– O czym ty mówisz? – bąknął. – Nawet nie lubię Debbie Mancuso.
– Pewnie, że nie – zgodziłam się. – Dlatego siedziałeś dzisiaj obok niej podczas lunchu.
Szyja Przyćmionego nabrała krwistoczerwonego koloru.
– Dawid! – wrzasnął nagle Andy. – Jake! Ruszcie się, wy obaj. Zupa gotowa.
Pozostali dwaj synowie Andy'ego, Śpiący i Profesor, weszli, szurając nogami. Cóż, Śpiący szurał. Profesor podskakiwał. Profesor jest jedynym synem Andy'ego, do którego czasami zwracam się po imieniu. A to dlatego, że z tymi czerwonymi włosami i uszami odstającymi na kilometr od głowy wygląda jak postać z kreskówki. Do tego ma niesamowitą wiedzę i dostrzegłam w nim prawdziwy potencjał, jeśli chodzi o pomoc w pracy domowej, mimo że jestem trzy klasy do przodu.
Ze Śpiącego z kolei nie mam żadnego pożytku, poza tym, że wozi mnie do i przywozi ze szkoły. W wieku osiemnastu lat szczyci się posiadaniem zarówno prawa jazdy, jak i pojazdu, starego ramblera z niepewnym zapłonem. Jeździ się z nim jednak na własną odpowiedzialność, bo rzadko kiedy budził się do końca – w związku z nocną pracą w charakterze rozwoziciela pizzy. Oszczędza, o czym nam z lubością przypomina w tych rzadkich chwilach, kiedy w ogóle decyduje się przemówić, na camaro i na tyle, na ile mogę powiedzieć, nie zaprząta sobie głowy niczym innym.
– To ona usiadła obok mnie – ryknął Przyćmiony. – Nie lubię Debbie Mancuso.
– Nie fantazjuj – poradziłam mu, przechodząc obok. Mama wręczyła mi miskę salsy, żebym postawiła ją na stole. – Mam tylko nadzieję – szepnęłam mu jeszcze do ucha – że uprawialiście bezpieczny seks wtedy, u Kelly. Nie jestem jeszcze gotowa do roli ciotki.
– Zamknij się – wrzasnął Przyćmiony. – Ty… Ty… Zagrzybione Ręce!
Położyłam jedną z moich zagrzybionych dłoni na sercu, udając, że otrzymałam właśnie cios sztyletem.
– Boże – jęknęłam. – To boli. Wyśmiewanie czyjegoś uczulenia dowodzi niezwykle ciętego poczucia humoru.
– Owszem, głupolu – zwrócił się Śpiący do Przyćmionego, mijając go. – A co z twoim uczuleniem na kocią sierść?
To ostatecznie dobiło Przyćmionego.
– Debbie Mancuso i ja – zaryczał – nie uprawiamy seksu! Zauważyłam, jak mama i Andy wymieniają przestraszone spojrzenia.
– Mam nadzieję, że nie – odezwał się Profesor, młodszy brat Przyćmionego, przebiegając obok nas w drodze do stołu. – Jeśli jednak to robicie, Brad, spodziewam się, że używacie kondomów. Chociaż dobrej jakości lateksowy kondom, stosowany zgodnie z instrukcją, zawodzi rzekomo zaledwie w dwu procentach, to tak naprawdę ta wielkość bliższa jest dwunastu procentom. W związku z tym ich skuteczność w zapobieganiu ciąży wynosi tylko osiemdziesiąt pięć procent. Skuteczność wzrasta gwałtownie, jeśli używa się ich razem ze środkami plemnikobójczymi. Kondomy stanowią najlepsze zabezpieczenie – jakkolwiek nie tak dobre jak wstrzemięźliwość – przed chorobami roznoszonymi drogą płciową, w tym HIV.
Wszyscy – mama, Andy, Przyćmiony, Śpiący i ja – zwrócili wzrok na Profesora, który, jak już wspomniałam, ma dwanaście lat.
– Wydaje mi się – wykrztusiłam w końcu – że masz stanowczo za dużo wolnego czasu.
Profesor wzruszył ramionami.
– Wiedza to pożyteczna rzecz. Chociaż obecnie nie jestem aktywny seksualnie, spodziewam się to zmienić w najbliższej przyszłości. – Skinął głową w kierunku kuchni. – Tato, twoje czimiczangas, czy jak im tam, właśnie się palą.
Andy rzucił się, żeby ugasić pożar sera, natomiast mama stała nieruchomo, po raz pierwszy w życiu nie wiedząc, co powiedzieć.
– Ja… – odezwała się. – Ja… Och. Mój Boże. Przyćmiony nie zamierzał dopuścić, żeby to Profesor miał ostatnie słowo.
