Zwróciłam też uwagę na to, że obok zdjęcia mamy i taty wisi zdjęcie, które musiało przedstawiać ślub Andy'ego z pierwszą żoną. To było bardziej studium portretowe niż przypadkowa fotka. Andy, sztywny i zmieszany, stał obok bardzo szczupłej dziewczyny o wyglądzie hipiski, z długimi prostymi włosami.
Dziewczyna hipiska wydała mi się znajoma.
– Oczywiście, że tak – odezwał się głos obok mojego łokcia.
– Rany, tato – syknęłam, okręcając się na pięcie. – Kiedy ty wreszcie przestaniesz?
– Jesteś w poważnych tarapatach, młoda damo – stwierdził. Wydawał się nadęty i zły. No, jak na faceta w spodniach od dresu. – Co ty sobie wyobrażałaś?
Szepnęłam:
– Wyobrażałam sobie, że ludzie będą mogli bezpiecznie protestować przeciwko niszczeniu przez wielkie korporacje zasobów naturalnych północnej Kalifornii bez obawy, że zostaną zamknięci w beczce i zakopani trzy metry pod ziemią.
– Nie baw się ze mną, Susannah. Wiesz doskonale, o czym mówię. Mogłaś zginąć.
– Mówisz tak jak on – podniosłam oczy na zdjęcie Andy'ego.
– Postąpił słusznie, dając ci areszt domowy – orzekł ojciec surowo. – Chce ci dać nauczkę. Zachowałaś się lekkomyślnie i nieostrożnie. I nie powinnaś była uderzać tego chłopaka, jego syna.
– Przyćmionego? Żartujesz?
Widziałam jednak, że mówi poważnie. Zrozumiałam również, że w tej kłótni nie wygram.
Wobec tego popatrzyłam na zdjęcie Andy'ego i jego pierwszej żony, i powiedziałam, nadąsana:
– Mogłeś mi o niej powiedzieć. To by mi bardzo ułatwiło życie.
– Ja też nie wiedziałem. Tata wzruszył ramionami. – Dopóki nie zobaczyłem, jak twoja mama wiesza to zdjęcie dziś po południu.
– Jak to, nie wiedziałeś? – spojrzałam na niego gniewnie. – To o co ci chodziło z tymi tajemniczymi ostrzeżeniami?
– Cóż, wiedziałem, że Beaumont nie jest tym Rudym, którego szukałaś. Powiedziałem ci to.
– Och, wielka mi pomoc – burknęłam.
– Posłuchaj – zdenerwował się tata – nie jestem wszechwiedzący, tylko nieżywy.
Usłyszałam kroki mamy na drewnianej podłodze.
– Mama wraca – szepnęłam. – Uciekaj.
A tata, choć raz, zastosował się do mojej prośby, więc kiedy mama weszła do pokoju, stałam skromnie przy ścianie z fotografiami. Skromnie i spokojnie, przynajmniej jak na dziewczynę, która o mało nie spłonęła żywcem.
– Posłuchaj – powiedziała mama cichutko. Odwróciłam oczy od zdjęć. Mama trzymała kopertę – jasnoróżową kopertę pokrytą ręcznie narysowanymi serduszkami i tęczami. Takimi serduszkami i tęczami, jakie zawsze rysuje Gina na listach do mnie.
– Andy chciał, żebym poczekała z powiedzeniem ci tego – mówiła mama ściszonym głosem – aż do czasu, kiedy twoja kara się skończy. Ale nie mogę. Chcę, żebyś wiedziała, że rozmawiałam z mamą Giny, która wyraziła zgodę na jej przyjazd do nas w czasie ferii wiosennych, w przyszłym miesiącu…
Mama przerwała, kiedy zarzuciłam jej ręce na szyję.
– Dziękuję! – krzyknęłam.
– Och, skarbie – stęknęła, obejmując mnie, jakkolwiek z lekką, jak zauważyłam, rezerwą, ponieważ nadal zalatywałam rybą. – Proszę bardzo. Wiem, jak bardzo za nią tęsknisz. I wiem, jak ci było trudno przyzwyczaić się do całkiem nowej szkoły i zupełnie nowych ludzi. I do tego, że masz przyrodnich braci. Jesteśmy tacy dumni, że tak dobrze sobie radzisz. – Odsunęła się. Czułam, że miałaby ochotę nadal mnie przytulać, ale nie mogła znieść smrodu. – Cóż, w każdym razie, jak dotąd.
Spojrzałam na list Giny. Gina pisze fantastyczne listy. Nie mogłam się doczekać, żeby pójść na górę i go przeczytać. Tylko… tylko jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
Rzuciłam okiem przez ramię na zdjęcie Andy'ego i jego pierwszej żony.
