Głupio mi to przyznać, ale prawdę mówiąc, byłam bliska łez. Słowa Marcusa sprawiły jednak, że nie wybuchłam rozpaczliwym szlochem.
– Pan wie? – powtórzyłam, patrząc na niego z niedowierzaniem.
Skinął głową z ponurym wyrazem twarzy.
– Jego lekarze określają to jako fiksację. Bierze leki i na ogól wszystko jest w porządku. Czasami jednak, przez naszą nieuwagę, pomija dawkę, a wtedy… cóż, sama się przekonałaś, jakie są skutki. Jest wtedy przekonany, że będąc niebezpiecznym wampirem, zabił dziesiątki ludzi…
– Tak, mówił o tym. I wydawał się bardzo przygnębiony z tego powodu.
– Zapewniam cię jednak, panno Simon, że nie stanowi najmniejszego zagrożenia dla społeczeństwa. Jest zupełnie nieszkodliwy, w życiu nikogo nie skrzywdził.
Moje spojrzenie powędrowało w stronę Tada. Marcus musiał to zauważyć, bo dodał pośpiesznie:
– Cóż, powiedzmy, że nigdy nie spowodował trwałej szkody.
Trwałej szkody? To, że ojciec podtyka dziecku środek odurzający, nie uchodzi tutaj za „trwałą” szkodę? A jak to się ma do pani Fiske i zaginionych obrońców środowiska?
– Najmocniej przepraszam, panno Simon – mówił Marcus Objął mnie i zaczął prowadzić dalej od kanapy, w stronę wyjścia. – Bardzo mi przykro, że byłaś świadkiem tej nieprzyjemnej sceny.
Obejrzałam się przez ramię. Za mną pojawił się Yoshi. Obrócił Tada, tak że nie leżał już z twarzą wciśniętą w poduszki, a następnie opatulił go kocem, podczas gdy kilku innych służących podnosiło pana Beaumonta na nogi. Mruczał coś, nie mogąc utrzymać prosto głowy.
Nie był martwy. Zdecydowanie nie.
– Oczywiście nie muszę wspominać, że nic takiego nie miałoby miejsca – ton Marcusa nie był już taki przepraszający, jak przed chwilą – gdybyś nie zażartowała sobie z niego poprzedniego wieczoru. Pan Beaumont nie jest zdrowym człowiekiem. Bardzo łatwo się podnieca. A czymś, co podnieca go szczególnie, są wzmianki na temat okultyzmu. Ten rzekomy sen, który mu opisałaś, spowodował tylko kolejny atak jego choroby.
Uznałam, że powinnam przynajmniej spróbować się bronić. Powiedziałam:
– No dobrze, ale skąd mogłam wiedzieć? To znaczy, jeśli zdarzają mu się ataki, to dlaczego nie zamkniecie go w szpitalu?
– Bo nie żyjemy w Średniowieczu, młoda damo. Marcus zsunął rękę z moich ramion i patrzył na mnie bardzo surowo.
– W obecnych czasach lekarze wolą raczej leczyć tego typu schorzenia, na jakie cierpi pan Beaumont, za pomocą leków i terapii, aniżeli izolować pacjentów od rodziny – wyjaśnił. – Ojciec Tada może normalnie, a nawet bardzo dobrze funkcjonować, pod warunkiem, że małe dziewczynki, które nie wiedzą, co dobre, a co złe, nie nachodzą go, opowiadając niestworzone historie.
No no! To już za ostre. To nie ja odgrywam tutaj rolę złego charakteru. W końcu to nie ja opowiadam wszystkim dookoła, że jestem wampirem.
I nie przeze mnie zniknęło wielu ludzi, ponieważ stali na przeszkodzie budowy nowego centrum handlowego.
Sama jednak nie bardzo w to wierzyłam. Nie wydaje się, by ojciec Tada miał klepki na tyle w porządku, żeby zorganizować coś tak skomplikowanego jak porwanie i morderstwo. Albo się nie znam na obłąkańcach, albo coś tutaj zdecydowanie nie gra. a jakaś tam „fiksacja” tego nie wyjaśnia. A co, zastanawiałam się, z panią Fiske? Nie żyje, a zabił ją pan Beaumont, sama tak powiedziała. Marcus usiłował wyraźnie zbagatelizować psychozę swojego pracodawcy.
Czy rzeczywiście? Człowiek, który zemdlał, ponieważ dziewczyna dźgnęła go ołówkiem, nie wydaje się kimś zdolnym do morderstwa. Czy to możliwe, że nie cierpiał na obecne „zaburzenia” w momencie, gdy pozbywał się pani Fiske i innych?
Usiłowałam dopatrzyć się w tym jakiegoś sensu, kiedy Marcus, który doprowadził mnie do frontowych drzwi, podał mi płaszcz. Pomógł mi go włożyć, a następnie oznajmił:
– Aikiku odwiezie cię do domu.
