Выбрать главу

– Jedna i ta sama gwiazda. Patrz na nią i wiedz, że patrzę na nią i ja…

Ranek witamy na zboczu góry. Siedzimy objęci ramionami pod jedną skórą. Mgła się rozchodzi. Z sąsiedniej góry dolatuje dziwny dźwięk – jakby trombita śpiewała ludzkim głosem.

– Co to jest?

– Pohukują…

Na twarzy Jasnego zakwita uśmiech. Wyciąga zza pasa fujarkę i odpowiada. Jej głos płynie, splata się z głosem gór, a ja wspominam szczyty wieżowców i ptasie głosy, którymi prowadzili rozmowy moi przyjaciele dzikusy…

Na chwilę ogarnia mnie smutek…

* * *

Pewnej nocy widzę wagonik kolejki linowej. Liny zobaczyć się nie da – gubi się na tle nieba. Wagonik płynie, zakrywając kolejne gwiazdy i nikło świeci czerwienią. Za nim ciągnie się cieniutkie pasmo dymu.

Wagon znika za górą na północnym zachodzie, a ja długo patrzę za nim w ślad.

* * *

– Co chcesz wiedzieć, Łanio? – pyta Głowacz.

Siedzimy na pniu zwalonego drzewa przed wejściem do jego nory ziemianki. Milczę przez minutę, a potem pytam wcale nie o to, o co zapytać zamierzałam.

– Dlaczego tak szybko o niej zapomniano? Dlaczego ty, który ją kochałeś, ojciec jej dzieci, zapomniałeś i nie wspominasz? Ja przecież, chcę tego czy nie, jestem jej morderczynią…

Mój rozmówca się uśmiecha.

– Czy teraźniejsza wiosna wspomina minione lato? Wszystko, co żyje, umiera, żeby użyźnić glebę i dać życie nowym pokoleniom… Takie jest życie, Łanio. Świt jest zabójcą nocy, ale czy ktoś go o to obwinia?

Tym razem ja popadam w bardzo długie milczenie. On mówi prawdę. Ale trudno mi się z tą prawdą pogodzić.

– Opowiedz mi o Zakładzie – odzywam się wreszcie. – Powinieneś wiedzieć więcej niż inni.

– Dlaczego? – pociera dłonią brodę. – Dlaczego biedny stary wilk miałby wiedzieć więcej od Wilczej Matki?

– Ponieważ wiesz, że ja… Czemu nie miałbyś mi tego po prostu opowiedzieć? Bez tych twoich uników?

Uśmiecha się.

– Wiem nie tak znów wiele… A większość stanowią domysły. Słucham gadek i plotek. Splatam je i zastanawiam się nad każdą z nich… A która jest prawdziwa…

– Opowiadaj.

Zakrywa powiekami wielkie, okrągłe oczyska.

– Pytaj.

– Czy Zakład można zniszczyć? – ciskam w niego dręczącym mnie od dawna pytaniem.

– Można – odpowiada, nie otwierając oczu i podstawiając twarz promieniom słońca. – Kiedyś już go zniszczono. Przed wieloma laty…

– Kto go zniszczył?

– Nie wiem, mogę tylko snuć domysły. Ten Zakład zawsze wytwarzał energię. Ale dawniej czerpał ją z żywiołów. Do tej pory jeszcze zachowały się tam iglice odgromników… co prawda teraz są poprzekrzywiane i osmalone. A dawniej, myślę, połyskiwały jak błyskawica… zdejmowały z nieba niebiańskie ładunki energii. Błyskawice… wiatr… deszcz… siły ziemi… siły wody… Wszystko to Zakład brał i przetwarzał. Nie wiem, kim byli jego budowniczowie i na co przeznaczali tę energię… kolosalne, niewyobrażalnie wielkie ilości energii. Aż wreszcie zaczęło jej brakować. I przestawili Zakład na pełną moc – pobierali jej zbyt wiele. Więc Zakład zaczął wysysać z żywiołów – wszystko, co było w jego zasięgu. Nie zostawił górom kropli deszczu… ani jednego powiewu wiatru… tak myślę. I wtedy żywioły… nie wiem, Łanio, ale myślę, że się zbuntowały. Niczym innym nie da się wyjaśnić tego, że Zakład – pomyśl tylko, taki ogrom! – został prawie kompletnie zniszczony… a właściwie inaczej: został zmieniony. Przeistoczył się.

Głowacz zawiesza głos. Patrzy na słońce nie zamykając oczu. Nawet nie mruży powiek.

– Przeistoczył się? – pytam cicho.

