nie zjadłabyś z nimi dzisiaj kolacji. Powiedziałam, że nie wydaje mi się, abyś miała jakieś plany. Nie masz, prawda, Suze?

Mama niemal śliniła się na myśl o mojej kolacji z tymi dwoma. Zareagowałaby tak samo, gdybym miała spożyć kolację w towarzystwie lorda Vadera i jego syna, tak strasznie zależało jej na tym, żebym znalazła sobie chłopaka. Mama zawsze pragnęła po prostu, abym była normalną nastoletnią dziewczyną.

Jeśli jednak sądziła, że Rudy Beaumont stanowił znakomity materiał na teścia, to węch zawodził ją rozpaczliwie.

A skoro już mowa o węchu, stałam się nagle przedmiotem żywego zainteresowania ze strony Maksa, który zaczął obwąchiwać moją torbę, wyjąc niespokojnie.

– Eee… Czy macie coś przeciwko temu – bąknęłam – żebym pobiegła na górę i… eee… zostawiła swoje rzeczy?

– Ależ nie – powiedział pan Beaumont. – Absolutnie nic Nie śpiesz się. Opowiadałem właśnie twojej mamie o tym artykule. Tym, który piszesz dla szkolnej gazety.

– Tak, Suzie – przytaknęła mama, obracając się na krześle z promiennym uśmiechem. – Nie mówiłaś mi, że pracujesz dla szkolnej gazety. Jakie to interesujące!

Spojrzałam na pana Beaumonta. Uśmiechnął się do mnie obojętnie.

Ogarnęło mnie niedobre przeczucie.

Och, nie bałam się, że pan Beaumont wstanie, podejdzie do mnie i ugryzie mnie w szyję. O, nie.

Ale uświadomiłam sobie nagle, że może wyjaśnić mamie, z jakiego powodu naprawdę złożyłam mu wizytę poprzedniego wieczoru. Ze nie chodziło o artykuł, tylko o sen.

A moja mama natychmiast zaczęłaby podejrzewać, no, wiecie co. Gdyby usłyszała, że spędzam czas, opowiadając potentatom ziemskim swoje zwariowane sny, byłabym uziemiona w domu do momentu ukończenia szkoły.

A najgorsze w tym wszystkim było to, że biorąc pod uwagę, ile miałam problemów w Nowym Jorku, nie zamierzałam oświecać mamy co do tego, że w drugim końcu kontynentu wpakowałam się w jeszcze większą kabałę. Ona nie miała o niczym pojęcia. Myślała, że to wszystko, późne powroty do domu, kłopoty z policją, zawieszanie w prawach ucznia, złe stopnie, zostało już za nami, odeszło w przeszłość, skończyło się, finito. Tutaj, na drugim końcu Ameryki, zaczynamy wszystko od nowa.

Mama była taka szczęśliwa.

Więc powiedziałam:

– Och, tak, ten artykuł – i spojrzałam znacząco na pana Beaumonta. Przynajmniej miałam nadzieję, że znacząco. Spodziewałam się, ze właśnie odczyta to spojrzenie, to jest: puścisz parę z gęby, łachudro, to pożałujesz.

Chociaż nie jestem pewna, jak bardzo taki facet jak Rudy Beaumont mógłby się przestraszyć szesnastoletniej dziewczyny.

Nie przestraszył się. Odwzajemnił spojrzenie. Spojrzenie, które o ile się nie mylę, mówiło: nie puszczę pary, siostro, o ile zachowasz się jak grzeczna dziewczynka. Skinęłam głową, dając do zrozumienia, że wiem, o co chodzi, zakręciłam się na pięcie i pobiegłam na górę. Cóż, pomyślałam, wspinając się po schodach z Maksem, który plątał mi się pod nogami, usiłując wpakować mordę do torby, przynajmniej jest z Tadem. Pan Beaumont na pewno nie zdecyduje się wbić zębów w moją szyję w obecności syna. Byłam przekonana, Tad nie jest wampirem. I nie robił wrażenia chłopaka, który przyglądałby się spokojnie, jak ojciec morduje jego dziewczynę. A przy odrobinie szczęścia ten facet, Marcus, też tam będzie z pewnością nie pozwoli swojemu pracodawcy wypróbować na mnie ostrości swoich kłów.

Nie byłam specjalnie zaskoczona, kiedy przy drzwiach sypialni Maks nagle podwinął ogon, zaskomlał i uciekł. Nie przepadał za Jesse'em.

Sądziłam, że z Szatanem będzie tak samo. Szatan jednak nie miał wyboru.

Weszłam do pokoju, wyjęłam z torby kuwetę, postawiłam ją nad umywalką w łazience i napełniłam żwirkiem. Ze środka pokoju, gdzie zostawiłam torbę, dobiegło nieziemskie wycie. Z dziury wygryzionej przez Szatana wysunęła się łapa, szukała czegoś, w co dałoby się wbić pazury. – Śpieszę się, jak mogę – burknęłam, nalewając wody do miski, a następnie wykładając zawartość puszki na talerz i stawiając go obok miski z wodą.

Potem, starając się nie ustawiać za blisko, otworzyłam torbę. Szatan wypadł ze środka jak… cóż, bardziej jak diabeł tasmański niż jakikolwiek znany mi kot. Był kompletnie oszalały. Zanim zauważył jedzenie, obleciał pokój trzy razy, zatrzymał się gwałtownie, wpadając w poślizg i zaczął je pochłaniać.

– Co to takiego? – usłyszałam głos Jesse'a. Podniosłam głowę. Nie widziałam Jesse'a od czasu naszej sprzeczki poprzedniej nocy. Opierał się o jeden ze słupków przy moim łóżku – mamie kompletnie odbiło, kiedy urządzała mój pokój, nie marzyłam o frymuśnej toaletce, łóżku z baldachimem i podobnych rzeczach – przyglądając się kotu, jakby to była jakaś pozaziemska forma życia.

– Kot – wyjaśniłam. – Musiałam go wziąć. To tylko dopóki nie znajdę mu jakiegoś domu.

Jesse przyglądał się Szatanowi z powątpiewaniem.

– Jesteś pewna, że to kot? Nigdy nie widziałem podobnego kota. Bardziej przypomina… jak to się nazywa? Te małe koniki. A, tak, kucyka.

– Jestem pewna, że to kot. Słuchaj, Jesse, jestem w trudnej sytuacji.

Skinął głową w stronę Szatana.

– Widzę.

– Nie chodzi o kota – zapewniłam pośpiesznie. – Chodzi o Tada.

Miła, o nieco łobuzerskim wyrazie twarz Jesse'a zachmurzyła się nagle. Gdyby nie całkowita pewność, że traktuje mnie jedynie jako przyjaciółkę, przysięgłabym, że jest zazdrosny.

– Jest na dole – powiedziałam szybko, zanim znowu zaczął wydziwiać, że byłam za „łatwa” na pierwszej randce. – Z ojcem. Chcą, żebym poszła z nimi na kolację. Nie zdołam się od tego wykręcić.