Nie ujechała daleko, gdy z krzaków wyskoczył na swym koniu Rowan czerwony ze złości.
– Niech cię diabli, Jura! – krzyknął. – Jesteś gorsza niż zwariowana niańka. Wracaj zaraz do innych!
– Wyjechałeś bez ochrony – powiedziała kręcąc się w miejscu na swym tańczącym koniu. – A jesteś w kraju wroga. Ludzie Yaine cię zabiją i nie będą pytać, czy jesteś królem i czy masz szlachetne zamiary czy nie.
Rowan próbował się uspokoić.
– Szukam posłańca, którego wysłałem. Miał jechać tą drogą, drogą, którą Irialowie prowadzili skradzione Fearenom konie, i powinien już do nas dotrzeć.
– Fearenowie nie puszczą go żywym, jeśli, oczywiście, w ogóle dotarł do króla.
– Ja jestem królem, Yaine jest… do diabła, Jura, nie mam czasu się z tobą kłócić. Wiem, że nie wrócisz, więc jedź ze mną. I osłaniaj mnie z tyłu – dorzucił.
Uśmiechnęła się w ciemności, ruszając za nim. Może jednak w końcu nauczy się lankońskiego stylu życia.
Jechali kamienistą ścieżką przez godzinę i tylko księżyc oświetlał im drogę, gdy nagle Rowan podniósł rękę, dając znak do zatrzymania. Zszedł z konia, ona za nim i najciszej, jak mogli, sprowadzili konie z pochyłego stoku, po czym przywiązali je do drzewa.
– Zobaczyłem z daleka ognisko – wyszeptał Rowan. – Trzymaj się mnie i nie rób nic głupiego.
– To ty wjechałeś sam na terytorium wroga – przypomniała. Nawet w ciemności zauważyła jego ostrzegawcze spojrzenie.
Jak na tak potężnego mężczyznę porusza się niezwykle cicho, pomyślała, idąc za nim wzdłuż zbocza. I ma świetny wzrok, bo zobaczył płonące ognisko, gdy byli jeszcze od niego w znacznej odległości.
Jura i Rowan ukryli się za drzewami i przez chwilę, nim ruszyli, obserwowali scenę, którą mieli przed sobą. Wokół ogniska rozsiedli się trzej mężczyźni, obgryzając resztki królika. Wyglądali na zmęczonych, ubrania mieli podarte i połatane, jakby je nosili latami.
Jura rozpoznała w nich Fearenów. Byli niewysocy, o pół stopy niżsi niż Irialowie, ale wszyscy, którzy z nimi walczyli, wiedzieli, że ich sprężystość i siła były w walce niezwykle. Ciemnowłosi, o prawie zrośniętych brwiach, mieli charakterystyczne, trochę krzywe nogi. Mówiono, że Fearena sadzano na konia w wieku trzech lat i już nigdy nie wolno mu było z niego zejść. Mówiono również, że kochali swe konie bardziej niż ludzi i że jeśli pieszy Irial spotka Fearena na koniu, powinien się modlić o szybką śmierć.
Jura spojrzała tam, gdzie ukrył się Rowan. Popatrzył na nią i wskazał głową w kierunku odległych drzew za ogniskiem Fearenów. Z trudem wyłowiła z ciemności sylwetkę jeszcze jednej osoby i gdy bardziej wytężyła wzrok, wydało jej się, że jest ona przywiązana do drzewa. Spojrzała pytają- co na Rowana, a ten pokiwał głową. Więc tu jest jego posłaniec, związany jak świąteczna gęś przed pieczeniem. Trudno było rozpoznać, czy człowiek ten jest żywy czy umarły.
Choć Rowan był Anglikiem, Jura zaczynała go rozumieć całkiem nieźle. Bez słowa skierował ją na drugą stronę obozu Fearenów, a sam zaczął się skradać wśród zarośli w stronę drzewa, gdzie przywiązany był jeniec.
Jurze wydawało się, że nie było go strasznie długo, i aż podskoczyła, gdy w końcu znalazł się w cieniu obok niej.
– Mają Keona – wyszeptał.
Nie dostrzegła jego twarzy, ale wiedziała, co musi przeżywać. Keon był synem Brocaina, księciem Zernów, któremu Rowan darował życie. Pomyślała, że wysyłanie tego cennego młodzieńca do Fearenów jako posłańca było co najmniej nierozsądne, ale nie powiedziała tego Rowanowi. Postanowiła na razie trzymać język za zębami.
Rowan pokazał jej na migi, że chce wziąć trzech Fearenów, żeby uratować młodego Zernę, i przez chwilę Jura myślała, że zamierza sam ich pokonać. Obdarzyła go spojrzeniem, które mówiło wszystko, co sądzi na temat tego planu. Zrobił zrezygnowaną minę, powiedział pod nosem – żadnego zabijania – i znikł między drzewami.
