– Czy ty jesteś Anglikiem, który zabrał mojego syna? – zapytał głosem, od którego koń Rowana zaczął przebierać nogami. Zwierzę wyczuwało niebezpieczeństwo.
Rowan uśmiechnął się do tego człowieka, skutecznie ukrywając fakt, że serce łomotało mu jak młotem. Zaczął wątpić, czy jakikolwiek trening bojowy mógł przygotować do walki z takim przeciwnikiem.
– Jestem Lankonem, następcą króla Thala. Będę królem wszystkich Lankonów – powiedział z zadziwiającą pewnością.
Na chwilę tamten aż otworzył usta, a potem szybko je zamknął.
– Zabiję stu ludzi za każdy włosek, który spadnie z głowy mego syna.
Rowan krzyknął przez ramię.
– Keon! Chodź tu do przodu!
Brocain zmierzył syna od góry do dołu, zamruczał z zadowoleniem, że nie stała mu się krzywda, a potem kazał mu dołączyć do Zernów stojących na wzgórzu.
– Nie! – rzeki ostro Rowan. Opuścił rękę tak, że sięgała rękojeści miecza. Nie okaże ani odrobiny strachu, jaki odczuwał, i nie odda temu człowiekowi Keona. Los rzucił chłopca w jego ręce, więc go zatrzyma. Nie przeoczy tej małej szansy na pokój. – Na to nie mogę pozwolić. Keon zostanie ze mną.
Znów Brocain rozdziawił usta, ale szybko odzyskał rezon. Słowa i czyny tego człowieka nie pasowały do jego gładkiej, jasnej twarzy.
– Będziemy o niego walczyć – powiedział sięgając po miecz.
– Wolałbym nie – odparł grzecznie Rowan, z nadzieją, że nikt nie zauważył, jak zielenieje – ale będę się bić, jeśli zajdzie konieczność. Chcę zatrzymać Keona u siebie, bo rozumiem, że jest twoim następcą.
Brocain rzucił okiem na Keona.
– Jest, o ile można kogoś tak głupiego dopuścić do rządzenia.
– Nie jest głupi, tylko młody, zapalczywy i kiepsko strzela. Chciałbym go zatrzymać, żeby zobaczył, że Irialowie to nie demony. Może któregoś dnia zapanuje między naszymi ludami pokój. – Rowan zawiesił głos. – I chciałbym go nauczyć celnie strzelać.
Brocain długo patrzył na Rowana, który wiedział, że tamten decyduje teraz o życiu i śmierci jego i Keona. Rowan nie wierzył, by człowiek taki jak on mógł się kierować miłością do syna.
– Nie wychowywał cię stary Thal – powiedział w końcu Brocain. – On by już zabił mojego syna. Jaką mam gwarancję jego bezpieczeństwa?
– Moje słowo – odparł uroczyście Rowan. – Ręczę własnym życiem, że nie zostanie skrzywdzony przez Iriala. – Wstrzymał oddech.
Żądasz ogromnego zaufania – powiedział Brocain. – Jeśli cokolwiek mu się stanie, będę cię zabijał tak powoli, że będziesz się modlił o śmierć.
Rowan kiwnął głową.
Brocain przez chwilę nic nie mówił, przyglądając się Rowanowi. Miał w sobie coś niezwykłego. Coś, co go odróżniało od reszty Lankonów. I choć ubrany był strojniej niż kobieta, Brocain czuł, że był inny, niż wydawał się na pierwszy rzut oka. Nagle poczuł się stary i zmęczony. Przeżył już śmierć kilku swoich synów, stracił w walkach trzy żony. Został mu tylko ten młody chłopak.
Spojrzał na syna.
– Idź z tym człowiekiem i ucz się od niego. – Zwrócił się do Rowana. – Trzy lata. Jeśli nie oddasz go za trzy lata licząc od dnia dzisiejszego, zrównam twoje miasto z ziemią. – Ściągnął wodze konia i wrócił do swoich ludzi na wzgórzu.
Keon popatrzył na Rowana pełnym podziwu wzrokiem, lecz nic nie powiedział.
– Chodź, chłopcze, jedziemy do domu – rzeki w końcu Rowan, oddychając z ulgą, z uczuciem, jakby uniknął okrutnej śmierci. – Trzymaj się mnie, póki ludzie się do ciebie nie przyzwyczają. Nie zachwyca mnie perspektywa tortur.
Gdy mijali Cilean, Rowan skinął na nią, a ona, nie mogąc słowa wykrztusić z wrażenia, pojechała za nimi. Ten Anglik, wystrojony w kolorowe piórka jak tokujący ptak, wygrał słowny pojedynek ze starym Brocainem! „Wolałbym nie” – powiedział, wzywany do walki, chociaż widziała, że trzymał rękę koło miecza. A jak mu powiedział, że Irialowie zatrzymają chłopca! Nawet nie drgnął, nie okazał, w ogóle strachu.
