A jakby tego było mało, mój nocny gość, zjawiając się tak niespodziewanie, kompletnie zniszczył nastrój, jaki wytworzył się między mną a Jesse'em. Już mnie potem nie pocałował. W gruncie rzeczy zachowywał się tak, jakby w ogóle nigdy nie zamierzał tego robić, co biorąc pod uwagę moje pieskie szczęście, zapewne odpowiada prawdzie. Zapytał tylko, jak się miewa moja wysypka.
Moja wysypka! Tak, dzięki, ma się świetnie.
No, ale wiecie, udawałam, że mi nie zależy. Wstałam następnego dnia rano i zachowywałam się tak, jakby nic się nie stało. Włożyłam swoje najbardziej „uderzeniowe” ciuchy – czarną minispódniczkę Betsey Johnson, z czarnymi prążkowanymi rajstopami, zapinane z boku na suwak botki Batgirl i czerwony zestaw bluzeczka plus sweterek od Armaniego – i maszerowałam po pokoju, jakbym myślała jedynie o tym, jak oddać Marcusa Beaumonta w ręce sprawiedliwości. Starałam się okazać ze wszystkich sił, że najmniej ze wszystkiego interesuje mnie Jesse.
Nie to, żeby zwrócił na to uwagę. Nawet nie było go w pobliżu.
Ale całe to spacerowanie po pokoju sprawiło, że się spóźniłam i Śpiący stał na dole, wywrzaskując moje imię, więc nie byłoby najlepiej dla Jesse'a, gdyby się akurat wtedy zmaterializował.
Złapałam skórzaną kurtkę i zbiegłam z łomotem po schodach, gdzie stał Andy, wydzielając nam, w miarę, jak się zjawialiśmy, pieniądze na lunch.
– Wielkie nieba, Suze – jęknął na mój widok.
– Co takiego? – zapytałam niewinnie.
– Nic – powiedział szybko. – Proszę.
Wyjęłam banknot pięciodolarowy z jego dłoni i rzucając mu ostatnie zdziwione spojrzenie, ruszyłam za Profesorem do samochodu. Na zewnątrz Przyćmiony popatrzył na mnie i zawył.
– O, mój Boże! Ratuj się, kto może! Zmrużyłam oczy ze złości.
– Masz jakiś problem? – zapytałam zimno.
– Owszem, mam – uśmiechnął się złośliwie. – Nie wiedziałem, że to Halloween.
Na to Profesor, tonem osoby dobrze poinformowanej:
– To nie Halloween, Brad. Halloween jest dopiero za dwieście siedemdziesiąt dziewięć dni.
– Powiedz to Królowej Wampirów – odparł Przyćmiony.
Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Chyba nie miałam humoru. Odżyło nagle wszystko, co zdarzyło się poprzedniej nocy – od próby zasztyletowania pana Beaumonta za pomocą ołówka do odkrycia, że trafiłam na niewłaściwego człowieka, nie wspominając już o tym, że moje uczucia wobec Jesse'a okazały się innej natury, niżbym sobie życzyła.
Następna rzecz, jaką pamiętam, to to, że odwróciłam się i zatopiłam pięść w żołądku Przyćmionego.
Jęknął, zginając się wpół, a potem rozciągnął się na trawie, z trudem łapiąc oddech.
Dobra, przyznaję, czuję się źle. Nie powinnam była tego zrobić.
Ale, ojej, co za dupek. No, poważnie. Uprawia zapasy. Czego tych zapaśników uczą? Z pewnością nie tego, jak przyjmować ciosy.
– Hola – zawołał Śpiący, kiedy zauważył Przyćmionego leżącego na ziemi. – Co z tobą, do diabła?
Przyćmiony wyciągnął rękę w moją stronę, usiłując wymówić moje imię. Nie był jednak w stanie wyartykułować słowa.
– O Jezu – mruknął Śpiący, przyglądając mi się z niesmakiem.
– Nazwał mnie – oznajmiłam z całą godnością, na jaką byłam w stanie się zdobyć – Królową Wampirów.
Na to Śpiący:
– A czego się spodziewałaś? Wyglądasz jak prostytutka. Siostra Ernestyna odeśle cię do domu, jak cię zobaczy w tej spódniczce.
Sapnęłam, urażona.
– Ta spódniczka jest przypadkiem firmy Betsey Johnson.
– Jak dla mnie może sobie być Betsy Ross. Podobnie jak dla siostry Ernestyny. Chodź, Brad, wstawaj. Spóźnimy się.
Brad podniósł się z przesadną ostrożnością, jakby każdy ruch sprawiał mu potworny ból. Nie wydaje się, żeby Śpiący specjalnie mu współczuł.
– Ostrzegałem, żebyś jej nie stawał na drodze, stary – powiedział tylko, wślizgując się za kierownicę.
