Выбрать главу

Przez kilka metrów wagon wlecze się dnem po ziemi, a potem unosi się w powietrze. Wstaję, trzymając się poręczy i przez mętne szkło widzę, jak ziemia oddala się w dół. Coraz bardziej oddala się całe miasto… Jakbym znów leciała z Aleksem… Żegnajcie wszyscy. Piksele, Długi, Ignat… Żegnaj, Rimus… Żegnaj, martwa Ewo… Żegnajcie, dzicy… Żegnajcie i wy, sintety…

Biorę w dłonie swój bębenek. Moi towarzysze słuchają, siedząc wokół mnie na podłodze.

– Jak ci się to udaje? – pyta cicho dziewczyna, z którą kiedyś spotkałyśmy się w „Zerwanym Dachu".

* * *

Grigorij siedzi w swojej kabinie, jakbyśmy go w ogóle nie obchodzili. Niekiedy wyłazi na dach [wagon wtedy mocno się kolebie], smaruje bloki, coś tam sprawdza i złazi na dół. Jemy obiad, a potem kolację.

Mniej więcej o jedenastej wieczorem Grigorij ponownie wyłazi na dach i blok, który przedtem tylko skrzypiał, zaczyna postukiwać. Tuk. Tuk. Tuk-tuk… Dźwięk jest niezbyt natrętny i nawet niezbyt głośny, ale moi towarzysze dość szybko zasypiają.

Sama nie śpię tylko dlatego, że w dłoniach trzymam bębenek. Czuję jego rytm nawet wtedy, gdy milczy.

Przestępując przez śpiących podchodzę do okna. W dole widzę góry. Właściwie to ich nie widzę – odgaduję tylko, że tam są. Na niektórych zboczach i wierzchołkach płoną jakieś ogniki.

Ogniska? Czyżby tam byli ci ludożercy, o których mówił Stefan?

Grigorij wierci się w swojej kabinie. W fosforyzującym świetle bijącym z tablicy rozdzielczej widzę, jak zaciska sobie opaskę na ramieniu.

Dociera do mnie, że teraz jest godzina energii! Czyli Grigorij jest sintetem? A wszyscy, którzy śpią wokół mnie są dzikimi?

Grigorij wydaje z siebie głębokie westchnienie. Podładował się. Dobrze mu… Patrzę w dół, na dalekie, ciemne góry…

Grigorij znowu się wierci. Zgrzyta zębami. Coś tam mamrocze… sypie pod nosem przekleństwami. Nie wierzę swoim oczom – ponownie zaciska opaskę na ramieniu!

Druga porcja?!

Nie widzi mnie. Podładowawszy się po raz drugi przez długą chwilę stoi nieruchomo. Odpręża się. Potem znów stęka przez zaciśnięte zęby.

Trzecie podładowanie.

Rozumiem doskonale, że nie ładuje się z sieci. Ma w kabinie aktówkę podobną do tej, z której podładowali nieszczęsną Ewę. Fałszywa energia? A może Stefan Łowca i jego nieznani towarzysze zdołali załatwić dla Grigorija prawdziwą?

Prawdziwa, tylko dzika – poprawiam się. Ale Grigorij nie przypomina mi dzikiego – nic a nic!

Kiedy ładuje się po raz szósty, przypominam sobie nagle, do kogo jest podobny! Do tego chłopaka, którego dziabnęłam sztyletem w bramie. „Rozumiesz, co to znaczy? Nie pojmujesz, jak to jest… zdechnąć, kiedy ci zabraknie dziewiątej porcji… Albo dziesiątej… Albo dwusetnej…"

Tamten człowiek nie umarł od utraty krwi. On się po prostu wyłączył. Jak mechanizm.

Chyba za głośno wzdycham. Grigorij odwraca się nagle i patrzy na mnie.

– Nie śpisz? – pyta z osobliwym uśmieszkiem na twarzy.

– Nie.

– To błąd. Jak tak możesz… bez podładowania?

– Jestem dzika. Żyję swoim rytmem.

– Jak mówisz?

– Swoją energią. Dziką.

– Czyli… to prawda – mówi z odrazą. – Niepotrzebne ci podładowanie.

– Nie.

Wyszczerza w mroku zęby. Straszny, żałosny grymas.

– A ja potrzebuję sześciu porcji. Jutro będę potrzebował siedmiu. Mają mnie na haku… Wiesz, jak to jest… zdychać, gdy ci zabraknie szóstej porcji?

Słowo w słowo powtarza to, co mówił nieznajomy z bramy.

– Nie – mówię szczerze. – Ale z początku ja też się ładowałam. A potem przestałam. To proste, trzeba tylko…

– Proste? – Jego oczy świecą chyba w mroku. – Jesteś mutantem. Wyrodkiem. Wszyscy jesteście mutantami. Błędami natury. I za to pójdziecie na karmę dla Zakładu! Zakład lubi takich, jak wy. Jesteście drwami dla jego pieca. Jego paliwem. Jest paliwo dla ludzi… i jest paliwo dla Zakładu.