Rozejrzałam się i zobaczyłam kolejnego Japończyka, tym razem ubranego na czarno, stojącego przy drzwiach. Ukłonił mi się uprzejmie.
– I powiedzmy sobie jedno… – Marcus nadal zwracał się do mnie ojcowskim tonem. Wydawał się lekko zdenerwowany, ale nie rozgniewany. – To, co zdarzyło się tutaj dzisiaj wieczorem, było bardzo dziwne, to prawda, nikt jednak nie poniósł szkody…
Musiał zauważyć, jak moje spojrzenie wciąż wraca w stronę nieprzytomnego Tada, ponieważ zaraz dodał:
– Poważnej szkody, w każdym razie. Tak więc sądzę, że dobrze zrobisz, trzymając buzię na kłódkę. Ponieważ, gdyby przyszło ci na myśl, żeby komuś o tym opowiedzieć – mówił tonem, który można by uznać niemal za przyjazny – będę, niestety, zmuszony zawiadomić twoich rodziców o tym nieszczęsnym żarcie, jakiego się dopuściłaś w stosunku do pana Beaumonta… oraz, naturalnie, wnieść oskarżenie o czynną napaść.
Szczęka mi opadła. Zdałam sobie z tego sprawę po sekundzie i zamknęłam usta.
– Ale on… – zaczęłam. Marcus przerwał mi niegrzecznie.
– Doprawdy? – spojrzał na mnie znacząco. – Jesteś pewna? Poza tobą nie ma żadnych świadków. Czy naprawdę sądzisz, że ktoś przyjąłby za dobrą monetę słowo młodocianej przestępczyni, takiej jak ty, zamiast słowa szanowanego biznesmena?
Łajdak miał mnie w garści i wiedział o tym. Uśmiechnął się do mnie z błyskiem triumfu w oczach.
– Dobranoc, panno Simon – rzucił.
To dowodzi po raz kolejny, że życie mediatora obfituje w niespełnione obietnice: nie dane mi było nawet doczekać deseru.
15
Podrzucona do domu równie ceremonialnie jak zwinięta w rulonik gazeta w poniedziałkowy ranek, powlokłam się podjazdem. Trochę się bałam, że Marcus mógł zmienić zdanie w sprawie postawienia mnie w stan oskarżenia i że nasz dom otaczają policjanci, gotowi schwytać mnie pod zarzutem napaści na pana B.
Nikt jednak nie wyskoczył zza krzaków, co uznałam za dobry znak.
Gdy tylko weszłam do środka, mama natychmiast zaczęła mnie wypytywać o kolację u Beaumontów: Co podano? Jaki był wystrój? Czy Tad zaprosił mnie na bal?
Oświadczyłam, że jestem śpiąca, i poszłam prosto do swojego pokoju. Myślałam tylko o tym, w jaki sposób udowodnię, że Rudy Beaumont jest bezwzględnym mordercą.
No, może nie aż tak bezwzględnym, bo wyraźnie odczuwał wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobił. Ale jednak mordercą.
Zapomniałam, rzecz jasna, o nowym lokatorze. Zbliżając się do drzwi pokoju, zobaczyłam na progu Maksa z wywalonym jęzorem. Drzwi nosiły wyraźne ślady jego pazurów w miejscach, gdzie próbował wydrapać sobie przejście. Przypuszczam, że obecność kota wywierała na nim silniejsze wrażenie niż obecność ducha.
– Zły pies – powiedziałam na widok zadrapań.
W tej samej chwili po drugiej stronie korytarza otworzyły się drzwi pokoju Profesora.
– Masz tam kota? – zapytał, ale jego ton nie był Oskarżycielsko Był raczej naprawdę zainteresowany, jak faktem naukowym.
– Mm – mruknęłam. – Może.
– Tak sobie pomyślałem. Bo, wiesz, Maks zwykle trzyma się z daleka od twojego pokoju. Wiesz dlaczego.
Profesor otworzył szeroko oczy, dając do zrozumienia, że należy do wtajemniczonych. Kiedy się wprowadziłam, w rycerskim geście zaoferował, że zamieni się ze mną na pokoje, gdyż w moim, jak zauważył, znajduje się „zimne miejsce”, jasno wskazujące na aktywność paranormalną. Mimo że zdecydowałam się zatrzymać ten pokój, poświęcenie Profesora wywarło na mnie wielkie wrażenie. Jego dwaj starsi bracia nic okazali się tak szlachetni.
– To tylko na jedną noc – zapewniłam. – To znaczy, ten kot.
– Cóż, to dobrze – powiedział Profesor. – Wiesz, że Brad jest uczulony na kocią sierść. Alergeny, czy też substancje wywołujące alergie, powodują wydzielanie histaminy, związku organicznego odpowiedzialnego za objawy alergiczne. Jest wiele alergenów, niektóre działają przez kontakt, jak sumak jadowity, inne są wdychane, jak w przypadku Brada i jego wrażliwości na kocią sierść. Podstawowe leczenie polega, oczywiście, na unikaniu, o ile to możliwe, alergenów.