Выбрать главу

– To był rok 1864 – odparł z uśmiechem. – Brali wszystkich, jak leci.

– Oczywiście – wyjąkała. – Wojna domowa. Walczyłeś po stronie Północy?

Przytaknął.

– Zaciągnąłem się na czas trwania walk. Zielony młokos stał się mężczyzną. Nie przyszło mi to łatwo. Potem wyjechałem do Kalifornii.

– Dlaczego akurat tam?

– Bo tam moja matka poznała ojca.

– Próbowałeś go odnaleźć?

– Tak, ale to mi się, niestety, nie udało. Ranczo Silveli zostało sprzedane, gdy rozpoczęła się gorączka złota. Minęło wiele lat i nikt nie chciał mi powiedzieć, dokąd się udał Silvela, ale ja się domyśliłem, że do Hiszpanii.

– Był ranczerem?

– Matka twierdziła, że ranczo należało do jego wuja.

– Ojciec Hiszpan… -powiedziała Jessie z namysłem. -Pewnie jesteś do niego podobny.

– Chyba tak. – Chase uśmiechnął się leniwie. – Matka miała rude włosy i jasnozielone oczy.

– Pochodziła z Nowego Jorku. Co robiła w Kalifornii?

– Została sama ze swoim ojcem. Babcia wcześnie umarła, a dziadek mieszkał raczej na morzu niż w domu. Był kapitanem statku handlowego, kursującego regularnie między Kalifornią a Wschodnim Wybrzeżem. Wówczas po raz pierwszy udała się z nim w rejs. Dziadek handlował z ranczerami, między innymi właśnie z Silvelami. Młody Carlos Silvela zawrócił jej w głowie. Nigdy jednak nie obiecywał małżeństwa. Matka stwierdziła, że jest w ciąży, zanim statek wypłynął na wschód, po czym powiedziała o wszystkim swojemu ojcu, który zaczął nalegać na ślub. A dalej istnieje kilka wersji. Jedna taka, że matka zaczęła błagać Sihrelę, aby się z nią ożenił, ale on nie chciał. Wedle drugiej wuj, głowa klanu Silvelów, nie wyraził zgody na ten związek. Upokorzył matkę stwierdzeniem, że Americana nie jest wystarczająco dobra dla jego bratanka. Po pijanemu matka podawała trzecią wersję, twierdząc że Carlos bardzo ją kochał i na pewno by się z nią ożenił, gdyby wiedział o dziecku.

– Która jest prawdziwa?

– Nie wiem. Ale kiedyś się dowiem.

– W tym celu będziesz musiał się udać do Hiszpanii. Dlaczego dotąd nie pojechałeś?

Chase wzruszył ramionami.

– Wydawało mi się to beznadziejne. Nie wiedziałem, od czego zacząć. Hiszpania to ogromny kraj. Poza tym nie znam języka.

– Hiszpańskiego bardzo łatwo się nauczyć – prychnęła.

– Znasz ten język?

– Owszem.

Poza angielskim John Anderson znał wyłącznie hiszpański, a Jessie bardzo zależało na tym, aby nauczył ją wszystkiego, co sam umiał. Tego jednak nie zamierzała tłumaczyć Chase'owi.

– Dlaczego nie starałeś się opanować hiszpańskiego? Przecież na pewno by ci to pomogło w odnalezieniu ojca?

– Przeżyłem ogromny zawód, gdy poniosłem pierwsze fiasko. Wierzyłem, że odszukam go w Kalifornii, a podróż zajęła mi masę czasu. Jak się jednak okazało, odbyłem ją na darmo.

– Więc zaniechałeś wszelkich wysiłków?

– Miałem dwadzieścia lat i byłem niespokojnym duchem. Zresztą i tak nie starczyłoby mi pieniędzy na wyprawę do Europy.

– Wtedy zacząłeś pracować jako krupier w San Francisco?

