Выбрать главу

Jesse mruknął coś po hiszpańsku. Sądząc po wyrazie jego twarzy, bez względu na to, co powiedział, na pewno nie żałował, że jego także nie zaproszono.

– Chodzi o to – ciągnęłam – że dowiedziałam się czegoś o panu Beaumoncie, czegoś takiego, że się… boję. Więc, czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?

Jesse się wyprostował. Wyglądał na zaskoczonego. Rzadko kiedy zdarza mi się prosić go o przysługę.

– Oczywiście, querida - powiedział, a moje serce zadrżało na dźwięk pieszczotliwego tonu, jakim zawsze wymawia to słowo. Nie wiem nawet, co ono znaczy.

Czemu jestem taka żałosna?

– Posłuchaj – odezwałam się, a mój głos stał się piskliwy – jeśli nie wrócę przed północą, daj znać ojcu Dominikowi, że powinien najprawdopodobniej wezwać policję, dobrze?

Mówiąc to, wyciągnęłam nową torbę, przecenioną Kate Spade, i zaczęłam pakować rzeczy, których zwykle używam w przypadku kłopotliwych duchów. No, wiecie, latarkę, obcęgi, rękawice, rulon dziesięciocentówek, pełniący rolę kastetu, odkąd mama znalazła i skonfiskowała prawdziwy, oprócz tego gaz w spreju, składany nóż i, o tak, ołówek. To najlepsze, co wpadło mi w rękę z braku osikowego kołka. Nie wierzę w wampiry, ale wierzę w sens przygotowań.

– Chcesz, żebym rozmawiał z księdzem?

Jesse nie posiadał się ze zdumienia. Trudno mu się dziwić. Nigdy nie zabraniałam mu kontaktów z ojcem Dominikiem, ale też nigdy go do nich nie zachęcałam. Z pewnością nie mówiłam mu, dlaczego ich ewentualne spotkanie nie budzi mojego entuzjazmu – ojciec D dostałby ataku serca, gdyby dowiedział się o naszym układzie lokatorskim – ale też nie namawiałam go, żeby ot, tak, wstąpił do gabinetu księdza.

– Tak – potwierdziłam. – Chcę.

– Ale Susannah – Jesse był wyraźnie zmieszany – jeśli ten człowiek jest niebezpieczny, to dlaczego…

Ktoś zapukał do drzwi.

– Suzie? – zawołała mama. – Jesteś ubrana? Złapałam torbę.

– Tak, mamo!

Rzuciłam Jesse'owi ostatnie błagalne spojrzenie i wypadłam z pokoju, uważając, żeby Szatan nie zdołał się wymknąć. Kot akurat skończył jeść i obwąchiwał pokój, szukając więcej żarcia.

Na korytarzu mama spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

– Wszystko w porządku, Suzie? – zapytała. – Tak długo tam siedziałaś…

– Eee, tak. Mamo, posłuchaj…

– Suzie, nie wiedziałam, że z tym chłopcem to taka poważna sprawa. – Mama wzięła mnie pod ramię i zaczęła prowadzić w dół po schodach. – Jest taki przystojny! I taki uroczy! To takie słodkie, że chce, żebyś zjadła kolację z nim i jego ojcem.

Byłam ciekawa, czy uważałaby to za tak samo słodkie, gdyby wiedziała o pani Fiske. Mama była reporterką telewizyjną od przeszło dwudziestu lat. Zdobyła wiele prestiżowych nagród i kiedy rozglądała się za pracą na Zachodnim Wybrzeżu, mogła przebierać w propozycjach.

A szesnastoletnia albinoska z laptopem i modemem wiedziała o wiele więcej o Rudym Beaumoncie niż ona.

To tylko dowodzi, że ludzie wiedzą tyle, ile chcą wiedzieć.

– Tak – powiedziałam. – Co do pana Beaumonta, mamo, nie sądzę, żebym rzeczywiście…

– A jak się ma ta sprawa z twoim artykułem dla szkolnej gazety? Nie wiedziałam, Suze, że interesujesz się dziennikarstwem.

Mama wydawała się prawie taka szczęśliwa, jak tego dnia, kiedy związali się z Andym węzłem małżeńskim. A biorąc pod uwagę fakt, że nigdy przedtem nie widziałam jej tak szczęśliwej – w każdym razie, po śmierci taty – to oznaczało, że jest w siódmym niebie.

– Suzie, jestem z ciebie taka dumna – szczebiotała. – Naprawdę potrafiłaś się tutaj odnaleźć. Wiesz, jak bardzo się martwiłam w Nowym Jorku. Ciągle wpadałaś w tarapaty. Wygląda na to, że wszystko zaczyna się dobrze układać… dla nas obu.

