Выбрать главу

– Jessie, nic nie rozumiem! Co cię tak wyprowadziło z równowagi?

– Wszystko – warknęła. – Ty! On!

– Wiem, co zrobiłem, ale…

– Nigdy więcej tego nie próbuj, Blue Parkerze! Zmarszczył brwi. Nie mówiła poważnie. A on nie zamierzał z niej rezygnować. Doszedł jednak do wniosku, że na razie dobrze byłoby skierować uwagę Jessie na inny temat.

– Na czym polegała wina tego mężczyzny? Dlaczego go okłamałaś?

– Słyszałeś przecież, o co pytał.

– Więc?

– Sądzisz, że nie wiem, dlaczego jej szuka? Blue od razu zrozumiał sens pytania.

– Nie możesz być pewna. Jessie wyprostowała plecy.

– Czyżby? To bardzo przystojny mężczyzna. Musi być jednym z jej kochanków i niech mnie diabli wezmą, jeśli pozwolę mu zamieszkać na moim ranczu i zabawiać się z nią pod moim dachem.

– A co zrobisz, gdy on odkryje, że kłamałaś i znów przyjedzie?

Jessie była jednak zbyt wściekła, by poświęcić tej myśli więcej uwagi.

– Dlaczego miałby tak zrobić? Zapewne pochodzi z miasta, podobnie jak i ona. Taki nie potrafiłby nawet znaleźć wyjścia z dziury w ziemi – dodała z pogardą. – Nie widziałeś, jakie miał wypakowane torby? Nie przeżyje bez kupnego jedzenia. Jeśli dotrze do Fortu Laramie albo do Cheyenne, nie pojawi się już nigdy na terenie oddalonym od sklepów o parę dni jazdy. Wróci, skąd przyjechał, i będzie czekał, aż ona dotrze do niego. Im szybciej, tym lepiej.

– Ty jej naprawdę nienawidzisz.

– Owszem.

– To nienaturalne, Jessie. Przecież Rachel to twoja matka – powiedział łagodnie Blue.

– Nie! – Cofnęła się o krok. – Moja matka na pewno by mnie nie zostawiła. Nie pozwoliłaby na to, aby Thomas Blair zmienił córkę w wymarzonego syna. Moja matka umarła na ranczu, a ta kobieta to zwykła dziwka! Nigdy o mnie nie dbała.

– Może po prostu czujesz do niej żal.

Jessie miała ochotę się rozpłakać. Żal? Ileż to razy łkała samotnie w poduszkę, a nie było nikogo, by ukoić jej ból, ból życia, którego tak nienawidziła. Czyż nie działo się tak właśnie za sprawą matki? Ojciec Jessie robił absolutnie wszystko, by dokuczyć tej zdzirze – jak nazywał matkę Jessie. Zabrał dziewczynkę z internatu, gdyż Rachel pragnęła mieć wykształconą córkę. Odmawiał dziewczynie wszelkich ładnych strojów, czegokolwiek kobiecego, gdyż matka chciała wychować ją na damę. Ze wszystkich sił starał się o to, by Rachel znienawidziła dziwoląga, którego stworzył. Z całkowicie irracjonalnych pobudek wybudował dom, jakiego nie powstydziłaby się nawet królowa i popadł przez to w długi. A uczynił tak dlatego, że matka Jessie byłaby zachwycona taką posiadłością, a nigdy nie mogłaby sobie na nią pozwolić.

– Żal już dawno minął – odparła cicho Jessie. – Nie potrzebowałam jej długie lata, nie potrzebuję i teraz.

Ze łzami w oczach skoczyła na konia i odjechała. Nie chciała powstrzymywać się od płaczu, wolała jednak, by nikt nie zobaczył jej w takim stanie. Odjechała więc na południe, daleko od rancza i przyczyny swoich łez.

Rozdział 2

Gdy wpadła na dziedziniec, słońce chyliło się już ku zachodowi, na niebie za górami pojawiły się fiolety i czerwienie. Na werandę dużego budynku padało światło, toteż Jessie udała się na tyły, gdzie mogła – nie zauważona przez nikogo – wejść do domu przez kuchnię. Zeskoczyła na ziemię, klepnęła Blackstara w zad i kazała mu wracać do stajni. Wiedziała, że koń pójdzie do boksu i będzie czekał, aż Jessie wytrze go i nakarmi. Od wielu godzin nic nie jadła i chciała przekąsić cokolwiek przed przygotowaniem rumaka do snu.