– Tak. Pojawiły się inne… istoty. Chyba nawet nie były ludźmi. Dlatego, że rozwiązanie, które zaproponowały Zakładowi, było całkowicie pozbawione człowieczeństwa, nieludzkie. Zakład zaczął brać energię od ludzi. Odbiera ją tym, którzy kochają życie. Którzy są silni i lubią żyć. Wykorzystuje ich jak drwa do pieca… i turbiny Zakładu ruszyły ponownie. O ile oczywiście ma swoje turbiny. Wybudowali kolejkę. Widziałaś, jakie tam są potężne bloki? Myślę, że cała energia Zakładu idzie na to, aby ta kolejka wciąż pracowała. Żeby w porę dostarczała surowiec. To nieprzerwany cykl. Zakład przygotowuje paliwo, które nie pozwala mu się zatrzymać… i tak bez końca.

Głowacz mówi miarowo, spokojnie, jakby powtarzał to, co wszyscy od dawna już wiedzą. Zasycha mi w gardle.

– W Mieście – wydobywam z siebie słowa na siłę – opracowano cały system. W zmowie z policją energetyczną… Specjalna służba wyłapuje ludzi, którzy nie potrzebują doładowania. Którzy… sami niosą innym energię. I odsyła się ich do Zakładu.

– Oczywiście.

– Posłuchaj – wstrzymuję oddech. – Kiedy mówiłeś o nowej przyszłości dla trzech rodów… o rozwidleniu… Co miałeś na myśli?

– Przyszłość nigdy nie odsłania się całkowicie – odpowiada Głowacz z żalem w głosie. – Wilcza Matka widziała, jak prowadzisz młodzież na Zakład, żeby go zniszczyć. Przegrywacie bitwę. Wszyscy giniecie. Słudzy Zakładu przychodzą do osady i za karę zabierają pozostałych mężczyzn, kobiety i dzieci – każde z nich ma tyle energii, że staje się łakomą zdobyczą dla pieców Zakładu… Oto, co ona widziała. Dlatego tak bardzo pragnęła twojej zguby.

– A ty? – pytam ochryple. – Co ty widziałeś?

Głowacz się uśmiecha.

– A ja zobaczyłem inną możliwość. Prowadzisz naszą młodzież na Zakład… i go niszczysz. Zatrzymujesz go na zawsze.

– To możliwe?!

Głowacz wzrusza ramionami.

– Przyszłość igra niekiedy z nami jak kot z myszą. Niczego nie mogę rzec na pewno. Ty jesteś teraz Wilczą Matką. Do ciebie należy decyzja.

* * *

Jestem Wilczą Matką. I coś robię nie tak. W oczach Jasnego narasta napięcie. A ja nie wiem, jak przebiegle zadać pytanie, jak wyjaśnić, gdzie popełniam błąd.

– Młodszy Świerka upolował jelenia – mówi Jasny jakby mimochodem. – A starszy syn Bednarza upolował rysia. Dawno mu już pora…

– Tak? – pytam podkreślając głosem moje zdziwienie. Jakbym doskonale wiedziała o tym, o czym powiadamia mnie Jasny. Pamiętam o tej „porze". Jakaż to pora?

– Ale syn Świerka upolował dorodnego jelenia! Przed trzema dniami – widziałaś, jak go przytaszczył do osady! Rogi wlokły się po ziemi! Ma szesnaście lat i sam – sam! – upolował takiego zwierza! Czy nie jest godzien imienia?

Ledwo się powstrzymuję od tego, żeby się nie palnąć dłonią w czoło. No jakże!

– A ty uważasz, że jest godzien? – pytam surowo.

Jasny przycicha.

– A nie? Jeżeli ona uważała, że jest godzien…

– Urywa zdanie w połowie. Uciekam wzrokiem w bok: nie pierwszy to już raz Jasny wspomina przy mnie poprzednią Wilczą Matkę. Te jego napomknienia zawsze zbijają mnie z tropu i psują mi humor: irytuję się i czuję, że nie staję na wysokości zadania. Czuję się winna.

– Znaczy… syn Świerka… – nadal patrzę w bok. – I kto jeszcze, oprócz syna Bednarza?

– Nikt – odpowiada zimno Jasny. – Tej wiosny tylko dwóch.

* * *

Na obrzęd nadawania imienia – inicjacji – zbierają się jak zwykle wszystkie trzy rody. Syn Świerka – piękny, pucułowaty chłopak – występuje naprzód ani trochę niezmieszany.

– Wymyśliłaś już, jakie mu nadać imię? – pyta Jasny.

– Ja?!

– No pewnie! Ty, a któżby inny! Ty jesteś Wilczą Matką…

– No pewnie – odpowiadam jak echo. – Dam mu imię – ale przecież nie teraz.