Marcusa Beaumonta uznano oficjalnie za zaginionego.
Tak jak jego ofiary. Po prostu zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Wielu ludzi zdumiewało się zniknięciem tak wybitnego przedstawiciela świata biznesu. W następnych tygodniach pisano o tym w lokalnych gazetach, a nawet wspomniano w telewizji kablowej. Co zdumiewające, osoba, która wiedziała najwięcej na temat ostatnich chwil Marcusa Beaumonta przed jego zniknięciem, nigdy nie została poproszona o udzielenie wywiadu ani nawet przesłuchana dla wyjaśnienia okoliczności tego przedziwnego zdarzenia.
Co pewnie nie ma znaczenia, biorąc pod uwagę fakt, że ta osoba miała znacznie poważniejsze zmartwienia na głowie. Na przykład areszt domowy.
Zgadza się. Areszt domowy.
Jak się tak dobrze zastanowić, to jedynym uchybieniem, jakiego dopuściłam się tamtego dnia, było to, że ubrałam się trochę mniej konserwatywnie, niż powinnam. Poważnie. Gdybym ubrała się w stylu Banana Republic zamiast Betsey Johnson, nic by się nie wydarzyło. Ponieważ wtedy nie odesłano by mnie do domu i nigdy nie wpadłabym w szpony Marcusa.
Z drugiej strony, nadal pewnie zakładałby obrońcom środowiska cementowe buciki i wyrzucał ich z jachtu brata, czy jak tam pozbywał się tych ludzi bez ryzyka aresztowania. Nigdy nie dowiedziałam się wszystkich szczegółów.
W każdym razie, zostałam uziemiona w domu, absolutnie niesprawiedliwie, chociaż nie bardzo mogłam się bronić, nic mówiąc prawdy, a to, rzecz jasna, nie wchodziło w grę.
Wyobrażacie sobie, jakie to musiało wywrzeć wrażenie na mojej mamie i ojczymie, kiedy wóz policyjny zatrzymał się przed naszym domem i gliniarz otworzył tylne drzwi, zza których wyłoniłam się… no, cóż, ja.
Wyglądałam jak z filmu o Ameryce czasów po Apokalipsie. Jak dziewczyna z wodnego świata, tylko bez okropnej fryzury. Siostra Ernestyna nie będzie już musiała się obawiać, że przyjdę do szkoły w stroju od Betsey Johnson. Spódnica uległa kompletnemu zniszczeniu, podobnie jak kaszmirowy sweterek. Bajeczna skórzana kurtka będzie się może kiedyś nadawała do użytku, o ile zdołam z niej w jakiś sposób wywabić rybi zapach. Co do butów, nie ma nadziei.
Rany, ale mama się wściekła. Wcale nie z powodu ubrania.
Co ciekawe, Andy złościł się jeszcze bardziej. Choć nie jest nawet moim rodzonym ojcem.
Trzeba było zobaczyć, jak na mnie napadł w salonie. Bo musiałam, oczywiście, wyjaśnić, co takiego robiłam w domu Beaumontów, kiedy wybuchł pożar, zamiast siedzieć tam, gdzie powinnam, to jest w szkole.
A jedynym kłamstwem, jakie mi przyszło do głowy i które nosiło choć cień prawdopodobieństwa, była sprawa mojego artykułu.
Więc powiedziałam im, że zerwałam się ze szkoły, żeby popracować nad wywiadem z panem Beaumontem.
Nie uwierzyli, oczywiście. Wiedzieli, jak się okazało, że odesłano mnie do domu ze względu na niewłaściwy strój. Ojciec Dominik zaniepokoił się, kiedy nie wróciłam we właściwym czasie i natychmiast zadzwonił do pracy do mojej mamy i ojczyma, zawiadamiając ich o moim zniknięciu.
– Wracałam właśnie do domu, żeby się przebrać, kiedy nadjechał brat pana Beaumonta i zaproponował, że mnie zabierze, więc wsiadłam, a potem, kiedy siedziałam w gabinecie pana B, poczułam dym, więc wyskoczyłam przez okno…
Dobra, nawet ja muszę przyznać, że cała ta historia brzmiała wyjątkowo podejrzanie. Ale i tak była lepsza od prawdy, czyż nie? No, bo czy mogliby uwierzyć, że wujek Tada, Marcus, próbował mnie zabić, ponieważ wiedziałam za dużo o paru morderstwach, które popełnił w imię rozwoju urbanizacji?
Mało prawdopodobne. Nawet Tad dał sobie z tym spokój, kiedy gliniarze, którzy zjawili się razem ze strażakami, zażądali wyjaśnień, dlaczego w powszedni dzień włóczył się po domu w stroju pływackim. Przypuszczam, że nie chciał wydać wujka ze względu na ojca. Zaczął kłamać jak najęty, opowiadając, jak to się przeziębił i lekarz zalecił, dla oczyszczenia zatok, nasiadówki w wannie z gorącą wodą (dobre: postanowiłam to zapamiętać na przyszłość – Andy wspominał o budowie sauny za domem).