Wtedy powinnam była wtrącić: „Posłuchaj, mamo, co do Rudego Beaumonta, w porządku, nieciekawy facet, może nawet wampir. Dość na tym. Czy możesz mu teraz powiedzieć, że dostałam migreny i nie mogę iść na kolację?”

Nie zrobiłam jednak tego. Nie mogłam. Pamiętałam o spojrzeniu, jakie rzucił mi pan Beaumont. Mógł powiedzieć mamie. Mógł jej powiedzieć prawdę. Jak dostałam się do jego domu pod fałszywym pretekstem i opowiedziałam o moim rzekomym śnie.

O tym, jak rozmawiam z umarłymi.

Nie. Nie mogłam na to pozwolić. Nareszcie osiągnęłam w życiu taki moment, kiedy mama zaczęła odczuwać z mojego powodu dumę, a nawet zaczęła mi ufać. Tak, jakby Nowy Jork był koszmarem, z którego w końcu obie się obudziłyśmy. Tutaj, w Kalifornii, byłam lubiana. Byłam normalna. Byłam w porzo. Byłam taką córką, jaką moja mama zawsze chciała mieć, a nie społecznym wyrzutkiem, ciągle odstawianym do domu przez policję z powodu wkraczania na czyjś teren prywatny i wdawania się w awantury. Nie musiałam już okłamywać dwa razy w tygodniu terapeuty. Nie zostawałam za karę po lekcjach. Nie musiałam słuchać, jak mama w nocy płacze w poduszkę, ani patrzeć, jak ukradkiem zaczyna zażywać valium w okolicach każdej wywiadówki.

Rany, jeśli nie liczyć sumaka jadowitego, nawet cera mi się poprawiła. Stałam się zupełnie kimś innym.

Wciągnęłam głęboko powietrze.

– Pewnie, mamo, wszystko zaczyna się dobrze układać.

13

Nic nie jadł. Zaprosił mnie na kolację, ale w ogóle nie jadł. Tad jadł. Jadł mnóstwo.

Cóż, chłopcy dużo jedzą. Weźmy pory posiłków u Ackermanów. To coś, jak z powieści Jacka Londona. Tylko zamiast Białego Kła i innych psów mamy Śpiącego, Przyćmionego, a nawet Profesora, opychających się tak, jakby za każdym razem to był ostatni posiłek w ich życiu.

Tad przynajmniej miał dobre maniery. Odsunął mi krzesło, kiedy siadałam. Używał serwetki, zamiast po prostu wycierać ręce w spodnie, co uwielbia Przyćmiony. I zawsze czekał, aż zostanę obsłużona, więc jedzenia starczało i dla mnie.

Szczególnie, że jego ojciec nie wziął niczego do ust.

Siedział jednak z nami. Siedział przy stole z kieliszkiem czerwonego wina – w każdym razie czegoś, co wyglądało na wino – i uśmiechał się do mnie promiennie, kiedy wnoszono kolejne dania. Dobrze przeczytaliście: kolejne dania. Nigdy nie jadłam kolacji, przy której tyle razy zmieniano talerze. To znaczy, Andy jest dobrym kucharzem i w ogóle, ale zwykle podaje wszystko od razu – no, wiecie, przystawki, sałatkę, bułki, wszystko jednocześnie.

W domu Rudego Beaumonta natomiast wszystko podawano po kolei. Przy stole usługiwali dwaj kelnerzy, tak więc nasze talerze, Tada i mój, stawiano jednocześnie i nikt nie musiał czekać nad stygnącym daniem, aż reszta zostanie obsłużona.

Pierwsze danie okazało się rosołem z kawałkami homara. Był Zupełnie niezły. Potem pojawiła się zapiekanka z owoców morza w pikantnym zielonym sosie. Potem jagnięcina z ziemniakami, purée z czosnkiem, następnie sałatka, kupa zielska w balsamicznym occie, i wreszcie taca z rozmaitymi rodzajami pachnących serów.

A pan Beaumont nie tknął niczego. Oznajmił, że jest na specjalnej diecie i jadł już kolację.

Mimo że nie wierzę w wampiry, zastanawiałam się, z czego składa się ta jego dieta i czy pani Fiske i zaginieni obrońcy środowiska nie stanowią jej części.

Wiem. Wiem. Ale nie mogłam się powstrzymać. Czułam się niezręcznie, patrząc, jak siedzi, popijając wino i uśmiechając się, kiedy Tad opowiadał o koszykówce. Z tego, co zrozumiałam – a trudno było mi się skupić, ponieważ przez cały czas myślałam o tym, dlaczego ojciec D nie dał mi butelki święconej wody, kiedy stwierdził, że być może mamy do czynienia z wampirem – Tad był gwiazdą sportu w Robercie Louisie Stevensonie.