Siedziała zupełnie nieruchomo i czekała na sygnał, kiedy mają zacząć. Serce jej waliło jak przed każdymi zawodami, ale teraz był jeszcze dodatkowy powód. Martwiła się, czy Rowanowi nic się nie stanie. Modliła się, bo przecież to nie był właściwy czas, żeby zginął. Pomodliła się najpierw do Boga chrześcijańskiego, a potem, na wszelki wypadek, poprosiła jeszcze lankońskiego boga wojny, Naosa, by uważał na tego porządnego Anglika.
Rowan nie zaatakował z użyciem jakiejkolwiek taktyki, lecz po prostu wszedł w krąg światła z mieczem w lewej ręce i powiedział:
– Jestem królem Lankonii, odłóżcie broń.
Troje zmęczonych Fearenów natychmiast podskoczyło i rzuciło się w stronę Rowana, w tym momencie Jura wybiegła zza drzew i najbliższemu Fearenowi przyłożyła w głowę trzonkiem od swego wojennego topora. Mężczyzna rozłożył się u jej stóp, lecz nim się zdołała odwrócić, drugi Fearen trzymał już ją w pasie.
Był silny, bardzo silny, musiała przyznać Jura próbując się wyzwolić z tego uchwytu. Ściskał ją tak, że brakowało jej tchu. Wykręciła się i waliła go łokciami w żebra, ale nie zwolnił uścisku. Z lewej strony słyszała dźwięki uderzenia stali o stal, gdy Rowan walczył z trzecim Fearenem.
Człowiek, który ją trzymał, wzmocnił uścisk. Jura próbowała jakoś oddychać, ale nie mogła. Traciła silę i czuła coraz większą bezwładność w miarę, jak zacieśniał chwyt. Zamknęła oczy i nic już nie czuła.
– Jura! Jura!
Obudziła się leżąc na ziemi, przytrzymywana za ramiona przez Rowana, który krzyczał i klepał ją po twarzy. Poruszyła się w jego ramionach i starała się usiąść, ale przytrzymał ją mocno.
– Jura, jesteś cała?
– Tak – odpowiedziała zniecierpliwiona – jeśli mnie teraz nie zgnieciesz. – Pomasowała obolałe żebra. – Nie mogłam oddychać.
– Dlaczego pozwoliłem kobiecie pomagać mi w walce? – powiedział przygnębiony, wciąż ją mocno trzymając.
Odepchnęła go i usiadła.
– Bo załatwiłam jednego i zajmowałam się drugim, gdy ty wciąż nie mogłeś się uporać z trzecim.
– Potarła szyję. – Gdybyśmy tak po prostu posłali im strzały…
Rowan stał i patrzył na trzech nieprzytomnych Fearenów rozciągniętych na ziemi.
– Oni są moim ludem, tak samo jak Irialowie. – Ruszył do drzewa, gdzie był przywiązany Keon, a Jura poszła za nim.
Z początku chłopiec wydawał się martwy, ale przy bliższych oględzinach okazało się, że śpi tak głęboko, że nie zbudziły go odgłosy walki. Rowan przykląkł przy nim. Chłopiec nie był przywiązany, jak sądziła Jura. Ona również przyklękła i poczuła odurzającą woń.
– Jest pijany – powiedziała z niesmakiem. – Nie jest jeńcem, jest po prostu pijany.
Rowan potrząsnął nim.
Keon przewrócił oczami, oblizał wyschnięte usta i uśmiechnął się głupkowato do Rowana.
– Mój ojciec będzie ze mnie dumny – wybełkotał. – Pojechałem do Yaine.
– I Yaine cię nie zabił? – spytała Jura zdumiona. Chłopak uśmiechnął się i na chwilę przymknął oczy.
– Pochwalił mnie, że jestem odważny. Powiedziałem mu o Bricie. – Zarysował ręką w powietrzu sylwetkę kobiety. – Yaine mówi, że się z nią ożeni. – Pochylił się do Jury, aż się cofnęła przed jego pijackim oddechem. – To będzie śmieszna para. On jest bardzo niski, no ale Brita też nie jest taka młoda i ładna jak ty, Jura. Gdybyś miała siostrę, ożeniłbym się z nią. Byłbym spokrewniony z moim królem.
Jura uniosła w zdziwieniu brwi, spojrzawszy na Rowana.
– Twoim królem? To znaczy twoim ojcem, Brocainem?
Chłopiec odpowiedział krzywym uśmiechem.
– Z królem Rowanem. Królem całej Lankonii.
Królem…:
– Gdzie jest Siomun? – spytał niecierpliwie Rowan, nie zwracając uwagi na spojrzenie Jury zaskoczonej słowami Keona.