Kiedy tak słuchałam o jego sportowych wyczynach, uświadomiłam sobie z zamierającym sercem, że nie tylko wywodzi się on, prawdopodobnie, z rodu wampirów, ale także, że z wyjątkiem całowania się nie mamy żadnych wspólnych zainteresowań. To znaczy, ja nie mam nie wiadomo ile czasu na rozwijanie moich zainteresowań, muszę w końcu odrabiać lekcje i zajmować się mediacją, ale gdybym miała, z pewnością nie poświęcałabym go na bieganie za piłką po boisku.
Może jednak całowanie się wystarczy? Może liczy się tylko całowanie? Może jest ważniejsze niż wampiry i koszykówka.
Ponieważ, kiedy wstaliśmy od stołu, żeby przejść do salonu. gdzie zgodnie z zapowiedzią miano podać deser, Tad wziął mnie za rękę – nadal, nawiasem mówiąc, pokrytą w pewnym stopniu wysypką, ale on wyraźnie o to nie dbał; ostatecznie na karku miał to samo – i lekko ją ścisnął.
Nabrałam nagle przekonania, że chyba przesadziłam, prosząc Jesse'a, aby skłonił ojca Dominika do wezwania policji. gdybym nie wróciła do domu przed północą. To jest, owszem, są ludzie, którzy podejrzewają, ze Rudy Beaumont jest wampirem, a swój majątek zgromadził być może w niezbyt uczciwy sposób.
Ale to wcale nie czyni z niego potwora. I nie ma żadnego dowodu, że naprawdę pozabijał tych wszystkich ludzi. A co z duchem kobiety, która pojawia się w moim pokoju? Jest przekonana, że Rudy jej nie zabił. Zadała sobie wiele trudu, żeby przekazać mi tę informację. Może pan Beaumont nie jest wcale taki zły?
– Myślałem, że jesteś na mnie zła – szepnął Tad, kiedy ruszyliśmy za Yoshim, który niósł tacę z kawą i ziołową herbatą dla mnie, do salonu.
– Dlaczego miałabym się złościć? – zapytałam, zdziwiona.
– No, wczoraj wieczorem – szepnął – kiedy cię całowałem…
Przypomniałam sobie nagłe, jak zobaczyłam Jesse'a siedzącego z tyłu i jak to mną wstrząsnęło. Czerwieniąc się i nie patrząc Tadowi w oczy, powiedziałam:
– Och, tak. To tylko… wydawało mi się… że zobaczyłam pająka.
– Pająka? – Tad posadził mnie obok siebie na czarnej skórzanej kanapie. Przed kanapą stał stolik, który wyglądał, jakby był zrobiony z pleksi. – W moim samochodzie?
– Jestem przewrażliwiona na punkcie pająków.
– Och… – Tad spojrzał na mnie łagodnymi brązowymi oczami. – Sądziłem, że może pomyślałaś, że byłem… cóż, zbyt obcesowy. To znaczy, całując cię.
– Och, nie – powiedziałam ze śmiechem, który, miałam nadzieję, brzmiał jak śmiech osoby światowej, przyzwyczajonej do tego, że mężczyźni całują ją na okrągło.
– To dobrze. Tad objął mnie i zaczął do siebie przyciągać… Akurat wtedy wszedł jego tata.
– Zaraz, o czym to mówiliśmy? A, tak, Susannah, miałaś nam opowiedzieć, w jaki sposób twoja klasa próbuje zebrać pieniądze na odrestaurowanie pomnika ojca Serry, który padł ofiarą chuligańskiego wybryku w zeszłym tygodniu… Szybko odsunęliśmy się od siebie z Tadem.
– Eee… tak… – I rozpoczęłam długą nużącą historię, w której znaczącą rolę odgrywała sprzedaż ciasta. Tad w tym czasie wziął filiżankę z kawą, dodał cukier i śmietankę, po czym upił łyk.
– A potem – ciągnęłam, absolutnie pewna, że cała sprawa to kompletne nieporozumienie, to jest, ta sprawa z ojcem Tada, stwierdziliśmy, że jest taniej zamówić nowy posąg niż odnawiać stary, ale wtedy nie byłoby to autentyczne dzieło… zapomniałam, jak się ten rzeźbiarz nazywa. No, więc jeszcze się zastanawiamy. Jeśli naprawimy stary, w miejscu gdzie zostanie przymocowana głowa, zostanie widoczny ślad, ale moglibyśmy go ukryć, podnosząc kołnierz sutanny ojca Serry. No więc na razie trwają spory na ten temat, czy sutanny z wysokim kołnierzykiem rzeczywiście były kiedyś w modzie…
W tym momencie mojej opowieści Tad nagle pochylił się i upadł twarzą na moje kolana.
