– Jakby dała mi szansę o to zapytać – burknęłam.
– Mogłaś zapytać. – Jesse skrzyżował ręce na piersi. – Ale ci się nie chciało.
– Wybacz – powiedziałam, siadając. – To moja sypialnia. Gości z innego świata będę traktowała jak mi się podoba. Dzięki.
– Susannah…
Miał najmilszy głos, jaki można sobie wyobrazić. Brzmiał nawet milej niż głos tego chłopaka, Tada. Był jak jedwab, czy coś w tym rodzaju, ten jego głos. Naprawdę trudno było zachowywać się niegrzecznie wobec kogoś o takim głosie.
Rzecz w tym, że musiałam być niemiła, ponieważ nawet w świetle księżyca widziałam zarys jego szerokich ramion, a tam gdzie rozchylała się staromodna biała koszula, trójkąt ciemnej oliwkowej skóry i ciemne włosy na piersi. Pod koszulą kryły się najpiękniej wykształcone mięśnie brzucha, jakie w życiu widzieliście. W bladym świetle widoczna była także jego twarz o wyrazistych rysach i mała blizna przecinająca jedną z jego atramentowoczarnych brwi, w miejscu, gdzie coś, lub ktoś, kiedyś go skaleczyło.
Kelly Prescott się myliła. Bryce Martinsen nie był najprzystojniejszym chłopakiem w Carmelu.
Był nim Jesse.
Gdybym traktowała go inaczej, zakochałabym się w nim po uszy.
A to byłby problem, bo, widzicie, on nie żyje.
– Jeśli chcesz to robić, Susannah – odezwał się tym swoim jedwabistym głosem – nie rób tego połowicznie.
– Posłuchaj, Jesse – zaczęłam, a mój głos nie był ani odrobinę jedwabisty. Był twardy jak skała. Chciałam, w każdym razie, żeby tak było. – Robię to od dawna i jakoś radziłam sobie bez twojej pomocy, jasne?
– Była wyraźnie wstrząśnięta, a ty…
– Co z tobą? Oboje, jeśli się nie mylę, żyjecie w tym samym astralnym świecie. Dlaczego nie spisałeś jej rangi i numeru serii?
Zmieszał się. Uwierzcie mi na słowo, zmieszany wygląda świetnie. Jesse wygląda świetnie w każdej sytuacji.
– Rangi i czego? – zapytał.
Zdarza mi się zapominać, że Jesse umarł jakieś sto pięćdziesiąt lat temu. Nie jest specjalnie na bieżąco, jeśli chodzi o mowę potoczną XXI wieku.
– Imię – przetłumaczyłam. – Dlaczego nie dowiedziałeś się. jak się nazywa?
Pokręcił głową.
– Tego się nie da załatwić w ten sposób.
Jesse zawsze wyskakuje z czymś takim. Tajemnicze uwagi na temat świata duchów, o którym, sama nie będąc duchem, powinnam jednak w jego przekonaniu mieć jakieś wyobrażenie. Mówię wam, to denerwujące. Ta gadanina plus hiszpański, którego nie znam, a który Jesse od czasu do czasu z siebie wypluwa, szczególnie kiedy jest wściekły, sprawia, że nie rozumiem jednej trzeciej z tego, co mówi.
Co jest strasznie irytujące. Muszę dzielić z nim pokój, ponieważ właśnie tutaj go zastrzelono, albo inaczej: wyprawiono na tamten świat gdzieś w 1850 roku, kiedy ten dom był rodzajem hotelu dla poszukiwaczy złota i kowbojów. Albo, jak w wypadku Jesse'a, synów bogatych ranczerów, którzy mieli poślubić piękne bogate kuzynki, ale zginęli zamordowani w drodze na ślub.
Tak się przynajmniej potoczyły losy Jesse'a. Nie dowiedziałam się jednak tego od niego. Nie, sama do tego doszłam… z pomocą mojego przyrodniego brata, Profesora. Nie wydaje się, żeby Jesse miał ochotę dyskutować na ten temat. Co jest dość niezwykłe, gdyż z mojego doświadczenia wynika, że zmarli chcą rozmawiać głównie o swojej śmierci.
Ale nie Jesse. On najchętniej rozmawia o tym, jaka jestem beznadziejna jako mediatorka.
Może i ma trochę racji. Według ojca Dominika, na przykład, mam służyć za duchowego przewodnika między światem żywych a światem umarłych. Ja jednak głównie narzekam, że nie mogę się wyspać.
– Posłuchaj – powiedziałam – mam jak najlepszą wolę, żeby pomóc tej kobiecie. Tylko nie w tej chwili, dobrze? Teraz muszę się przespać. Jestem wypompowana.
– Wypompowana? – powtórzył.
– Tak. Wypompowana. – Czasami podejrzewam, że Jesse też nie rozumie jednej trzeciej z tego, co mówię, chociaż ja posługuję się tylko angielskim.
