Выбрать главу

Ktoś tam wodzi dłońmi po podłodze, usiłując wstać, ktoś inny pomaga sąsiadowi, wyciągając do niego rękę…

– Mamo! – szepcze cichutko dziewczyna z warkoczami. – Żyję! Ja…

I zaczyna płakać… i tańczyć.

Ciszę rozrywają nagłe dźwięki. Wszyscy się śmieją, płaczą, coś wykrzykują, śpiewają, walą w bębny, rzucają się do szalonego tańca, ich rytmy zlewają się w jeden i rozpadają ponownie, splatają się i stykają, żeby znów się rozejść. Przez cały ten rumor przebija się czyjś przenikliwy głos; dziewczyna ni to śpiewa, ni to się modli:

Choć raz zdołam skoczyć

Może w przepaść, a może i w niebo

Skoczę…

Spod bijących o podłogę obcasów lecą skry. W piwnicy robi się bardzo gorąco: ktoś mnie ujmuje za ramię drżącą, rozgrzaną dłonią. Odwracam głowę. To Dys, kret.

– Ty jesteś Łania – mówi niemal z zabobonnym strachem.

Jego przyjaciele, też krety, ustawiają się po jego bokach.

– Czego pragniesz? – odzywa się jeden z nich. – W czym ci możemy pomóc?

A drugi dodaje:

– Możemy cię ukryć w najgłębszym kanale. Nikt cię tam nie znajdzie.

– Nie zamierzam się ukrywać – mówię, a po chwili dodaję, zorientowawszy się, co powiedziałam: – Dziękuję. Ale na razie nie ma potrzeby.

Dys w milczeniu otwiera zewnętrzne drzwi. Po kilku minutach wesołym, gwarnym tłumem wchodzą sintety, którzy dopiero co otrzymali swoje porcje i zatrzymują się, porażeni nieznanym im tańcem.

– Właźcie! – krzyczy jeden z barmanów od baru. – Wystarczy dla wszystkich! – rzuca komuś zamkniętą puszką z koktajlem.

Rimus bierze mnie za rękę i wyprowadza na środek sali.

– To Łania – mówi prawie szeptem. Dziwna rzecz: pośród śmiechu i krzyków, pośród tupotu wielu stóp, jego słowa słychać jak uderzenie gromu.

Wszyscy – i ci, co tańczyli razem ze mną i ci, co przyszli przed chwilą, zamierają w bezruchu i gapią się na mnie, pootwierawszy gęby.

Potem nowo przybyli zaczynają wymieniać szepty: „Czy to naprawdę? To niemożliwe! A mówiłam… To niemożliwe!"

– Jestem Łania – mówię nieco kłótliwie. – I co dalej?

* * *

Mijają dwa dni. Siedzimy z Aleksem na parapecie okna na pięćdziesiątym szóstym piętrze, zwiesiwszy nogi na zewnątrz. Poranna mgła zdążyła się już rozejść i bardzo dobrze widzimy niebo nad wzgórzem. Czekamy na rozpoczęcie godziny energii.

Aleks ma na sobie ubranie zwykłego mieszkańca piwnic. Jego mięśnie prężą się na ramionach jak przedtem, blizny jak przedtem wyzywająco zdobią jego skórę, ale twarz mu się postarzała, a oczy posmutniały.

– Dlaczego nie wracamy do gniazda? – pytam. – Przecież policja…

– I tak się cudem uratowaliśmy – odpowiada głuchym głosem. – Policja nauczyła się zastawiać doskonałe pułapki. Zobacz, co się stało z naszymi sąsiadami…

Przez chwilę patrzymy na osmalony sąsiedni wieżowiec.

– Obiecałeś, że mi opowiesz o kretach.

– Oni też są dzikimi… – zaczyna niechętnie. – Tylko, że nie latają. Jeszcze ich rodzice znaleźli porzucone podziemne pomieszczenia i tam się poprzenosili. Mają podziemne rzeki, pracujące turbiny… jest światło i ciepło, choć nie za wiele… Ale słońca tam nie ma. I musisz wciąż się schylać. Widziałaś, jacy są zgarbieni.

– Tobie się takie życie nie podoba – mówię.

– Łanio… – wzdycha Aleks. – Ja… pamiętasz, jak razem lataliśmy na pokazówkę? – W jego głosie brzmi gorycz.

– Jeszcze polatamy – odpowiadam twardo. – Będziemy żyć pod słońcem tak, jak zechcemy. Trzeba zbierać sintetów, tych, którym za karę obcięto porcje, tych, którzy ledwo dociągają do godziny energii… Trzeba ich skupiać wokół nas… I uczyć żyć.