– Kłamiesz – mówię twardo.

Ponownie szczerzy zęby.

– Jutro się dowiesz: kłamię czy nie? Jutro wszyscy wylądujecie w piecu. Albo w tym, co tam jest zamiast pieca… Wiozę cały wagon karmy. Będzie zadowolony… Żarłoczny jest, ten wasz Zakład… Ale nie pożera takich, jak ja. Tylko takich, jak ty.

– Grigorij… – mówię drżącym głosem.

– Od czterdziestu lat jestem Grigorijem! Myślisz, że imałbym się tej roboty, gdyby nie dawali mi sześciu porcji w jedną noc?! Ty… dzika energio żyjesz swoim rytmem… ale jutro przyjdzie na ciebie kryska… A ja może pociągnę jeszcze tydzień… I kto z nas jest bardziej cwany?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, odchodzi w głąb swojej kabiny.

W mrok.

CZĘŚĆ DRUGA

Wagon leci nad ciemnymi górami. Poskrzypują bloki na dachu. Okna zamknięte żelazną siatką. Nie ma dokąd uciekać.

Moi towarzysze niedoli śpią. Usiłuję ich obudzić – ale nic z tego nie wychodzi. Uśpiło ich rytmiczne postukiwanie bloków. Gdyby nie mój bębenek, nośnik innego rytmu, też bym teraz leżała jak martwa wespół z nimi.

Ale co z tego, że nie śpię?

Drzwi zaryglowano z zewnątrz. Siatki na oknach nie da się rozerwać ani rozciąć. Będąca wylotem prymitywnej toalety dziura w podłodze jest za ciasna, żeby przez nią przeleźć. A zresztą, gdyby nawet udało mi się zeskoczyć, to co dalej? W dole mrok, nie widać żadnych światełek. Wyje wiatr. My znajdujemy się wysoko. Lepiej już byłoby skoczyć z wieżowca.

Męstwa zostało mi już bardzo niewiele. Ot, tyle, co na dnie szklanki. Chce mi się wyć i walić pięściami o podłogę. Zamiast tego siadam na swojej macie, obejmuję kolana rękami i zaczynam się zastanawiać nad całą sytuacją.

Oszukali mnie jak maleńką dziewczynkę. Nabrali mnie. Gdybym była choć odrobinę bardziej krytyczna, znalazłabym sprzeczności w tym, co mówił Stefan. Łowca… To dlatego jest Łowcą. Łowi takie jak ja „generatory". Przynętą jest słowo: „Zakład". Powiedział: „Pojedziesz do Zakładu" i przestałam myśleć. Przestałam wątpić. No i teraz jadę… do Zakładu.

A może Grigorij zełgał? Powiedział taką podłość, żeby się na mnie za coś zemścić? Za to, że niepotrzebne mi podładowania? Za to, że należę do wybrańców?

Ponownie przypominam sobie rozmowy z Łowcą… każde słowo i każde jego spojrzenie. I pojmuję: Grigorij mówił prawdę. Łowca zresztą też… tylko że nie całą. Zaproszono mnie na uroczysty obiad, tylko mi nie powiedziano, że nie będę gościem, ale potrawą!

Najgorsze nie są słowa Grigorija czy zdrada Stefana. Zawsze wyobrażałam sobie Zakład jako coś dobrego. W najgorszym, najbardziej koszmarnym śnie nie mogłabym sobie wyobrazić, że paliwem dla niego są ludzie!

Im dłużej o tym myślę, tym bardziej beznadziejną wydaje mi się moja sytuacja. Szukam wyjścia. Jeszcze raz: drzwi zamknięto z drugiej strony. Na oknach żelazna, mocowana tęgimi nitami siatka. Dziura w podłodze jest za ciasna… Zresztą dmie z niej lodowaty niemal wiatr. Z każdą chwilą robi się zimniej. Czarne okna robią się sine, pojawiają się na nich dziwne, ale prawdziwie piękne wzory. Co się dzieje?

Moi towarzysze niedoli śpią zbici w ciasną gromadkę. Niektóre dziewczyny mają na twarzach nocny makijaż. Staram się nie patrzeć na ich okropne, rozmigotane twarze.

Robi się tak zimno, że podnoszę z podłogi swoją karimatę i otulam się nią niby kocem. Nie pomaga: zaczynają mną trząść dreszcze. Nigdy w życiu nie było mi tak zimno!

Grigorij tłucze się w swojej kabinie. Mimo postukiwania bloków słyszę, jak posapuje. Potem mętne okienko kabiny na sekundę rozjaśnia jakiś blask. Czuję zapach dymu i zaraz robi się cieplej.

Ma w kabinie piecyk! Prawdziwy piecyk, w którym pali się węglem lub drewnem! Czyli tu zawsze jest tak zimno. Żeby paliwo dla Zakładu nie pozamarzało, trzeba je ocieplać.