– Przyda ci się na wszelki wypadek – Rimus ostrożnie chowa broń w przemyślnie ukrytej pochwie. – Zwróć uwagę na zawieszenie bębenka. To łańcuch.
Zawiesza mi ten łańcuch na ramieniu. Bardzo wygodnie i wcale nie ciężko.
Wracam do domu rano. Słaniam się ze zmęczenia, ale jestem bardzo szczęśliwa. Pod drzwiami naszego bloku czeka na mnie Ignat. Biedaczysko, nie może się doczekać.
– Całe są te twoje rolki, nie bój się!
Jakoś dziwnie reaguje na moje słowa. Ucieka wzrokiem w bok. Widać, że jest zmieszany.
– Co się stało?
– Wiesz… Ewa się znalazła.
– Naprawdę?!
– W kanale. Znaczy, w kolektorze kanalizacyjnym. Spuścili wodę i ją znaleźli… Znaczy to, co z niej zostało…
– Niejasna historia – mówi Długi.
W jego rombowatym pokoiku płoną wszystkie lampy. Wszystkie dynamomyszy biegają w swoich kołach. Siedzę na podłodze i płaczę. Gwiżdżę na to, że on widzi moje łzy.
– Zbyt mocno uwierzyła… że Zakład jest jednocześnie światem pozagrobowym! Popełniła samobójstwo! Skoczyła do kolektora… a mnie napisała…
Nie mogę mówić, zachłystuję się łzami.
– Nie sądzę, żeby ona popełniła samobójstwo – mówi Długi.
Zaskoczona patrzę na niego przez łzy.
– Ona kochała życie – mówi Długi. – Owszem, było jej trudno i brakowało jej energii. Ale rozumiała, czym jest życie… I żadną miarą nie cisnęłaby go w kolektor… jak do zlewu.
Pojmuję, że on ma rację. Rozpacz mnie ogłupiła. Zbyt łatwo uwierzyłam w samobójstwo przyjaciółki.
– Czyli ktoś ją zabił!
Długi milczy.
– Ale kto?! I za co?! Co to ma wspólnego z Zakładem?
– Nie powiedziałaś mi – zaczyna Długi – co wam się przydarzyło tej nocy, kiedy szukałyście doładowania dla Ewy.
– A skąd o tym wiesz?
– Daj spokój – macha ręką. – Gdy jakiś sekret znają dwie osoby, zna i każda świnia w mieście.
Ponownie muszę mu przyznać rację. Zagryzam wargi.
– Nie bój się – mówi Długi. – Nie jestem twoim wrogiem.
Opowiadam mu, jak nadziałyśmy się na kontrolera. Jak starałyśmy się uciec, ale nie dałyśmy rady. I jak nas wypuścił.
Długi milczy.
– Kontrolerzy nigdy nie działają w pojedynkę – stwierdza wreszcie. – Nie widziałaś patrolu?
Teraz milczę ja. Ponownie muszę mu przyznać rację.
– Kontrolerzy nie maję też takiej broni. To, co opisałaś… To nie porażacz, to coś znacznie potężniejszego. Nie wiedziałem nawet o tym, że coś takiego w ogóle istnieje…
Milczę. Łzy na mojej twarzy zaczynają wysychać i ściągają mi skórę.
– I jeszcze… Kontrolerzy nigdy nikogo nie puszczają wolno – mówi Długi cicho. – Nigdy. Takie jest prawo.
Przypominam sobie wygląd tego, którego wzięłyśmy za kontrolera. Twarz jakby wykuta z żelaznych płyt. Patrzące z ciemnych, wąskich szczelin oczy…
– Więc kto to był?! – wyrywa mi się.
Długi kręci głową.
– Nie wiem. Ewa się dowiedziała… na krótko przed śmiercią. Na pewno się dowiedziała.
Te słowa podnoszą mi włosy na głowie.
– Ale…
– Uważaj na siebie – mówi Długi twardym głosem. – Może jesteś następna… a może i nie. Może w ogóle się mylę. Ale na wszelki wypadek częściej oglądaj się za siebie. I nie ufaj nieznajomym. Dobrze?
„Nie ufaj nieznajomym".
Teraz wszędzie mi się zwidują podejrzliwe, uważne spojrzenia. Rozglądam się na wszystkie strony tak, że boli mnie kark. Śledzą mnie, czy nie? A może śledzą, tylko ja tego nie zauważam?
Jasnowłosy Nikoła, mój sąsiad w pracy, ze wszystkich sił stara mi się przypodobać. A ja nie mam już sił, żeby patrzeć na jego szeroki uśmiech. Rzygać mi się chce na jego widok.
