Gina uznała, że to wspaniałe. Tylko że nigdy nie dowiedziała się, co to naprawdę znaczy. A znaczy to tyle, że nigdy się nie wysypiam, mam siniaki, których pochodzenia nie mogę wyjaśnić – a pojawiają się na skutek pobicia przez osoby, których nikt poza mną nie widzi – oraz, aha, że nie mogę się przebierać we własnym pokoju, ponieważ stupięćdziesięcioletni duch kowboja mógłby mnie zobaczyć nago.
Jakieś pytania?
Cee Cee zbyłam za pomocą:
– Och, słyszałam coś tam w telewizji.
Okłamywać przyjaciół nie było tak trudno. Okłamywanie mamy to już wyższa szkoła jazdy.
– Czy nie tak nazywał się ten chłopak, z którym tańczyłaś u Kelly? – zapytał Adam. – Pamiętasz, Suze? Ten garbus, Tad, z powybijanymi zębami, roztaczający okropny smród? Podeszłaś potem do mnie, zarzuciłaś mi ręce na ramiona, błagając, żebym się z tobą ożenił i chronił przed nim do końca życia.
– A, tak – powiedziałam. – To ten.
– Jego ojciec – powiedziała Cee Cee. Ona wie wszystko, ponieważ jest redaktorką oraz wydawczynią, główną dostarczycielką artykułów i fotoreporterką gazetki szkolnej „Wiadomości Misyjne”. – Tad Beaumont jest jedynym dzieckiem Beaumonta, Rudego.
– Aha – mruknęłam. Teraz to się trochę bardziej trzymało kupy. To znaczy fakt, że zmarła kobieta przyszła właśnie do mnie. Najwyraźniej czuła związek z Rudym poprzez jego syna.
– Co „aha”? – zainteresowała się Cee Cee. Ale ona interesuje się wszystkim. Przypomina gąbkę, tylko że zamiast wody chłonie informacje. – Nie powiesz mi, że cię pociąga ten laluś. Co to za jeden? Nie zapytał nawet, jak ci na imię.
To prawda. Nie zwróciłam na to uwagi. Ale Cee Cee miała rację. Tad nie zapytał nawet, jak się nazywam. Dobrze, że mi się nie spodobał.
– Słyszałem nieciekawe rzeczy o Tadzie Beaumoncie – odezwał się Adam, kręcąc głową. – Oprócz tego, że połknął swojego brata bliźniaka, ma jeszcze taki nieprzyjemny tik, skurcz mięśni twarzy, który daje się opanować tylko silną dawką prozacu. A wiesz, jak prozac działa na libido…
– Jaka jest pani Beaumont? – zapytałam.
– Nie ma żadnej pani Beaumont – odparła Cee Cee. Adam westchnął.
– Dziecko rozwodników. Biedny Tad. Nic dziwnego, że jest taki nieodpowiedzialny i nie jest w stanie się z nikim związać. Słyszałem, że zwykle spotyka się z trzema, czterema dziewczynami naraz. Ale to może wynikać z uzależnienia od seksu. To się podobno leczy terapeutycznie.
Cee Cee nie zwracała na niego uwagi.
– Sądzę, że umarła parę lat temu.
– Och. – Czy możliwe, żeby duch, który ukazał się w mojej sypialni, był zmarłą żoną pana Beaumonta? Warto to sprawdzić. – Czy ktoś ma ćwierćdolarówkę?
– Po co ci? – chciał wiedzieć Adam.
– Muszę zadzwonić.
Cztery osoby wyciągnęły w moją stronę komórki. Naprawdę. Wzięłam tę z najmniejszą liczbą guzików, a potem wybrałam informację i zapytałam o Thaddeusa Beaumonta. Powiedziano mi, że mają tylko Beaumont Industries. Poprosiłam o połączenie.
Ruszyłam wolnym krokiem w kierunku drabinek, żeby się trochę odizolować. W Akademii Misyjnej można się kształcić od przedszkola do dwunastej klasy, mamy więc plac zabaw z piaskownicą, chociaż ja, biorąc pod uwagę mewy, nie miała bym ochoty z niej korzystać. Recepcjonistce, która powitała mnie wesołym: „Beaumont Industries. Czym mogę służyć?'„, powiedziałam, że chcę rozmawiać z panem Beaumontem.
– Mam mu powiedzieć, że kto dzwoni? Zastanawiałam się nad tym. Mogłam powiedzieć: „Ktoś, kto wie, co się naprawdę stało z jego żoną”. Ale przecież, tak naprawdę, wcale nie wiedziałam. Nie wiedziałam nawet, dlaczego właściwie podejrzewam, że jego żona – jeśli to w ogóle była jego żona – kłamie i ze to Rudy ją zabił. Przygnębiające to wszystko. To znaczy to, że w tak młodym wieku jestem taka cyniczna i podejrzliwa. Powiedziałam więc:
– Susannah Simon. – Poczułam się głupio. Bo niby dlaczego taki ważny facet jak Beaumont Rudy miałby przyjmować telefon od Susannah Simon? Nie zna mnie.