Wróciła do reszty, ale wciąż nie mogła mówić. Ten Rowan nie tylko wyglądał inaczej, ale był inny. Albo był największym głupcem, albo najodważniejszym człowiekiem na świecie. Dla dobra Lankonii, a także – uśmiechnęła się pod nosem – dla swego własnego, jako jego przyszłej żony, miała nadzieję, że prawdą jest to drugie.
3
Jura stała bez ruchu, z napiętym łukiem, gotowa do strzału, kiedy tylko jeleń się do niej odwróci. Zielona tunika i spodnie doskonale ją maskowały. Gdy zwierzę się odwróciło, natychmiast strzeliła, a ono opadło łagodnie i bez szmeru. Spośród drzew wybiegło z kryjówek siedem młodych dziewcząt. Wszystkie były wysokie, szczupłe, z grubymi Czarnymi warkoczami opadającymi na mocne plecy. Ubrane były w zielone myśliwskie tuniki i spodnie Gwardii Kobiet.
– Dobry strzał, Jura – powiedziała jedna z nich.
– Tak – odpowiedziała Jura w roztargnieniu, patrząc ponad las, podczas gdy dziewczyny zabrały się do oprawiania jelenia. Była jakaś rozkojarzona tego wieczoru, jakby czuła, że coś się musi wydarzyć. Minęły cztery dni od czasu wyjazdu Cilean i Daire. Jura tęskniła za przyjaciółką. Brakowało jej spokoju, humoru Cilean, jej inteligencji, brakowało kogoś, komu mogłaby się zwierzać. Tęskniła też za Daire. Wychowali się razem i przyzwyczaiła się, że jest zawsze w pobliżu.
Pomasowała gołe ramiona pod krótkimi rękawami tuniki.
– Idę popływać – mruknęła do dziewcząt.
Jedna z nich przerwała ćwiartowanie udźca.
– Czy chcesz, żeby ktoś poszedł z tobą? Jesteśmy daleko poza murami miasta.
Jura nawet się nie odwróciła. Były to strażniczki odbywające praktykę, żadna nie miała więcej niż szesnaście lat i, w porównaniu z nimi, czuła się stara i samotna.
– Nie, pójdę sama. – I ruszyła przez las w kierunku strumienia.
Poszła dalej, niż miała zamiar, chcąc się pozbyć uczucia nadchodzącego… czego właściwie? Nie niebezpieczeństwa, ale czegoś, co czuła w powietrzu, jak przed nadciągającą burzą.
Dotychczas nadeszła tylko jedna wiadomość od armii, która prowadziła Anglika, Rowana, do stolicy Irialów – Escalonu – i do umierającego Thala. Stary król utrzymywał się przy życiu siłą woli, aby móc jeszcze zobaczyć, co wyrosło z jego syna. On jednak, jak donoszono, zachowywał się na razie jak głupiec. Wdawał się w kłótnie, w pojedynkę przeciwstawiał Zernom, a Xante i Daire musieli go ochraniać. i mówiono o Rowanie, że to słabeusz, który lepiej zna się na aksamitach niż na mieczach.
Wieść ta szybko rozeszła się po Escalonie. Słychać już było glosy protestu, ludzie zaczynali się burzyć przeciwko temu dziwacznemu Anglikowi, który w oczywisty sposób nie nadawał się do rządzenia. Geralt, Daire i Cilean będą musieli użyć wszelkich wpływów, by powstrzymać tego niedojdę od zniszczenia chwilowego pokoju w Lankonii.
Na ustronnej polance Jura rozebrała się i wskoczyła do wody. Może pływanie trochę ją uspokoi.
Rowan galopował tak szybko, jak tylko koń go mógł unieść. Chciał być daleko, być sam, uciec od krytycznych spojrzeń Lankonów. Dwa dni temu przejeżdżali obok płonącej wiejskiej chaty. Gdy Rowan zatrzymał armię lankońską i rozkazał rycerzom stłumić pożar, popatrzyli tylko pogardliwie. Siedzieli na koniach i patrzyli, jak Rowan i jego Anglicy pomagali wieśniakom zdławić ogień.
Gdy było już po wszystkim, wieśniacy opowiedzieli zawiłą historię o waśniach między rodzinami. Rowan kazał im przyjechać do Escalonu, gdzie wysłucha skłóconych stron i sam, jako król, ich rozsądzi. Wieśniacy wyśmiali ten pomysł. Król był od dowodzenia żołnierzami, tratującymi ich pola, a nie od zajmowania się prostym ludem.