– Uderzyła mnie bez uprzedzenia, człowieku – wyjęczał Brad. – To nie może ujść jej bezkarnie.
– Otóż – odezwał się ciepłym głosem Profesor, ładując się na tylne siedzenie i zapinając pasy – może. Chociaż statystyka dotycząca przemocy w rodzinie jest zawsze niepełna w związku z niską zgłaszalnością wypadków, to incydenty, w których kobiety znęcają się nad męskimi członkami rodziny, nie są zgłaszane prawie wcale, jako że ofiary na ogół czują się skrępowane i wstydzą się zawiadomić przedstawicieli sił porządkowych, ze zostały pobite przez kobietę.
– Cóż, ja się nie czuję skrępowany – oznajmił Przyćmiony. – Powiem tacie, jak tylko wrócimy do domu.
– Proszę uprzejmie – odezwałam się zjadliwie. Byłam w naprawdę paskudnym humorze. – Będziesz znowu kiblował w domu, jak tylko się dowie, że wymknąłeś się w nocy na imprezę do Kelly Prescott.
– Wcale nie – wrzasnął mi w twarz.
– No, to jak to możliwe – zainteresowałam się – że widziałam, jak w domku przy basenie oliwiłeś język Debbie Mancuso własną śliną?
Nawet Śpiący zagwizdał.
Przyćmiony, czerwony jak burak, sprawiał wrażenie, jakby miał wybuchnąć płaczem. Polizałam palec i machnęłam lekko ręką w powietrzu, jakbym pisała na tablicy wyników. Suze, jeden. Przyćmiony, zero.
Na nieszczęście to jednak Przyćmiony był tym, który śmiał się ostatni.
Podchodziliśmy do naszych grup na apelu – serio, każda klasa stoi na zewnątrz, podzielona według płci, chłopcy z jednej strony, dziewczynki z drugiej, przez piętnaście minut przed pierwszym dzwonkiem, tak żeby można było sprawdzić obecność i przeczytać ogłoszenia – kiedy siostra Ernestyna skierowała gwizdek w moją stronę i zagwizdała, dając mi znak, żebym podeszła do niej, do masztu.
Na szczęście działo się to na oczach całej drugiej klasy, nie wspominając już o pierwszakach, tak więc wszyscy moi rówieśnicy mieli przyjemność oglądać, jak zakonnica znęca się nade mną z powodu minispódniczki.
Skończyło się na tym, że kazała mi wracać do domu i się przebrać.
Och, walczyłam. Upierałam się, że społeczeństwo, które ocenia swoich członków jedynie na podstawie wyglądu zewnętrznego, jest społeczeństwem skazanym na zagładę. Usłyszałam tę kwestię od Profesora parę dni wcześniej, kiedy jemu z kolei dostało się za levisy, bo w akademii dżinsy są zakazane.
Siostra Ernestyna nie przyjęła moich argumentów. Poinformowała mnie, że mogę iść do domu przebrać się albo posiedzieć u niej w gabinecie, pomagając przy sprawdzaniu matematycznego quizu drugiej klasy, dopóki mama nie przywiezie mi czegoś na zmianę.
Och, co za mila perspektywa.
Mając wybór, optowałam za powrotem do domu, chociaż zażarcie broniłam pani Johnson i jej kolekcji strojów. Jednak spódnica, której skraj sięga więcej niż centymetr powyżej kolana, nie jest uważana w akademii za stosowną dla uczennicy. A moja spódnica, niestety, kończyła się o wiele wyżej. Wiem, ponieważ siostra Ernestyna dowiodła tego za pomocą linijki. Wobec drugiej klasy.
Tak więc, żegnając skinieniem dłoni Cee Cee i Adama, który dyrygował klasową kampanią okrzyków, wyrażających poparcie dla mnie i mojej spódnicy – tak się szczęśliwie złożyło, ze dzięki temu nie było słychać kociej muzyki w wykonaniu Przyćmionego i jego kumpli – zarzuciłam plecak na ramię i opuściłam teren szkoły. Musiałam, naturalnie, udać się do domu na piechotę, gdyż nie chciałam zniżyć się do proszenia Andy'ego, żeby mnie odwiózł, a nadal nie udało mi się ustalić, czy w Carmelu istnieje coś takiego jak transport publiczny.
Nie byłam specjalnie nieszczęśliwa. Ostatecznie, co mnie mogło dzisiaj czekać w szkole? Och, najwyżej ojciec Dominik, wściekły, że mu nie powiedziałam o Jessie. Mogłam, oczywiście, odwrócić jego uwagę, przekonując go, jak bardzo się pomylił co do ojca Tada – któremu tylko wydaje się, że jest wampirem – oraz opowiadając, co Cee Cee znalazła na temat jego brata Marcusa. Dzięki temu na pewno dałby mi spokój. Na jakiś czas.