– Widzę, że powiesiłaś kilka nowych zdjęć – zagaiłam. Mama spojrzała w tym samym kierunku.
– Och, tak. Cóż, mogłam przynajmniej zająć czymś myśli, czekając na wiadomość, co się z tobą dzieje. Może pójdziesz na górę, żeby się umyć? Andy robi pizzę na kolację.
– Jego pierwsza żona – powiedziałam, nie odrywając oczu od fotografii – mama Przyć… to jest, Brada. Umarła, tak?
– Ehe – odparła mama. – Wiele lat temu.
– Na co?
– Na raka jajników. Skarbie, nie rzucaj tego ubrania byle gdzie, jak je zdejmiesz. Jest całe w sadzy. Popatrz, nowa narzuta umazała się na czarno.
Wpatrywałam się w zdjęcie.
– Czy ona… – Nie bardzo wiedziałam, jak sformułować pytanie. – Czy ona była w śpiączce, czy coś?
– Tak mi się wydaje. Tak, pod koniec. Dlaczego?
– Czy Andy musiał… – Obracałam w rękach list Giny. – Czy musieli ją odłączyć?
– Tak. – Mama zapomniała o narzucie. Patrzyła na mnie zaniepokojona. – Tak, rzeczywiście, w pewnym momencie musieli poprosić o odłączenie aparatury podtrzymującej życie, ponieważ Andy sądził, że jego żona nie chciałaby trwać w takim stanie. Dlaczego pytasz?
– Nie wiem. – Spojrzałam na serduszka i tęcze na kopercie. „Rudy”. Ależ byłam głupia. „Znasz mnie”, twierdziła mama Profesora. Boże, powinni mi odebrać licencję mediatora. Gdyby było coś takiego, a rzecz jasna, nie ma.
– Jak się nazywała? – zapytałam, wskazując zdjęcie. – To znaczy, mama Brada?
– Cyntia.
Cyntia. Boże, ale ze mnie ofiara.
– Kochanie, pomóż mi, dobrze? – Mama mocowała się z krzesłem, na którym przed chwilą siedziałam. – Nie mogę odczepić tej poduszki…
Włożyłam list od Giny do kieszeni i podeszłam do mamy.
– Gdzie jest Profesor? – zapytałam. – To jest, David. Mama spojrzała zaskoczona.
– Pewnie na górze, w swoim pokoju, odrabia lekcje. Dlaczego?
– Och, muszę mu coś powiedzieć.
Coś, co powinnam była mu powiedzieć dawno temu.
23
– No więc? – zapytał Jesse. – Jak to przyjął? – Nie chcę o tym mówić. Rozciągnęłam się na łóżku, bez śladu makijażu, ubrana w wyciągnięty dres. Powzięłam nowy plan: postanowiłam, że będę traktować Jesse'a dokładnie w ten sam sposób co przyrodnich braci. Dzięki temu na pewno się w nim nie zakocham.
Przeglądałam egzemplarz „Vogue'a” zamiast odrabiać lekcje z geometrii. Jesse siedział pod oknem, pieszcząc Szatana. Jesse pokręcił głową.
– Daj spokój – powiedział. Takie „daj spokój” w wykonaniu Jesse'a zawsze brzmiało dziwacznie. Z ust chłopaka, który nosił koszulę ze sznurowadłami zamiast guzików, to było dość niezwykłe. – Powiedz mi, co mówił.
Przewróciłam stronę magazynu.
– Powiedz mi, co zrobiliście Marcusowi.
Jesse wydawał się jakby odrobinę za bardzo zaskoczony tym pytaniem.
– Nic mu nie zrobiliśmy.
– Bujasz. To gdzie się podział?
Jesse wzruszył ramionami i podrapał Szatana pod brodą. Głupi kot mruczał tak głośno, że słyszałam go w drugim końcu pokoju.
– Sądzę, że zdecydował się trochę pojeździć po świecie – odparł Jesse fałszywie niewinnym tonem.
– Bez pieniędzy? Bez kart kredytowych?
W pokoju strażacy znaleźli między innymi portfel Marcusa i… rewolwer.
– To nie takie byle co – Jesse pacnął Szatana delikatnie po łebku, kiedy kot zamachnął się na niego leniwie łapą – zwiedzić nasz wspaniały kraj na własnych nogach. Może z czasem zdoła docenić jego naturalne piękno. Parsknęłam, przewracając kolejną stronę.
– Wróci za tydzień.
– Nie sądzę.
Pewność, z jaką to powiedział, wzbudziła moje podejrzenia.
– Dlaczego nie?
Jesse się zawahał. Wyraźnie nie chciał mi powiedzieć.