– Tak. Wróciłem potem na wschód. Pomyślałem, że warto by poznać trochę lepiej ten kraj – wyjaśnił. -Pływałem przez jakiś czas po Missisipi, ale częste eksplozje kotłów i kolizje nie zachęcały do życia na rzece. Dowiedziałem się przypadkiem o ważnej imprezie karcianej w Teksasie i wyruszyłem do Kansas. W tym kowbojskim mieście są świetne saloony, o ile, oczywiście, przechodzisz do porządku nad wszystkim, co tam się dzieje pod koniec każdej tury.

– Jesteś hazardzistą! – wykrzyknęła Jessie. – Boże! Pogarda w jej głosie najwyraźniej go rozbawiła.

– To sposób zarabiania na życie. Jedyny, jaki znam. Hazard ułatwił mi zresztą podróżowanie. Mam ogromne szczęście w kartach i uważam, że powinienem z tego korzystać.

Uspokoiła się nieco.

– Naprawdę można na tym zarobić?

– Starcza na opłacenie dobrych hoteli – wyznał.

– Ale co to za życie? Dotknęła czułego punktu.

– Powiedzmy, że bez zobowiązań. Może jednak teraz ja powinienem zadać ci parę pytań? Nie sądzisz?

Wzruszyła ramionami i sięgnęła po biszkopt.

– Co chcesz wiedzieć?

– Powiedziałaś, że czujesz się szczęśliwa jedynie wśród swych indiańskich przyjaciół. Dlaczego?

– Bo przy nich mogę być sobą.

– Wyglądałaś i zachowywałaś się przecież jak Indianka. Nazywasz to byciem sobą?

– Przede wszystkim wyglądałam jak dziewczyna, prawda? – odparowała.

– Jak Indianka.

– Dziewczyna – powtórzyła z uporem.

– Zgoda, niemniej jednak…

– Tylko przy nich mogę być kobietą. Ojciec nigdy mi na to nie pozwalał. Spalił wszystkie ubrania, które przywiozłam, i nie pozwolił mi kupić sukni. Suknie nie nadawały się do tych wszystkich zajęć, których musiałam się nauczyć. Nic nie mogło mi przypominać o mojej płci.

– Sądziłem, że ubierasz się tak z wyboru – mruknął Chase.

– Nic podobnego.

– Ale twój ojciec nie żyje.

– Owszem – odparła bez namysłu. – Matka jest jednak tutaj.

– Nie podobają się jej przecież twoje stroje i sposób bycia. Chyba zresztą o tym wiesz. Musisz wiedzieć… – Urwał i gwizdnął cicho, – No, oczywiście, że wiesz.

– Nie twój interes! – warknęła.

– Ilekroć dotykam trudnego tematu, słyszę, że to nie mój interes. – Westchnął. – Ja ciebie przecież nie oceniam. Nie obchodzą mnie twoje ubrania. Choć muszę przyznać, że bardzo ci do twarzy w indiańskiej sukni – dodał, próbując ją ułagodzić.

Jessie nie dała się udobruchać. Poderwała się z miejsca, a jej oczy ciskały błyskawice.

– Przygotowałam kolację, więc ty musisz pozmywać. Zaraz wracam.

– Dokąd się wybierasz?

– Idę się umyć.

Zanim odeszła, Chase zerwał się z ziemi.

– Co odpowiedziałaś Małemu Jastrzębiowi? No bo przecież musiałaś się jakoś ustosunkować do jego propozycji.

– Odmówiłam, skoro tak bardzo cię to interesuje. Nie będę się z nikim dzielić moim mężczyzną. A Mały Jastrząb ma już żonę.

– A gdyby nie miał?

– Pewnie wyraziłabym zgodę.

Wyszła, a Sammers jeszcze długo wpatrywał się w zamknięte drzwi.

W jakiś czas później Jessie wróciła do szałasu, potrząsając mokrymi włosami. Rozpuszczone czarne pasma błyszczały niczym skrzydła kruka. Dziewczyna zerknęła spod oka na Chase'a, podeszła do kulbak, leżących w nogach łóżka, wydobyła szczotkę i usiadła ze skrzyżowanymi nogami na kosmatym futrzaku przy ogniu.