Nic dziwnego, że recepcjonistka w chwilę później powiedziała:
– Pan Beaumont odbywa właśnie rozmowę na innej linii. Czy mam coś przekazać?
– Um – sapnęłam, myśląc gorączkowo. – Tak. Proszę mu powiedzieć… powiedzieć, ze dzwonię z gazety z Akademii Misyjnej Junipero Serry. Jestem reporterką i właśnie piszemy artykuł na temat… dziesięciu najbardziej wpływowych osób w hrabstwie Salinas. – Podałam mój domowy numer. – Czy może mu pani powiedzieć, żeby nie dzwonił wcześniej niż po trzeciej? O tej porze wychodzę ze szkoły.
Kiedy recepcjonistka usłyszała, że jestem uczennicą, stała się jeszcze milsza.
– Oczywiście, kochanie – powiedziała słodkim głosem. – Zawiadomię pana Beaumonta. Pa, pa.
Rozłączyłam się. Pa, pa, chrzań się. Pan Beaumont zdziwi się, kiedy oddzwoni i zamiast Czerwonego Kapturka odezwie się Królowa Wampirów.
Jednakże Thaddeus Rudy Beaumont nie pofatygował się, żeby oddzwonię. Przypuszczam, że dla multimilionera fakt, iż jakaś tam szkolna gazetka nazywa go jednym z dziesięciu najbardziej wpływowych ludzi w hrabstwie Salinas, to nic takiego. Kręciłam się po domu przez całe popołudnie, ale nikt nie zadzwonił. W każdym razie, nie do mnie.
Nie wiem, dlaczego sądziłam, że pójdzie gładko. Pewnie dlatego, że tak szybko udało mi się trafić na właściwą osobę.
Siedziałam w pokoju, podziwiając wysypkę w zamierających promieniach zachodzącego słońca, kiedy mama zawołała mnie na kolację.
Kolacja w domu Ackermanów to poważna sprawa. Mama poinformowała mnie, że mnie zabije, jeśli nie będę codziennie pojawiała się na kolacji, chyba że wcześniej zawiadomię ją o zmianie planów. Jej nowy mąż Andy jest nie tylko mistrzem stolarskim, ale i świetnym kucharzem. Co wieczór przygotowuje dużą kolację dla swoich synów, prawdopodobnie odkąd wyrosły im zęby… A także naleśnikowe śniadania w niedziele. Czy muszę dodawać, że zapach syropu klonowego z rana przyprawia mnie o mdłości? Co jest złego, pytam was, w zwykłym bajglu z kremowym serem, no i może jeszcze odrobiną wędzonego łososia z cząsteczką cytryny i kaparami?
– Oto i ona – powiedziała mama, kiedy szurając nogami, weszłam do kuchni, ubrana jak zwykle po szkole: sfatygowane dżinsy, czarna jedwabna koszulka i motocyklowe buty. Właśnie tego typu stroje wzbudzają w moich braciach, mimo moich usilnych zaprzeczeń, podejrzenia, że należę do gangu.
Mama odegrała przedstawienie, podchodząc do mnie i całując mnie w czubek głowy. A to dlatego, że odkąd poznała Andy'ego Ackermana – albo Andy'ego Zrób – to – Sam, jak nazywają go w poświęconym stolarskim i podobnym pracom w domu programie telewizyjnym, który prowadzi – i poślubiła go, a następnie zmusiła mnie do przeprowadzki do Kalifornii, gdzie mieszkamy wraz z jego trzema synami, jest niewiarygodnie, nieznośnie szczęśliwa.
Powiadam wam, nie wiem, co gorsze – to czy syrop klonowy.
– Cześć, kochanie – powiedziała, psując mi fryzurę. – Jak ci minął dzień?
– Och, wspaniale.
Nie usłyszała sarkazmu w moim głosie. Odkąd spotkała Andy'ego, sarkazm zupełnie do niej nie docierał.
– A jak poszło zebranie klasowe?
– Zajebiście.
To wtrącił Przyćmiony, który usiłował być zabawny, naśladując mój głos.
– Co masz na myśli, mówiąc „zajebiście”? – Andy, przy kuchni, przerzucał na ruszcie skwierczące quesadille. – Co było w tym „zajebistego”?
– Właśnie, Brad – wtrąciłam. – Co było w tym zajebistego? Pieściliście się stopami pod ławką z Debbie Mancuso czy co?
Przyćmiony spłonął rumieńcem. Jest zapaśnikiem. Szyję ma taką grubą jak moje udo. Kiedy czerwieni się na twarzy, jego szyja robi się jeszcze czerwieńsza. Sama frajda widzieć coś takiego.