– Dobra. Dość tego. Spadam stąd.
Jednak, chociaż wyrywałam się ze wszystkich sił, nie mogłam się uwolnić z jego przypominającego imadło uścisku. Facet był zaskakująco silny jak na czyjegoś ojca.
– Wiem, że wydaję ci się kimś strasznym – ciągnął. – Nawet potworem. Ale nie jestem. Naprawdę nie jestem.
– Niech pan to powie pani Fiske – mruknęłam, szarpiąc się z nim.
Pan Beaumont jakby mnie nie słyszał.
– Nie możesz sobie wyobrazić, jak to jest. Ile godzin spędzam, dręcząc się tym, co zrobiłem…
Wolną ręką zaczęłam grzebać w torbie.
– Cóż, dobrym sposobem na poczucie winy jest przyznanie się do popełnionych czynów. – Moje palce zacisnęły się na rulonie drobniaków. Nie. To na nic. Trzymał mnie za tę rękę, która miała większą siłę uderzenia. – Może pozwoli mi pan wezwać policję i wszystko im opowie. Co pan na to?
– Nie – odparł pan Beaumont uroczystym tonem. – To nie byłoby dobre. Wątpię, żeby policja uszanowała moje nieco… hm… szczególne potrzeby…
A potem pan Beaumont zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego. Uśmiechnął się do mnie. Nieśmiało, ale jednak.
Uśmiechał się do mnie już przedtem, ale zawsze byłam w drugim końcu pokoju, albo przynajmniej po drugiej stronie stołu. Teraz stałam tuż obok, na wprost jego twarzy.
Kiedy się uśmiechnął, miałam okazję zobaczyć coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć nigdy w życiu.
Najbardziej spiczaste siekacze, jakie można sobie wyobrazić.
W porządku, przyznaję, straciłam nad sobą panowanie. Mogę walczyć z duchami, ale to nie znaczy, że jestem przygotowana na spotkanie z prawdziwym wampirem. Duchy, jak wiem z własnego doświadczenia, istnieją naprawdę.
Ale wampiry? Wampiry to dzieło mrocznej wyobraźni, mityczne stworzenia, jak yeti czy potwór z Loch Ness. No, dajcie spokój.
Jednak tutaj, przede mną, uśmiechając się tym okropnym uśmiechem grzecznego chłopca, stał autentyczny żywy wampir we własnej osobie.
Teraz zrozumiałam, dlaczego Marcus, kiedy zjawił się owego dnia w gabinecie pana Beaumonta, tak natarczywie wpatrywał się w moją szyję. Sprawdzał, czy jego szef nie próbował zatopić w niej zębów.
Tym zapewne można wytłumaczyć to, co zrobiłam w chwilę później.
A mianowicie złapałam ołówek, który spakowałam pod wpływem nagłego impulsu i z całej siły wbiłam go w środek swetra pana Beaumonta.
Zamarliśmy na sekundę i przyglądaliśmy się ołówkowi sterczącemu z jego piersi.
A potem pan Beaumont odezwał się, zaskoczony:
– Och, ojej… Na co odparłam:
– Wypchaj się ołowiem.
Runął na podłogę, omijając szklany stół zaledwie o parę centymetrów, pomiędzy kanapę a kominek.
Gdzie leżał przez długą, długą chwilę, podczas gdy ja nie byłam w stanie zrobić niczego, poza masowaniem nadgarstka, który przedtem ściskał.
Nie obrócił się, co zauważyłam po pewnym czasie, w proch, jak wampiry w telewizji. Ani też nie stanął w płomieniach, jak często robią filmowe wampiry. Po prostu leżał.
A potem, powoli, dotarło do mnie, co zrobiłam.
Właśnie zabiłam ojca swojego chłopaka.
14
Cóż, w porządku, Tad nie był właściwie moim chłopakiem, a ja byłam święcie przekonana, że jego ojciec jest wampirem.
Ale wiecie, co? Nie był. A ja go zabiłam.
W jakim stopniu wpłynie to na spadek mojej popularności w szkole?
W gardle zaczął rosnąć mi bąbel histerii. Czułam, że zacznę krzyczeć. Naprawdę nie chciałam. Znajdowałam się jednak w pokoju z nieprzytomnym chłopakiem i jego zwariowanym tatusiem, któremu właśnie przebiłam serce ołówkiem numer 2. Nie mogłam się powstrzymać, żeby o tym nie myśleć: no, wiecie, nie ma szans, żeby mnie nie wykopali z samorządu uczniowskiego…
No dobra, wy też zaczęlibyście krzyczeć.
