Выбрать главу

– Sprawdzić? Tato, jak intensywnie to sprawdzałeś?

– Cóż… Coś ci powiem. Ten Jesse nie bardzo mi się podoba.

– Tato!

– A czego się spodziewałaś? – Tata rozłożył ręce w geście no – to – chodźmy – do – sądu. – Ten chłopak praktycznie mieszka w twoim pokoju. To nie jest właściwe. To znaczy, jesteś jeszcze bardzo młoda.

– Tato, on nie żyje. Mojej cnocie nic nie zagraża. – Niestety.

– Ale jak ty się przebierasz i w ogóle? – Tata, jak zwykle, przeszedł do sedna. – Nie podoba mi się to. Zamienię z nim słówko. A ty w międzyczasie będziesz się trzymała z daleka od pana Rudego. Zrozumiano? Pokręciłam głową.

– Tato, to ty nie rozumiesz. Ustaliliśmy z Jesse'em pewne zasady. Nie…

– Mówię poważnie, Susannah.

Kiedy tata zwraca się do mnie per „Susannah”, to znaczy, że rzeczywiście nie żartuje. Przewróciłam oczami.

– W porządku, tato. Ale co do Jesse'a, proszę, nie rozmawiaj z nim. No, wiesz, los go bardzo skrzywdził. To znaczy umarł, zanim dano mu szansę naprawdę pożyć.

– Hej – tata uśmiechnął się do mnie z miną niewiniątka. – Czy cię kiedyś zawiodłem, dziecinko?

Tak, miałam ochotę powiedzieć. Wiele razy. Gdzie był, na przykład, w zeszłym miesiącu, kiedy miałam się przeprowadzić do innego stanu, pójść do nowej szkoły i zamieszkać z gromadą ludzi, których prawie nie znałam? Gdzie był w zeszłym tygodniu, kiedy ktoś z jego bandy usiłował mnie zabić? I gdzie był w zeszłą sobotę wieczorem, kiedy wpakowałam się na sumaka jadowitego?

Nie powiedziałam jednak tego, co chciałam powiedzieć. Powiedziałam to, co jak sądziłam, należało powiedzieć w takiej sytuacji. Tak to już bywa z krewnymi.

– Nie, tato, nigdy mnie nie zawiodłeś.

Uściskał mnie mocno, po czym zniknął tak nagle, jak się pojawił. Spokojnie przesypywałam płatki do miseczki, kiedy mama weszła do kuchni i zapaliła górne światło.

– Skarbie? – odezwała się zaniepokojona. – Czy wszystko w porządku?

– Pewnie, mamo – powiedziałam, ładując do ust trochę suchych płatków. – Dlaczego pytasz?

– Wydawało mi się… – Mama patrzyła na mnie dziwnie. – Skarbie, miałam wrażenie, ze mówisz… eee. Cóż, myślałam, że rozmawiasz z… Czy wymówiłaś słowo „tata”?

Przeżułam. To nie było dla mnie nic nowego.

– Powiedziałam: a tam. Mleko w lodówce. Zdenerwowałam się, że się zepsuło.

Na twarzy mamy odmalowała się nieopisana ulga. Problem polega na tym, że złapała mnie na rozmowach z tatą niezliczoną ilość razy. Prawdopodobnie sądzi, że mam coś z głową. W Nowym Jorku posyłała mnie do swojego terapeuty, który przekonywał ją, że nie jestem wariatką, tylko nastolatką. Boże, ile ja się nakłamałam staremu doktorowi Mendelsohnowi, to tylko ja wiem.

W pewien sposób było mu żal mamy. To dobra kobieta i nie zasługuje na córkę mediatorkę. Wiem, że dostarczałam jej samych rozczarowań. Kiedy skończyłam czternaście lat, założyła mi osobną linię telefoniczną, sądząc, że będzie do mnie dzwoniło tylu chłopców, że jej znajomi nie zdołają się przebić. Możecie sobie wyobrazić jej rozczarowanie, kiedy nikt, z wyjątkiem mojej najlepszej przyjaciółki Giny, nigdy do mnie nie dzwonił, natomiast Gina zwykle korzystała z mojej prywatnej linii, żeby mi opowiedzieć o swoich randkach. Chłopcy w sąsiedztwie nie wydawali się zainteresowani umawianiem się ze mną.

– Cóż – powiedziała mama wesoło – jeśli mleko się zsiadło, to chyba nie masz wyboru, jak tylko spróbować quesadilli Andy'ego.

– Wspaniale – jęknęłam. – Mamo, czy nie rozumiesz, że tu przez okrągły rok chodzi się w kostiumie? Nie możemy się tak obżerać zimą, jak w domu.

Mama westchnęła smętnie.

– Czy naprawdę tak ci się tutaj nie podoba, kochanie?