Ojciec Tada, niech Bóg ma go w swojej opiece, zaprzeczył obu naszym opowieściom, twierdząc, że czekał w swoim pokoju na lunch, kiedy ktoś ze służby poinformował go, że jego gabinet stoi w płomieniach. Nikt mu nie powiedział, że Tad jest chory i zostaje w domu, ani też, że na rozmowę z nim czeka dziewczyna.
Na szczęście jednak wspomniał również, że zdrzemnął się w trumnie.
Zgadza się: w trumnie.
Parę osób uniosło brwi i w końcu zdecydowano, że pan Beaumont zostanie przyjęty na parodniową obserwację na oddział psychiatryczny miejscowego szpitala. Zrozumiałe, że w tej sytuacji nie byliśmy w stanie z Tadem porozmawiać i podczas gdy on odjechał z sanitariuszami i swoim ojcem, mnie zaprowadzono bez żadnych ceremonii do wozu policyjnego i ostatecznie, kiedy gliny sobie o mnie przypomniały, odwieziono do domu.
Gdzie, zamiast radosnego powitania, czekała mnie niewąska awantura.
Nie żartuję. Andy wpadł w szał. Krzyczał, że powinnam była wrócić prosto do domu, zmienić ubranie i pojechać z powrotem do szkoły. Nie miałam potrzeby wsiadania do niczyjego wozu, zwłaszcza bogatego biznesmena, którego prawie nie znam.
Co więcej, uciekłam ze szkoły i bez względu na to, ile razy podkreślałam, że a) zostałam właściwie wyrzucona ze szkoły, oraz b) wykonywałam zadanie dla szkoły (przynajmniej według historyjki, którą zmyśliłam na ich użytek), uznano, że generalnie, zawiodłam zaufanie wszystkich. Dostałam areszt domowy na tydzień.
Powiadam wam, to niemal wystarczyło, żebym zaczęła się zastanawiać nad powiedzeniem prawdy.
Prawie. Ale nie całkiem.
Przygotowywałam się, żeby zmyć się do swojego pokoju w celu „przemyślenia, co zrobiłam”, kiedy wparadował Przyćmiony i oznajmił od niechcenia, że uderzyłam go rano bardzo mocno w żołądek – bez wyraźnej przyczyny.
To było podłe kłamstwo i natychmiast mu o tym przypomniałam: zostałam sprowokowana, zupełnie niepotrzebnie. Jednak Andy, który nie uznaje przemocy z jakiegokolwiek powodu, niezwłocznie uziemił mnie na kolejny tydzień. Jako że Przyćmionego też uziemił za to, co powiedział, niezależnie od tego, co to było, a co skłoniło mnie do użycia pięści, więc nie przejęłam się za bardzo, ale i tak wydawało mi się to przesadą. Przesadą do tego stopnia, że kiedy Andy opuścił pokój, opadłam na kanapę, wyczerpana jego gniewem, którego przedtem nie miałam okazji doświadczyć. A w każdym razie nie na własnej skórze.
– Naprawdę – powiedziała mama, zajmując miejsce naprzeciwko mnie i wpatrując się ze zmartwionym wyrazem twarzy w poduszki, na które się osunęłam – powinnaś była nas zawiadomić, gdzie jesteś. Biedny ojciec Dominik okropnie się przeraził.
– Przepraszam – mruknęłam smętnie, miętosząc pozostałości spódnicy. – Następnym razem będę pamiętała.
– A jednak – ciągnęła mama, funkcjonariusz Green powiedział, że byłaś bardzo pomocna w czasie pożaru, więc myślę…
Podniosłam głowę.
– Co myślisz?
– Cóż, Andy nie chciał, żebym ci teraz powiedziała, ale…
Otóż, mama wstała – moja mama, która kiedyś przeprowadziła wywiad z Jaserem Arafatem – i ostrożnie wyjrzała z pokoju, chcąc najwidoczniej sprawdzić, czy Andy nas nie usłyszy.
Przewróciłam oczami. Miłość. Co ona robi z ludzi.
Podnosząc oczy do góry, zauważyłam, że mama, w kryzysowych sytuacjach przejawiająca nadmiar energii, w czasie mojej nieobecności powiesiła w salonie więcej zdjęć. Było tam parę nowych, takich, których nie widziałam. Wstałam, żeby obejrzeć je z bliska.
Jedno przedstawiało mamę i tatę w dniu ślubu. Schodzili po schodach urzędu, w którym wzięli ślub, a przyjaciele rzucali w nich ryżem. Wyglądali niemożliwie młodo i szczęśliwie. Ku mojemu zaskoczeniu tuż obok tego zdjęcia wisiała fotografia ze ślubu mamy z Andym.