Dlatego, że myślę o Ewie, wyłącznie o niej. I przez wiele dni nie mogę myśleć o niczym innym.
Co noc, odebrawszy swoją porcję energii, biorę w ręce bębenek z wizerunkiem wilka. Zza kraty wentylacyjnej wyciągam rozebrany blok rytmu. Wyjmuję spod łóżka skrzynkę z instrumentami. Mam tylko dwie godziny, potem działanie doładowania słabnie, „światło w głowie" przygasa i zaczynam się czuć jak kompletna idiotka. W takich chwilach najważniejsze jest, żeby nie poddać się rozpaczy i nie rozwalić o ścianę tego, co już zrobiłam. A mam ochotę… wszystko wydaje się tak niezdarnie sklecone! Myślę wtedy, że nic z tego nie będzie, że nigdy mi się nie uda… I skąd w ogóle przyszło mi do głowy coś aż tak głupiego…
Zmuszam się wtedy, żeby wszystko starannie pochować: narzędzia pod łóżko, blok do skrytki za siatką wentylacyjną. A na drugi dzień, po godzinie energii, ponownie się biorę do pracy. Przez cały ten czas niemal nie wychodzę na ulicę, bo jestem zajęta. Zresztą, dość mam już nieustannego oglądania się za siebie, czekania na niewiadome nieszczęście, które nadejdzie nie wiedzieć kiedy i nie wiadomo z której strony. Pracuję jak robot na taśmie produkcyjnej.
I pewnego pięknego dnia osiągam to, co chciałam. Moja idea przybiera realne kształty.
Blok rytmiczny przymocowany jest do żebra bębenka. Do dolnej powierzchni przykleiłam cienką jak mydlana bańka membranę. Rytmiczny blok generuje drgania, a membrana rezonuje z denkiem bębenka. Wszystko jest takie proste, że dziwię się samej sobie: dlaczego od razu na to nie wpadłam?
Stukam dłonią w bębenek: raz, dwa, raz-dwa-trzy! Bębenek odpowiada natychmiast, bez pauzy i bez najmniejszego błędu powtarza rytmiczną sekwencję, od której noga sama zaczyna przytupywać w betonową posadzkę.
No proszę, zabaweczka jak się patrzy…
Na chwilkę zapominam nawet o Ewie i o tym, że mnie samej grozi podobne nieszczęście. Rozmawiam z bębenkiem, który bezbłędnie odgaduje moje najskrytsze myśli. Zawsze logicznie i nieprzewidywalnie.
Godzina energii dawno już minęła; zbliża się świt. Zarzucam sobie bębenek na ramię i wychodzę na ulicę. Bez rolek bardzo trudno jest dostać się do Rimusa. Puszczam się biegiem. Bębenek obija się o mój bok. W takt moim krokom zaczyna wtórować rytm – niegłośny, głuchy i jakby samoistny.
Ten rytm w jakiś dziwny sposób jednoczy się z moim tętnem i stukiem krwi w uszach. Biegnę coraz szybciej. Dozorca z maszyną do sprzątania na mój widok zjeżdża w bok. Woła coś za mną. Nie słyszę: w uszach gwiżdże mi wiatr, tętni krew i głośno bębni rytm małego werbla.
Prawie nie dotykam nogami ziemi!
Dyżurni odprowadzają mnie zdumionymi spojrzeniami. Do magazynu Rimusa wpadam jak kamień ciśnięty z procy. Policzki płoną mi od wiatru.
– Rimus! Rimus! Zobacz, co zrobiłam!
Siedzi nad wyglądającymi jak szkielet przedpotopowego potwora kręgami ogromnego bębna. Wstaje i wychodzi mi na spotkanie. Długo ogląda mój wynalazek, stuka w dekiel – a bęben dźwięcznie mu odpowiada. Co prawda nie aż tak wyraźnie, jak mnie.
– Zasiedziałaś się na dole – mówi wreszcie Rimus.
– Co?!
Oddaje mi bębenek. I długo patrzy mi w oczy.
– Posłuchaj uważnie tego, co ci powiem. Powinnaś szukać wyżej. Powinnaś wejść na samą górę. Idź do góry, Dzikusko! Tam właśnie znajdziesz to, co jest ci bardzo potrzebne do życia.
Czasami mi się wydaje, że Rimus jest bardzo mądry. A czasami myślę, że pośród tych jego bębnów zupełnie mu odbiło. Co to znaczy: „Idź do góry!". Przez całą godzinę wypytuję go na różne sposoby, on jednak nie chce o tym rozmawiać. Odnawia ogromny, stary bęben i nie życzy sobie, żeby mu przeszkadzano.
Mocno poirytowana wychodzę na ulicę. Idąc do domu nieustannie myślę o tym, co mi powiedział.