Spojrzałam na nią, jakby to jej odbiło dla odmiany.

– Co masz na myśli? Dlaczego uważasz, że mi się nie podoba?

– Sama powiedziałaś. Nazwałaś Brooklyn domem.

– Cóż… – zmieszałam się. – To nie znaczy, że mi się tutaj nie podoba. Po prostu jeszcze nie czuję się, jak w domu.

– Czego ci trzeba, żebyś się tak poczuła? – Mama odgarnęła mi włosy z czoła. – Co mogę zrobić, żebyś czuła się u siebie?

– Boże, mamo – westchnęłam, odsuwając głowę. – Nic, wszystko w porządku. Przyzwyczaję się. Daj mi trochę czasu.

Mama jednak nie chciała tego kupić.

– Brakuje ci Giny, prawda? Tutaj z nikim się jeszcze nie zaprzyjaźniłaś. Nie tak, jak z Giną. Chciałabyś, żeby cię odwiedziła?

Nie mogłam sobie wyobrazić Giny z jej skórzanymi spodniami, przekłutym językiem i sztucznymi warkoczykami w Carmelu w Kalifornii, gdzie strój khaki i komplet ze sweterkiem są praktycznie narzucone przez prawo.

Powiedziałam:

– To byłoby miłe.

Ale mało prawdopodobne. Rodzice Giny nie mają za dużo pieniędzy, więc nie mogą wysłać jej do Kalifornii ot tak. Fajnie byłoby zobaczyć, jak Gina przedrzeźnia Kelly Prescott. Jej warkoczyki tylko by fruwały.

Później, po kolacji, kick boxingu, odrobieniu pracy domowej, z quesadillą krzepnącą w żołądku, postanowiłam wbrew ostrzeżeniu taty raz jeszcze podejść do problemu Rudego. Zdobyłam domowy numer Tada Beaumonta – którego, rzecz jasna, nie było w książce – w najbardziej pokrętny możliwy sposób: z komórki Kelly Prescott, którą pożyczyłam od niej na obraniu samorządu pod pretekstem, że muszę się dowiedzieć, jak się posuwa restauracja pomnika ojca Serry. Telefon Kelly, na co zwróciłam w swoim czasie uwagę, był wyposażony w książkę adresową, więc ściągnęłam stamtąd telefon Tada.

Hej, to niezbyt uczciwe, ale ktoś to musi robić.

Zapomniałam, oczywiście, o tym drobnym fakcie, że to Tad. a nie jego tata, może odebrać telefon. Co zrobił za drugim razem.

– Halo? – powiedział.

Od razu rozpoznałam jego głos. Ten sam cichy głos, który pieścił mój policzek na imprezie przy basenie.

Dobra, przyznaję, spanikowałam. Zrobiłam to, co w tych okolicznościach zrobiłaby każda rasowa amerykańska dziewczyna.

Rozłączyłam się.

Nie wzięłam naturalnie pod uwagę faktu, że na telefonie Tada wyświetla się, kto dzwonił. Więc kiedy telefon zadzwonił parę chwil później, uznałam, że to Cee Cee, która obiecała podać mi odpowiedzi do zadań z geometrii – trochę odstawałam. zajęta całą tą robotą mediatora… o czym oczywiście Cee Cee nie powiedziałam – więc spokojnie odebrałam.

– Halo? – odezwał się ten sam cichy głos. – Czy to ty dzwoniłaś?

Przez głowę przeleciała mi wiązanka przekleństw. Głośno powiedziałam:

– Eee… Może. Przez pomyłkę. Przepraszam.

– Poczekaj. – Nie wiem, skąd wiedział, że chcę się rozłączyć. – Twój głos brzmi znajomo. Znamy się? Nazywani się Tad. Tad Beaumont.

– Nie – odparłam. – Nie słyszałam. Nie mam czasu, przepraszam.

Rozłączyłam się i zaklęłam ponownie, tym razem głośno. Dlaczego, mając go na linii, nie poprosiłam o rozmowę z ojcem? Dlaczego jestem taka beznadziejna? Ojciec Dominik miał rację. Żaden ze mnie mediator. Po prostu nieporozumienie. Potrafię egzorcyzmować złe duchy, to żaden problem. Jeśli jednak chodzi o żywych, jestem najbardziej beznadziejna pod słońcem.

Uświadomiłam to sobie z jeszcze większą mocą, kiedy jakieś cztery godziny później obudził mnie mrożący krew w żyłach krzyk.

5

Usiadłam natychmiast, zupełnie obudzona. Wróciła. Była w jeszcze gorszym stanie niż poprzedniej nocy. Długo trwało, zanim uspokoiła się na tyle, żeby do mnie przemówić.

– Dlaczego? – zapytała, kiedy przestała krzyczeć. – Dlaczego mu nie powiedziałaś?