Blackstar nie protestował przeciwko temu, aby zaczekać jeszcze kilka minut. Nigdy zresztą nie protestował przeciw poczynaniom Jessie. Innych szczypał boleśnie i nawet próbował wymierzać im celne kopniaki, ale w stosunku do niej postępował jak anioł. Biały Grzmot przewidział zachowanie ogiera, gdy podarował go Jessie. Biały Grzmot radził sobie z końmi tak dobrze jak nikt i wychował Blackstara od źrebaka właśnie z myślą o Jessie. Ona jednak nigdy nie odkryła tego zamierzenia. Cały czas sądziła, że pomaga po prostu przyjacielowi w tresurze konia.

Otrzymała naprawdę hojny dar. Wśród Indian konie uchodziły za znamię bogactwa, a Biały Grzmot nie miał wielu ogierów. Ale taki już był. Przez te wszystkie lata nie tylko podarował Jessie Blackstara. Oprócz starego Jeba Jessie uważała go za jedynego przyjaciela. Dlatego tak bardzo kochała swego konia. Patrząc, jak rumak odchodzi do stajni, na chwilę zapomniała o jedzeniu. Żołądek upomniał się jednak zaraz o swoje prawa. Jessie weszła do ciemnej kuchni i cicho zamknęła za sobą drzwi.

W dużym pokoju unosiły się smakowite zapachy kolacji. Jessie chciała wrócić tu jak najszybciej i skosztować gulaszu przyrządzonego przez Kate. Teraz objęła szybko wzrokiem bufet i gdy wypatrzyła tacę ze świeżo upieczonym chlebem, uśmiechnęła się radośnie. Potem jednak usłyszała głos matki, dochodzący z frontowego pokoju, i uśmiech zamarł jej na ustach. Oderwała solidny kawałek i ruszyła w stronę wyjścia. W chwilę później jednak usłyszała jeszcze jeden, dziwnie znajomy głos.

Stanęła jak wryta ze wzrokiem utkwionym w otwarte drzwi, które prowadziły do holu. Musiała ulec jakimś omamom. Przecież to nie mógł być on! Przysunęła się bliżej do drzwi, a następnie przeszła kilka kroków korytarzem i stanęła przy swojej sypialni. Słyszała wyraźnie tego mężczyznę. Na jej policzki wypełzły szkarłatne rumieńce. Do licha! Tak się dać złapać!

W butach do konnej jazdy, na pięciocentymetrowych obcasach, musiała posuwać się bardzo ostrożnie, na palcach, aby nie narobić hałasu. Na szczęście nigdy nie używała ostróg! W końcu wychyliła głowę zza rogu i ujrzała salon w całej krasie – pełen tych wszystkich wspaniałości, które wpędziły Thomasa Blaira w długi, odziedziczone teraz przez córkę.

Na miękkiej kanapie, plecami do Jessie, siedziała matka i obcy mężczyzna. Dziewczyna patrzyła na nich przez chwilę. Mężczyzna zdjął kapelusz, odsłaniając ciemno-kasztanowate włosy wijące się na karku.

– Zupełnie się nie domyślam, co to może być za panienka, Chase – mówiła Rachel. – Ale jestem tutaj dopiero od tygodnia i nie udało mi się jeszcze poznać sąsiadów.

– Jeśli wszyscy są tak niemili jak ta napotkana przeze mnie dzierlatka, lepiej w ogóle o nich zapomnij. Gdybym nie natknął się na jednego z parobków i nie zawrócił, spałbym teraz gdzieś na pastwisku. A jedna taka nocka całkowicie mi wystarczyła. Dziękuję uprzejmie.

– Widzę, że od czasu naszego ostatniego spotkania zbliżyłeś się niebezpiecznie do cywilizacji – zaśmiała się Rachel.

– Jeśli można nazwać cywilizacją te krowy z Teksasu… – Chase pokręcił głową z uśmiechem. – Ale nawet byle jaki pokój i ciepły posiłek biją na głowę samotne noce przy ognisku.