Выбрать главу

– O czym wy mówicie?!

– Czyżbyś nie pojęła, co się stało?

– Pokonałam Wilczą Matkę. I ona umarła. A potem ognisko ją… – jąkam się – spaliło.

– To nie było zwykłe ognisko. I nie była to zwykła siatka. Nie był to też normalny pojedynek… Miejsce, na którym walczyłyście, nazywa się Ognistym Kręgiem. Na Krąg wychodzą tylko równi sobie przeciwnicy. Krąg pomaga im bić się na granicach swoich możliwości… ale zwycięża ten, który zdoła sięgnąć poza te granice. Wyjść poza krawędź, poza własne ramy. Kiedy jednemu się to udaje, drugi słabnie i umiera. A jego siła dostaje się zwycięzcy.

Milczę.

– Wilcza Matka zginęła i nic z niej nie pozostało. Tylko powłoczka. Spłonęła jak suchy mech… Przez dziesięć lat opiekowała się trzema rodami. Wielu z naszych wilków to jej dzieci i wnuki. Pamiętam ją w młodości – nie było nikogo, kto byłby bardziej czuły i mocny od niej.

– I kto teraz będzie… Wilczą Matką? – W gardle mam jakby kłębek waty.

– Co, nie wiesz? – Głowacz naprawdę się dziwi. – Oczywiście ty, Łanio.

* * *

Nazywam się Łania. Teraz mi się wydaje, że przedtem przez całe życie byłam Łanią. To imię przylgnęło do mnie jak moja własna skóra.

Głowacz i Jasny pokazują mi osadę – trzy zakątki dla trzech rodów. Topiące się w słońcu zaspy. W przybudówkach kłębi się masa zwierząt, co najpierw mnie nieco peszy – są to głównie owce. Są też świnie i kury. Wiosną wypuszcza się je na zieloną trawę, mówi Jasny. Wiosna jeszcze daleko, wkrótce trzeba ją będzie wzywać. I to dobrze wzywać, bo śniegu w tym roku nawaliło po same dachy domostw.

Ludzie wychodzą mi na spotkanie. Niekiedy zapraszają mnie do swoich domów. Zawsze przyjmuję zaproszenia – przecież to moja rodzina, moja nowa rodzina… Nie umiem jeszcze powiedzieć: moje dzieci. A przecież powoli muszę się do tego przyzwyczajać.

Prawie w każdym domu jest mnóstwo dzieciaków; siedzą cichutko na pryczach, albo na piecu. Gapią się na mnie wielkimi ślepiami. Dorośli przeciwnie, uciekają spojrzeniami w bok. Staram się zachowywać naturalnie, ale właściwie to nie mam pojęcia, jak być Wilczą Matką. Jak to możliwe? Jestem dla nich obca, i oni są dla mnie obcy…

– Kiedy będzie Wiosna, Wilcza Matko? – pyta maleńka dziewczynka, wysunąwszy pyszczek zza pieca. Ma kasztanowe włoski i jasnoniebieskie jak Głowacz, oczka. – Długo trzeba jeszcze czekać?

– Niedługo – odpowiadam, nie zdążywszy nawet pomyśleć. I zaraz potem raczej odczuwam, niż słyszę, westchnienie ulgi, które rozległo się w izbie.

– Mówiłem im przecież – oznajmia Jasny, kiedy wyszliśmy na ulicę. – Oni mi nie wierzyli… Znaczy, wierzyli, ale… Przecież z prawa jesteś Wilczą Matką! Wiesz, jak wzywać wiosnę!

– Co takiego?!

Głowacz trąca mnie w ramię i milknę.

We wszystkich domach i chatach, do których wchodzimy, jest wizerunek wilka. Wyrzeźbiony w drewnie, wypalony na desce, namalowany na piecu.

– Głowaczu – mówię, gdy po raz kolejnych wychodzimy na ulicę. – Ten mój bębenek… na nim też jest wilk.

– Wiem – kiwa głową. – Ten bębenek uratował ci życie.

– Podarował mi go w Mieście pewien człowiek o imieniu Rimus. Nie wiesz, czy bywał w górach?

– Niełatwo powiedzieć. – Głowacz potrząsa głową jak wilk i z jego brody na wszystkie strony sypie się śnieg. – Niezbyt wielu miastowych tu przychodzi… A żeby któryś z nich wrócił do Miasta… o nikim takim nie słyszałem.

– A z Zakładu?

– Z Zakładu nie wraca nikt – odpowiada twardo. Myśliwi wybierają się do lasu. Jest ich pięciu – za szerokie pasy pozatykali noże i topory. Odziani w skóry sami przypominają dzikie zwierzęta, zwłaszcza wtedy, gdy natknąwszy się na osmalony pień po kolei przezeń przeskakują. Pień sterczy spod śniegu – ogromny ogarek, niby ta szczapka, którą kiedyś całowałam. Mężczyźni biegną, odbiwszy się od udeptanego śniegu lecą ponad pniem i wywinąwszy w powietrzu kozła zręcznie lądują na ugiętych nogach.