Kiedy jednak nabrałam powietrza, żeby wydać wrzask, który sprowadziłby w mgnieniu oka Yoshiego i wszystkich kelnerów, którzy nas obsługiwali przy kolacji, za moimi plecami ktoś odezwał się ostro:
– Co się tutaj stało?
Odwróciłam się. Za mną, z wyrazem osłupienia na twarzy, stał Marcus, sekretarz pana Beaumonta.
Powiedziałam pierwszą rzecz, która mi przyszła do głowy, a mianowicie:
– Nie chciałam. Przysięgam. Przestraszył mnie, więc go dźgnęłam.
Marcus, w tym samym mniej więcej stroju, w jakim widziałam go ostatnio, w garniturze z krawatem, rzucił się w moją stronę. Nie w stronę rozciągniętego na podłodze szefa. W moją.
– Czy nic ci się nie stało? – zapytał, chwytając mnie za ramiona i przyglądając się uważnie mojej szyi. – Zranił cię?
Jego twarz zbladła z niepokoju.
– Nic mi nie jest – zapewniłam. Coś rosło mi w gardle. – To raczej o szefa powinien pan się martwić… – Moje spojrzenie powędrowało do Tada, nadal leżącego twarzą w dół na kanapie. – Och, i ten chłopak. Otruł własnego syna.
Marcus podszedł do Tada i odsunął jedną z jego powiek. Potem schylił się, nasłuchując oddechu.
– Nie – mruknął jakby do siebie. – Nie otruł. Dał mu jakieś narkotyki.
– Och – parsknęłam nerwowo. – Och, zatem w porządku. Co tu się, do diabła, dzieje? Czy ten facet jest z tego świata? Tak się wydawało. Był bardzo przejęty. Odsunął stół, pochylił się i przewrócił swojego szefa na plecy.
Odwróciłam wzrok. Nie sądziłam, że zniosę widok ołówka wystającego z piersi pana Beaumonta. No, wbijałam duchom w pierś wszystko, co mi wpadło w rękę, kilofy, noże rzeźnickie, śledzie od namiotów i tym podobne. Ale jeśli chodzi o duchy, to… cóż, one są już martwe. Ojciec Tada żył, kiedy wpakowałam w niego ten ołówek.
Och, mój Boże, dlaczego pozwoliłam ojcu Dominikowi wmówić sobie ten idiotyzm na temat wampirów? Co za kretyn wierzy w wampiry? Musiałam stracić rozum.
– Czy on… – wykrztusiłam tylko. Nie spuszczałam oczu z Tada, ponieważ czułam, że gdybym spojrzała na jego tatę, to wyrzuciłabym z siebie całą sałatkę z jagnięcina. Nawet w takim bliskim histerii stanie nie mogłam nie zauważyć, że Tad, choć nieprzytomny, nadal jest wściekle przystojny. Nie ciekła mu z ust ślina, czy coś. – Czy on nie żyje? – dokończyłam.
A ja myślałam, że mama się zdenerwuje, kiedy odkryje tę sprawę z mediacją. Wyobrażacie sobie, jak się wścieknie, kiedy się dowie, że jestem nastoletnią morderczynią?
W głosie Marcusa brzmiało zdziwienie.
– Oczywiście, że żyje. Zemdlał. Musiałaś go nieźle przestraszyć.
Odważyłam się zerknąć w tamtą stronę. Marcus wyprostował się, trzymając w ręku ołówek. Szybko odwróciłam wzrok. Żołądek podskoczył mi do gardła.
– Czy tego użyłaś przeciwko niemu? – zapytał kpiąco. Skinęłam w milczeniu głową, nadal nie patrząc w tamtą stronę w obawie, że ujrzę krew pana Beaumonta. – Nie martw się. Nie wszedł głęboko. Trafiłaś go w mostek.
Boże. Cudownie, że Rudy Beaumont nie okazał się prawdziwym wampirem, bo miałabym problem. Nie potrafiłam nawet porządnie przebić faceta kołkiem. Tracę zacięcie.
Tak więc wszystko, czego udało mi się dokonać, to zrobić z siebie kompletną idiotkę. Nadal czułam, że jestem na granicy histerii, W związku z tym mówiłam trochę nieskładnie.
– Otruł Tada – wymamrotałam – a potem mnie złapał i przeraziłam się…
Marcus podniósł bezwładne ciało szefa, a potem położył uspokajająco dłoń na moim ramieniu.
– Ciii, wiem, wiem – powiedział łagodnie.
– Ogromnie mi przykro – paplałam dalej – ale on się boi światła słonecznego, i nic nie jadł, a kiedy się uśmiechnął, zobaczyłam, że ma spiczaste zęby, i naprawdę myślałam…
– …że jest wampirem – dokończył Marcus ku mojemu zdumieniu. – Wiem, panno Simon.