– Nie uprawiam – powtórzył – seksu z…
– Rany, Brad – obruszył się Śpiący – daj se siana, dobra? Przyćmiony, naturalnie, nie kłamał. Widziałam na własne oczy, że się tylko migdalili, wiążąc sobie supełki na językach. Płomienna namiętność Przyćmionego i Debbie spowodowała, że musiałam pacykować ręce kortyzonem. Na czym jednak polega przyjemność posiadania braci przyrodnich, jeśli nie można się nad nimi znęcać? Nie miałam, rzecz jasna, zamiaru dzielić się z kimkolwiek swoimi wrażeniami. Wiele można o mnie powiedzieć, ale kablem nie jestem. Nie zrozumcie mnie źle: byłabym zachwycona, gdyby Przyćmionego przyłapano na tym, jak wymyka się z domu, podczas gdy za karę miał zakaz wychodzenia. Nie sądzę, żeby ta „kara” czegoś go nauczyła, bo przy najbliższej okazji pewnie znowu nazwie Adama pedałem.
Jednak nie zrobi tego przy mnie. Jest zapaśnikiem czy nie, dam mu takiego kopa, że doleci do Clinton Avenue, ulicy, przy której mieszkałam na Brooklynie.
Ale nie chciałam go wydać. To po prostu byłoby w złym stylu, jasne?
– A czy twoim zdaniem, Suze – mama uśmiechnęła się do mnie – to spotkanie było takie „zajebiste”, jak uważa Brad?
Usiadłam przy stole. Zaraz potem Maks, pies Ackermanów, podszedł do mnie, węsząc, i położył mi łeb na kolanach. Odepchnęłam go. Położył łeb z powrotem. Mimo że mieszkałam w tym domu mniej niż miesiąc, Maks zdążył się zorientować, że to ja jestem tą osobą, na której talerzu zawsze coś zostaje.
Maks zwracał na mnie uwagę jedynie w porze posiłków. Poza tym omijał mnie jak zarazę. Zwłaszcza mój pokój. Zwierzęta, w przeciwieństwie do ludzi, są niezmiernie wrażliwe na zjawiska nadprzyrodzone i Maks wyczuwał Jesse'a, trzymając się z daleka od tych części domu, w których mógł się na niego natknąć.
– Pewnie – powiedziałam, pociągając łyk zimnej wody. – Było zajebiste.
– A jakie postanowienia – interesowała się mama – na nim powzięto?
– Zgłosiłam wniosek w sprawie odwołania wiosennej potańcówki. Wybacz, Brad, wiem, jak bardzo liczyłeś na to, że pójdziesz tam z Debbie.
Przyćmiony rzucił mi przez stół mordercze spojrzenie.
– Z jakiegoż to powodu – zdziwiła się mama – chciałabyś odwołać wiosenną potańcówkę, Suze?
– Bo to idiotyczne trwonienie naszych ograniczonych funduszy.
– Ale tańce… – zaprotestowała. – Kiedy byłam w twoim wieku, uwielbiałam szkolne potańcówki.
To dlatego, miałam ochotę powiedzieć, że zawsze miałaś z kim pójść. Ponieważ byłaś ładna i miła, i chłopcy cię lubili. Nie byłaś patologicznym dziwadłem, jak ja, z zagrzybionymi rękami i starannie ukrywaną zdolnością rozmawiania z umarłymi.
Zamiast tego powiedziałam:
– Cóż, byłabyś w mniejszości w mojej klasie. Wniosek przeszedł dwudziestoma siedmioma głosami.
– Hm, a co, wobec tego, chcecie zrobić z pieniędzmi?
– Wydać na piwo – powiedziałam, zerkając w stronę Przyćmionego.
– Nawet nie żartuj na ten temat – oburzyła się mama. – Bardzo mnie niepokoi spożycie alkoholu wśród młodzieży. – Mama jest dziennikarką wiadomości telewizyjnych. Prowadzi dziennik poranny stacji lokalnej w Monterey. Najlepiej wychodzi jej poważna mina, kiedy odczytuje z telepromptera informacje o ponurych wypadkach samochodowych. – Nie podoba mi się to. To nie tak jak w Nowym Jorku. Tam żaden z twoich znajomych nie prowadził, więc to nie miało aż takiego znaczenia. Ale tutaj… cóż, wszyscy jeżdżą.
– Z wyjątkiem Suze – zauważył Przyćmiony. Uznał, zdaje się, za swój obowiązek podkreślić fakt, że w wieku szesnastu lat nie mam jeszcze normalnego prawa jazdy. A nawet, skoro już o tym mowa, tymczasowego prawa jazdy. Jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Jakby mojego czasu nie wypełniały bez reszty szkoła, obowiązki wynikające ze świeżo objętego stanowiska wiceprzewodniczącej klasy oraz ratowanie zagubionych dusz.