– Co oni wyprawiają?

– Popisują się – Głowacz kpiąco mruży oczy. – Bawią się. Dokazują.

Jasny biegnie ku myśliwym i coś im mówi, pokazując las i mnie.

– Co on mówił o wiośnie? – pytam półgłosem.

– Jeżeli nie wiesz, jak wezwać wiosnę – mruczy Głowacz kątem ust – to nikomu się do tego nie przyznawaj. Nawet Jasnemu, czy mnie. Masz jeszcze trochę czasu… Ale zapamiętaj: jeżeli Wilcza Matka ze swoimi dziećmi nie wezwie wiosny, ta nigdy nie przyjdzie.

Pod poły mojej futrzanej kurtki wdziera się lodowaty podmuch wiatru.

* * *

Po słowach Głowacza mam ochotę wiać, gdzie pieprz rośnie. Nocuję sama w domostwie Wilczej Matki i przez całą noc aż po świt zastanawiam się, co robić.

Wiosna powinna chyba przychodzić sama, bez pomocy postronnych. Z drugiej strony, co ja o tym wiem? W mieście nigdy nie było zimy ani wiosny. Może kiedyś tak, ale nie za mojej pamięci. Czy Głowacz żartował? Nie wygląda mi na żartownisia…

Nie mam pojęcia, jak przyzywać wiosnę. I nie wolno mi nikomu o tym powiedzieć. Nieźle, prawda?

Głowacz mówi, że przeszła na mnie siła Wilczej Matki. Ale ja nie czuje w sobie żadnej dodatkowej mocy! Chociaż… może sprawdzić?

Odrzuciwszy skórę, wstaję z pryczy. Przy wlewającym się przez okienko świetle gwiazd i śniegu, przy blasku węgielków z pieca zaczynam przysiadać na prawej nodze, rozłożywszy ręce na boki i wysunąwszy przed siebie wyprostowaną lewą.

Dziesięć. Piętnaście. Dwadzieścia. Przysiadam zaciskając zęby. Teraz we mnie powinna wezbrać siła Wilczej Matki. Przecież była bardzo silna. Teraz… lada moment…

Mięsnie odmawiają mi posłuszeństwa. Padam na zimną, drewnianą podłogę. Nogę ściska mi skurcz. Rozcieram ją, a potem obróciwszy się na brzuch, wpieram dłonie w podłogę. Zaczynam robić pompki. Nie daję sobie nawet sekundy przerwy. Pracuję jak mechanizm… i czekam. Wsłuchuję się w siebie. Gdzie energia Wilczej Matki?

Nic z tego, zrobiwszy trzydzieści osiem pompek przerywam i siadam na ławce.

Może nie chodzi o siłę fizyczną? Może to siła ducha? Może potrafię utrzymać w dłoni rozżarzony węgielek?

Nie zostawiając sobie czasu na wahania, otwieram drzwiczki piecyka i pogrzebaczem wygarniam z kupki żaru czerwony węgielek. Ciągnie się za nim niteczka dymu. Biorę go w dłoń. I natychmiast rzucam na podłogę. Ból jest okropny, żadna siła ducha mu nie sprosta.

Na dłoni rośnie mi pęcherz. Węgielek dymi na podłodze, gaszę go pogrzebaczem. Jeszcze tylko pożaru mi brakowało!

Wsadzam dłoń do dzbana z lodowatą wodą. Wstrzymuję oddech. Gdzie moc Wilczej Matki? Może to po prostu tradycja, wierzenia? Myśliwi przeskakują przez pień rażony gromem wierząc, że stają się wilkami, że będą mieli szczęście na łowach…

A Głowacz?

W lesie, gdzie zbieraliśmy z Jasnym chrust, zobaczyłam pień z wetkniętym weń nożem – rękojeścią w dół. A wokół mnóstwo wilczych śladów. Jasny nawet nie chciał bliżej podejść – powiedział, że to miejsce Głowacza…

Wyciągam dłoń z dzbana i patrzę, jak skapują z niej krople. Obok na stole leży bębenek, i krople spadają na jego membranę.

Owinąwszy dłoń skrawkiem skóry siadam za stołem i zaczynam leciutko postukiwać po sprężystym denku z rysunkiem wilka. Wybijam rytmem tę noc i miniony dzień, swój strach i wątpliwości. Stukam, a blok rytmu wydobyty z nauszników piksela odpowiada, przekształcając mój rytm raz tak, raz siak. Ale po raz pierwszy w życiu zrodzone przez generator rytmy mnie nie zadowalają. Wydają się niedokładne, łyse, pozbawione energii…

No, nic dziwnego. Przecież ten bębenek ze swoim blokiem rytmu bywał już w takich opałach…