– Padnięta – przetłumaczyłam. – Skonana. Zdechła ryba. Zmęczona.
– Och – mruknął. Stał przez chwilę, patrząc na mnie ciemnymi smutnymi oczami. Jesse ma tak smutne oczy, że ma się ochotę zrobić coś, żeby patrzyły trochę weselej.
Dlatego muszę być dla niego niedobra. Jestem przekonana, że to wbrew zasadom. To znaczy, według kodeksu ojca Dominika. Chodzi mi o punkty traktujące o duchach i mediatorach, którzy usiłują się… eee… nawzajem pocieszyć.
Wiecie, co mam na myśli.
– Zatem dobranoc, Susannah – powiedział Jesse.
– Dobranoc – odparłam – a mój głos zabrzmiał trochę piskliwie. Zwykle tak brzmi, kiedy rozmawiam z Jesse'em. Z nikim innym. Tylko z Jesse'em.
Świetnie. Akurat wtedy, gdy chcę, aby brzmiał seksownie i uwodzicielsko, piszczę. Po prostu świetnie.
Przewróciłam się na drugi bok, naciągając kołdrę na twarz. na której czułam gorący rumieniec. Kiedy w minutę czy dwie później zerknęłam na pokój, już go nie było.
To jest właśnie modus operandi Jesse'a. Pojawia się, kiedy najmniej się tego spodziewam, i znika, kiedy najmniej tego pragnę. Typowe zachowanie ducha.
Weźmy mojego ojca. Przez ostatnich dziesięć lat, odkąd umarł, wpadał do mnie od czasu do czasu z towarzyską wizytą. Ale czy pojawia się wtedy, kiedy naprawdę go potrzebuję? Na przykład, kiedy mama zabiera mnie na drugi koniec świata, gdzie nikogo nie znam i czuję się tak strasznie samotna? Guzik. Ani śladu kochanego tatusia. Zawsze był dosyć nieodpowiedzialny, ale miałam nadzieję, że chociaż wtedy, kiedy go tak bardzo potrzebowałam…
Jesse'a nie mogłam oskarżać o brak odpowiedzialności. Jeśli już, to o nadmiar. Uratował mi nawet życie, nie jeden raz, ale dwa. A znałam go zaledwie parę tygodni. Sądzę, że jestem mu za to coś winna.
Więc kiedy ojciec Dominik zapytał mnie wtedy, w gabinecie, czy mam do czynienia z jakimiś nowymi duchami, skłamałam i powiedziałam, że nie. To pewnie grzech kłamać, zwłaszcza księdzu, ale jest pewien drobiazg.
Nigdy nie wspominałam ojcu Dominikowi o Jessie.
Obawiałam się, że gdy się dowie, iż w moim pokoju przebywa martwy facet, nie podziała to na niego najlepiej, jest przecież księdzem i w ogóle… A faktem jest, że Jesse nie bez powodu kręci się w tym miejscu tak długo. Do zadań mediatora należy, między innymi, pomoc duchowi w uświadomieniu sobie, co to za powód. W takiej sytuacji duch jest zazwyczaj w stanie usunąć przyczynę, dla której tkwi zawieszony między życiem a śmiercią, i przejść dalej.
Czasami jednak – podejrzewam, że tak właśnie jest w wypadku Jesse'a – zmarły nie wie, dlaczego nadal włóczy się po ziemi. Nie ma zielonego pojęcia. Wtedy należy uciec się do tego, co ojciec Dominik nazywa intuicją.
Otóż, wydaje mi się, ze pod tym względem jestem trochę poszkodowana, ponieważ nie mam za dobrego wyczucia. Sprawdzam się znacznie lepiej, kiedy zmarli doskonale wiedzą, dlaczego nadal tkwią na tym świecie, ale nie mają cienia ochoty przenieść się gdzie indziej, ponieważ nie spodziewają się serdecznego przyjęcia. To najgorszy rodzaj duchów, takie, którym muszę zaaplikować kopa w tyłek, czy chcę, czy nie.
To moja specjalność.
Ojciec Dominik uważa, oczywiście, że powinniśmy traktować wszystkie duchy z szacunkiem i nie używać pięści.
Nie zgadzam się z tym. Niektóre duchy zwyczajnie zasługują na niezły wycisk. A ja nie mam nic przeciwko temu, żeby im dołożyć.
Ale nie kobiecie, która pojawiła się w moim pokoju. Wydawała się w porządku, tylko trochę porąbana. Nie wspomniałam o niej ojcu Dominikowi chyba dlatego, że wstydziłam się sposobu, w jaki ją potraktowałam. Jesse słusznie na mnie nawrzeszczał. Zachowałam się okropnie wobec niej, a zdając sobie z tego sprawę, wobec niego zachowałam się tak samo.