– Powiedz mi… – widać, że Aleks się waha. – Oni… Ty ich na zawsze? Zostaną dzikimi? Ty ich przerabiasz?

Kręcę przecząco głową.

– Ja im tylko pomagam wyżyć. A potem będą mogli – o ile się postarają – znaleźć Dziką Energię w sobie. Jeżeli się nie ulękną. Jeżeli bardzo tego zapragną… To trudne, ale możliwe. Zbierzemy bardzo wielu ludzi… zbierzemy ich, uzbroimy i pójdziemy na Zakład. I zatrzymamy go.

– Powiedz… – Aleks patrzy na nisko wiszące chmury. – A gdyby po prostu wstrzymać podaż surowca? Zająć SINT… To dałoby się zrobić. Zatrzymać ładunki? Przecież Zakład bez surowca musiałby stanąć?

– Musisz zrozumieć – odpowiadam nagle ochrypłym głosem – że jeżeli Zakład nie dostanie surowca z Miasta, wyśle – swoje automaty do osady trzech rodów. I jeszcze długo będzie pracował, zabijając górali – wszystkich, których zdoła wyłapać. I będą przysyłać nam… naszym sintetom – energię.

Przełykam ślinę. Aleks milczy.

– A potem – odzywam się jeszcze ciszej – pojmujesz… Zająć SINT jest znacznie trudniej, niż Zakład. Po prostu dlatego, że SINT potrafi przekupić. Obiecują człowiekowi… jego żonie i dzieciom, porządną, gwarantowaną codzienną porcję energii. I ten człowiek nie będzie się zastanawiał, skąd się wzięła ta porcja. Weźmie, bo pomyśli: „Jak nie wezmę ja, to weźmie kto inny". I będzie z tego żyć. I jeszcze… zrozum – zająć SINT, to tak jakby wziąć udział w podziale. W podziale energii, którą odebrano żywym ludziom. Góralom… – niewiele brakowało, a powiedziałabym: „Jasnemu", ale w porę ugryzłam się w język. – Choćbyśmy nawet nie wzięli w tym udziału, to znajdą się tacy, którzy się nie zawahają! Dla pieniędzy albo dla ludzi, których kochają… Rozumiesz? Musimy zatrzymać Zakład. Jak nie będzie Zakładu, SINT się rozpadnie sam z siebie. Ale przede wszystkim…

Aleks chce coś powiedzieć, ale w tej chwili zaczyna się widowisko. Rozbłyskuje ekran – czerwienią, bielą i jaskrawą zielenią. Płyną po nim litery – moi bracia i siostry piksele starają się aż miło.

Patrzymy z Aleksem, jak na ekranie jeden po drugim zmieniają się obrazy. Zabawni ludzie z długimi jak marchewki głowami biegają jeden za drugim po ulicach narysowanego miasta. Mimo woli się uśmiecham. To naprawdę wesołe. To zabawne. Ktoś to wymyślił i narysował – czyżby sam Zarządca? Trudno uwierzyć…

Pojawia się przerywnik. Potem reklama wodnej pompy. Odwracam głowę, żeby coś powiedzieć Aleksowi i widzę, że nagle zmienia się wyraz jego twarzy. Patrzy na ekran…

Odwracam się – w samą porę, żeby zobaczyć znikający już napis, czarne litery na czerwonym tle: „ŁANIO, WSPOMNIJ WILCZĄ MATKĘ. OSZCZĘDŹ ICH".

* * *

Dni mijają za dniami, a ja prawie nie śpię. Kluby, rozmaite sale, jakieś hale – ludzie zbierają się skrycie, przed rozpoczęciem godziny energii. Każde spotkanie zaczyna się od strachu i niedowierzania.

– Ty jesteś Łania? – pytają z drwiną lub niewiarą. – Udowodnij!

Niewiele jest rzeczy, na które mam mniejszą ochotę, niż na udowadnianie czegokolwiek. Po prostu z nimi tańczę – dla nich.

Niektórzy podchwytują rytm prawie natychmiast. Innym udaje się to dopiero po wielu próbach. Trafia mi się kilku ludzi, którzy absolutnie są pozbawieni poczucia rytmu, nie potrafią powtórzyć – wyklaskać – najprostszego wzoru czy taktu. Są rozregulowani, nie słyszą własnego serca, przypominają studnie – ale ich także muszę uratować.

Dziwna sprawa, ale ta nieustanna codzienna praca wcale mnie nie osłabia. Przeciwnie – im bardziej się staram, tym więcej sił znajduję w sobie. Ludzie za moimi plecami wymieniają znaczące spojrzenia.