– Jak długo tu jesteś?
Napotkała jego oczy i szybko odwróciła wzrok.
– Dopiero przyszłam.
Przecięła mu więzy wokół nadgarstków. Chase poruszył rękami bardzo ostrożnie, lecz i tak jęknął z bólu, gdy krew zaczęła mu napływać do dłoni. Próbował nimi potrząsać, ale to nic nie pomogło.
Jessie stanęła z boku i zatknęła nóż za rzemień mokasyna.
– Przyniosłam ci jedzenie i inne rzeczy.
Zobaczył na ziemi swe siodło, broń i kilka drobiazgów. Popatrzył zezem na Jessie.
– Dzięki. Naprawdę wątpiłem, czy mi pomożesz.
– Pomogę…?
– Wydostać się stąd. Po tym, co…
– Powinnam była ci pozwolić na dłuższą niepewność. -Przecięła ostatni sznur. – Dług wdzięczności u dziwki to dopiero byłoby coś!
– Ach, Jessie! – jęknął. – Naprawdę nie miałem tego na myśli.
– Rozumiem – odparła ponuro. – Biały Grzmot tłumaczył mi już, że wiele przeszedłeś. Mężczyzna albo potrafi spojrzeć śmierci w twarz z godnością, albo nie. Ty nie potrafisz. Wcale mnie to zresztą nie dziwi.
Potwierdził skwapliwie tę teorię. Odpowiadała mu bardziej niż prawda.
– No cóż, niczego ostatnio nie umiem dobrze załatwić, prawda?
– Rzeczywiście.
Wstał i rozprostował mięśnie, co sprawiło mu ogromną przyjemność.
– Dziękuję, że mnie uwolniłaś. Nikt inny jakoś się do tego nie kwapił.
– Ktoś by się w końcu zjawił. – Zbyła podziękowania, które były jej zupełnie nie na rękę. – Przestałeś być więźniem, odkąd się zorientowali, że jesteś tutaj wyłącznie z mojego powodu.
– Nie odniosłem takiego wrażenia.
– Jeśli spotkały cię przykrości, to dobrze ci tak -powiedziała sarkastycznie. – Nikt cię tu nie zapraszał.
– To prawda -przyznał. -Z przyjemnością też wyjadę. Możemy ruszać?
– Ty w każdej chwili. Proponowałabym jednak, abyś zaczekał do rana. Wtedy Indianie wyruszą na polowanie i pod ich eskortą opuścisz ich terytorium. Przy nich włos ci z głowy nie spadnie. Inaczej… no…
Popatrzył na nią z namysłem.
– Z tobą też byłbym bezpieczny, prawda?
– Tak, ale ja się nigdzie nie wybieram.
– Owszem. Wracasz do domu. Nie przywlokłem się tutaj na darmo.
– Nie zaczynaj ze mną, Summers – ostrzegła zimno. – To nie sprawa do dyskusji. Nawet gdybym chciała jutro wyjechać, to i tak nie z tobą. Jakoś nie przepadam za twoim towarzystwem.
Chase ruszył w jej kierunku, ale odsunęła się szybko.
– Może powinnam to ująć inaczej – powiedziała. – Wystarczy, że krzyknę, a wszystkie wigwamy opustoszeją w mgnieniu oka, a wyjaśnienia zostawię tobie.
– Wygrałaś – westchnął Chase.
Kiedy zagrożenie minęło, poczuła, że wzbiera w niej wściekłość.
– Chyba zwariowałeś! Co właściwie zamierzałeś osiągnąć?
Wzruszył ramionami.
– Małą rekompensatę za swoje kłopoty. No i może jeszcze pragnąłem cię zmusić, abyś połknęła swe słowa mówiące o tym, że nie lubisz mojego towarzystwa.
– Więc według ciebie wystarczy twój jeden pocałunek, a ja o wszystkim zapomnę? Boże, ależ ty jesteś zarozumiały!
– Boisz się, że to prawda?
– Nawet nie zamierzam odpowiadać. Nie rozumiem też, dlaczego stoję tutaj i rozmawiam z tobą. Jeśli zamierzasz wyjechać, pójdę po konia.
– Jednak wracasz?
– Nie – odparła z wahaniem. – Pożyczę ci swego ogiera. – Modliła się gorąco o spokój.
– Czy coś jest nie tak z Goldenrodem?
– Nie, ale…
Nie pozwolił jej dokończyć. Odwrócił się i ruszył naprzód.
– Dokąd idziesz?
– Po swojego konia.
Jessie dostrzegła ogiera Summersa i wiedziała od razu, przy czyim wigwamie jest uwiązany. Pobiegła za Chase'em i chwyciła go za ramię.
– Jeżeli zaczniesz się kręcić koło namiotu Polującego, narobisz sobie kłopotów.
– Jak inaczej mogę odzyskać Goldenroda?
– Nie masz szans. On zatrzymuje twego konia. Sądzisz, że pożyczyłabym ci swojego, gdyby to nie było konieczne?
Oczy pociemniały Chase'owi jak węgle.
– Nie żartuj!
– Wcale nie żartuję.
– Czy to jakiś kolejny indiański obyczaj? Podobny do związywania kogoś na cały dzień bez powodu?
– Nie! Pech polega na tym, że znalazł cię właśnie Polujący. On naprawdę nienawidzi białych, ze mną włącznie. Gdyby nie wyciągnął fałszywych wniosków co do twojej osoby, może byłoby inaczej, niestety, stało się, jak się stało, i kiedy mu powiedziano, że się pomylił, wpadł w gniew. Wyszedł na głupca. Usiłuje więc zachować twarz, zatrzymując Goldenroda. Nic na to nie poradzisz.
– Nie wiesz, co mówisz. Mam tego konia tak długo, że nie zamierzam teraz z niego zrezygnować.
– Skaranie boskie! Ciesz się, że Polujący nie wziął na dokładkę siodła i broni. Mógł cię zostawić z niczym. W końcu on cię pojmał. Przez pomyłkę czy też nie.
– Nie ruszę się stąd bez konia i koniec.
– Nie bądź śmieszny! – syknęła. – Musiałbyś o niego walczyć i…
– W takim razie będę walczył. Spotkali się wzrokiem.
– Tylko taki głupiec jak ty mógł tu przyjechać – powiedziała z wymuszonym spokojem. – Jakie masz szansę przeciwko indiańskiemu wojownikowi? Polujący zabije cię od razu!
– Nie masz o mnie najlepszego mniemania. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Nie, Summers. Rzeczywiście, nie.
– W takim razie załatw to jakoś.
– Czy ty w ogóle mnie nie słuchasz? Uniósł brew.
– Od kiedy interesuje cię mój los?
– Phi! – prychnęła. – Chcesz, to stawaj do walki. Odeszła. Chase głęboko odetchnął. Nie zamierzał opuszczać obozowiska ani bez Goldenroda, ani bez Jessie.
Rozdział 18
Jessie i Biały Grzmot udali się do Polującego na Czarnego Niedźwiedzia, aby go poinformować o wyzwaniu Chase'a. Indianin przyjął je chętnie, stanowczo zbyt chętnie. Jessie błagała go, by nie zabijał Chase'a, by potraktował tę walkę jedynie jako próbę sił, lecz Czejen patrzył tylko z kamienną twarzą. Nic się nie zmieniło. Nie zamierzał okazywać łaski.