Zamrugałam nerwowo. Czy naprawdę jestem taka nudna? Mój Boże, nic dziwnego, że nikt nie chciał się ze mną umawiać.
Nagle uświadomiłam sobie, że Tad nie śpi. Stracił przytomność.
Spojrzałam na pana Beaumonta, który ze skórzanej sofy naprzeciwko patrzył ze smutkiem na syna.
– O, mój Boże – jęknęłam. Pan Beaumont westchnął.
– Szybko działa, nieprawdaż?
– Boże, otruć własne dziecko, jak pan mógł! – wykrzyknęłam przerażona.
– Nie został otruty – odparł pan Beaumont, niezwykle zdumiony. – Myślisz, że zrobiłbym coś podobnego własnemu synowi? Jest tylko pod wpływem narkotyku. Za parę godzin obudzi się i niczego nie będzie pamiętał. Będzie się za to czuł wypoczęty.
Starałam się odsunąć Tada. Chłopak nie był olbrzymem, ale leżał jak kłoda, więc nie było mi łatwo zsunąć go z kolan.
– Niech pan posłucha – zwróciłam się do pana Beaumonta, usiłując wydostać się spod jego syna – lepiej, żeby pan niczego nie próbował.
Jedną ręką odepchnęłam Tada, drugą po kryjomu otworzyłam torbę. Nie spuszczałam jej z oka, odkąd weszłam do tego domu, mimo że Yoshi próbował ją zabrać i odwiesić razem z płaszczem. Kilka psiknięć gazu pieprzowego świetnie posłuży panu Beaumontowi w razie, gdyby posunął się do napaści fizycznej.
– Mówię poważnie – zapewniłam, wsuwając dłoń do torby i usiłując znaleźć pojemniczek z gazem. – To byłby bardzo zły pomysł, gdyby próbował pan zrobić mi coś złego, panie Beaumont. Nie jestem osobą, za którą mnie pan uważa.
Pan Beaumont posmutniał jeszcze bardziej.
– Ani ja – westchnął.
Znalazłam spray i jedną ręką zdjęłam plastikowy kapturek.
– Myśli pan, że jestem głupią dziewczyną, którą pański syn przywiózł do domu na kolację. Ale tak nie jest.
– Oczywiście, że nie. Dlatego tak mi zależało na rozmowie z tobą. Rozmawiasz z umarłymi, a ja…
Popatrzyłam na niego podejrzliwie.
– A pan co?
– Cóż… – Wydawał się zmieszany. – Dzięki mnie trafiają na tamten świat.
O co chodziło tej stukniętej kobiecie w moim pokoju, kiedy upierała się, że nie próbował jej zabić? Oczywiście, że próbował! Tak samo, jak zabił panią Fiske!
Tak, jak zamierzał zabić mnie.
– Proszę nie myśleć, że nie doceniam pańskiego poczucia humoru, panie Beaumont – zaczęłam. – Doceniam, jak najbardziej. Uważam, że jest pan bardzo zabawnym facetem, więc mam nadzieję, że nie potraktuje pan tego zbyt osobiście…
Psiknęłam mu sprayem prosto w twarz.
W każdym razie, taki miałam zamiar. Ustawiłam pojemnik główką w jego stronę i nacisnęłam. Rozległo się jedynie ciche psyknięcie.
Żadnego gazu. Ani odrobinki.
Przypomniałam sobie, że niedawno, kiedy byłam na plaży, buteleczka pianki od Paula Mitchella zaczęła przeciekać w mojej torbie. Pianka, pomieszana z piaskiem, oblepiła wszystko, co było w środku. Ponadto, wydaje się, zakorkowała wylot pojemniczka z gazem.
– Och… – Pan Beaumont wydawał się bardzo rozczarowany moim zachowaniem. – Gaz? Czy to ładnie, Susannah?
Wiedziałam, co muszę zrobić. Odrzuciłam bezużyteczny pojemnik i skoczyłam do przodu…
Za późno. Poruszył się – tak szybko, że nie zdołałam zareagować – i złapał mnie mocno za nadgarstek.
– Lepiej niech mnie pan puści – poradziłam. – Poważnie. Pożałuje pan…
Nie zwrócił uwagi na moje słowa i odezwał się bez śladu wrogości, jakbym właśnie przed chwilą nie próbowała porazić jego błon śluzowych.
– Przepraszam, jeśli zachowałem się nonszalancko, ale mówię prawdę. Na nieszczęście, popełniłem poważne błędy w ocenie pewnych rzeczy i w związku z tym wiele osób straciło życie z mojej ręki… Jest konieczne, abyś pomogła mi porozumieć się z nimi i zapewnić je, że bardzo, bardzo żałuję swoich czynów. Zamrugałam gwałtownie.