Jessie ustaliła tymczasem, że zabójstwo nie było konieczne. Zanim Mitch i jego ludzie przybyli do najbliższego miasteczka i zgłosili kradzież szeryfowi, okazało się to bezsensowne. Złodzieje doskonale rozplanowali napad w czasie. Sprzedali wszystkie krowy, zanim Mitch i jego ludzie otworzyli oczy. Najbardziej irytujący element tej historii stanowiło to, że stado trafiło w ręce kontrahentów Jessie. Nabył je pewien agent^ podzielił i przygotował do wysłania do okolicznych miast. Miał kwit, a należność uregulował gotówką, poprzez bank, który stał się w ten sposób świadkiem transakcji. W tej sytuacji szeryfowi nie pozostało nic innego, jak rozłożyć bezradnie ręce.
Mitch również nie mógł nic zrobić. Agent sądził, że sprzedawcy stada przybywają z Rocky Valley. Trudno było go winić; w dobrej wierze nabył zwierzęta, które bandyci ukradli Mitchowi, gdy ten spal jak zabity. Jessie nie współpracowała nigdy wcześniej z tym agentem, toteż nie znał ani jej, ani Mitcha.
– Skąd oni wiedzieli o kontraktach? – zastanawiała się Jessie.
Najwyraźniej źle się czuła. Twarz jej poszarzała, oczy miała nienaturalnie rozszerzone, jakby wciąż nie wierzyła w to, co się stało. Chase doskonale ją rozumiał. Słyszał od Rachel o ogromnej pożyczce, jaką Jessie zaciągnęła w banku. Teraz nie mogła uregulować długu ani zapłacić pracownikom.
Kiedy zaś Faber wspomniał o zniknięciu Blue Parkera, który stał wtedy na warcie, wpadła w szał. Mitch oznajmił, że Parker zachowywał się dziwnie podczas spędu. Tak, Blue wiedział o kontraktach! Na miesiąc przed podróżą wydawał się ponury i niezadowolony. Właśnie wtedy Chase pojawił się na ranczo. Gdy Jessie skojarzyła oba fakty, posłała Summersowi zimne spojrzenie, jakby to on ponosił odpowiedzialność za nieszczęścia, jakie ją spotkały. Chase nie znał Blue Parkera, lecz zorientował się, że to ten młody człowiek, z którym zobaczył Jessie pierwszego dnia. Jessie ograniczyła swoje wyjaśnienia do tejże właśnie informacji, lecz najwyraźniej podejrzewała Parkera o współudział w kradzieży.
Tego wieczoru wpadła w zbyt wielką złość, by tłumaczyć cokolwiek. Przeklinała jedynie Chase'a i Parkera, a także Latona Bowdre'a. Potem, gdy odzyskała panowanie nad sobą, Chase nie miał serca wracać do tematu. Ciekawość nie dawała mu jednak spokoju. Przez całą noc nie mógł zasnąć – wspominał chwilę, gdy zobaczył Jessie i Blue.
Wreszcie pokonał zimno i odrzucił koc. W stosunku do ubiegłego miesiąca temperatura raptownie spadła. Gdy biwakował pod gołym niebem podczas poszukiwania Jessie, było o wiele ciepłej, mimo iż kończył się wrzesień.
Drżąc na całym ciele, ujął w zgrabiałe dłonie filiżankę z kawą. Dwaj mężczyźni siedzący bliżej ognia i zajadający smażone steki z jajkami uśmiechnęli się do niego szeroko.
– Z czasem przywykniesz – rzucił Ramsey.
– Będzie jeszcze gorzej – dodał ze śmiechem Baldy, łysiejący kowboj w średnim wieku. – Lada chwila spadnie śnieg.
Chase mruknął coś tylko, a obaj mężczyźni zarechotali ironicznie. W obozowisku została ich tylko trójka; poza Jebem Jessie zatrudniała jeszcze dwóch parobków, którzy pojechali na spęd z Mitchem i Blue. Mitch i jeden z pomocników udali się do Fortu Laramie, aby sprzedać część bydła na wołowinę i zdobyć pieniądze na wypłaty. Drugi zrezygnował z pracy, kiedy Jessie nie chciała mu dać kilku wolnych dni na małą hulankę. Dziewczynie nie pozostało nic innego jak jechać z nim do domu i wyskrobać ostatnie grosze na wypłatę. Chase miał ochotę sprać drania, ale wiedział, że Jessie nie życzy sobie, aby ktokolwiek się wtrącał w sprawy dotyczące rancza.
Bardzo pragnął pomóc jej w kłopotach. Oddałby przecież ostatniego centa, byle tylko Jessie zechciała go wziąć.
– Czy któryś z was rozmawiał z jessie, zanim wyjechała? – spytał od niechcenia, nakładając sobie jedzenie.
Baldy pokręcił głową, nie odrywając wzroku od talerza.
– Obudziłem się w chwili, gdy ruszała. Zobaczyłem tylko koniec ogona jej konia.
– W którą stronę zmierzała?
– Mówiła, że wybiera się na zachód, na podgórze; wróci dopiero za kilka dni.
– Skoro planowała tak daleką wyprawę, zatrzyma się prawdopodobnie w pobliżu szałasu. Szkoda, że mnie nie uprzedziła. Byłem tam wczoraj i uzupełniłem zapasy. Mogłem jej oszczędzić fatygi.
Chase stracił resztki humoru. Nie zobaczy Jessie przez trzy dni…
– Zamienisz się dziś ze mną, Ramsey? – spytał pod "wpływem impulsu.
Ramsey popatrzył na niego ze zdziwieniem. Obaj kowboje wiedzieli o ranie Summersa.
– Na pewno dasz radę?
– Nie ma obawy – odparł twardo Chase. – Poza tym potrzebuję ruchu. Już zdecydowanie zbyt długo odpoczywam.
– W takim razie umowa stoi – zgodził się Ramsey.
Rozdział 32
Niebo było tak zachmurzone, że słońce prawie nie grzało. Gdy Chase wyjeżdżał z obozu, nad ziemią unosiło się mgliste niebieskie światło, wystarczające na szczęście do tego, by wyśledzić ślady końskich kopyt, dość wyraźne na oszronionej ziemi.
Chase nie dbał o to, czy mężczyźni zauważyli, że pojechał za Jessie. Może nawet usiłowali dociec, co też ich właściwie łączy, lecz co tak naprawdę ich łączyło? Summers z pewnością nie potrafiłby odpowiedzieć na to pytanie.
Ostry wiatr bezlitośnie smagał ciało. Zgodnie z sugestią Baldy'ego Chase zapiął kurtkę pod samą szyję i osłonił uszy bandanką. Nie pomagały nawet stare wełniane spodnie, pożyczone od Jessie. Nic nie chroniło go przed zimnem. Przeklinał się za to, że zostawił ognisko i pojechał za kobietą, której będzie musiał zapewne szukać cały dzień.
Tak się jednak nie stało. Po niespełna półgodzinie dotarł na szczyt niskiego pagórka i zobaczył ogromnego appaloosa, skubiącego trawę na sąsiednim wzniesieniu. Obok leżała Jessie. Czyżby spadła z konia?!
Chase poczuł ucisk w gardle i popędził na złamanie karku w dół wzgórza. Odetchnął głębiej dopiero w chwili, gdy dziewczyna podniosła głowę.
Zeskoczył z konia tak szybko, że omal się nie przewrócił. Przyklęknął przy Jessie i popatrzył niespokojnie na jej poszarzałą twarz.
– Na miłość boską, co się stało?!
– Nic.
– Nic?
– Nic – jęknęła. – Co ty tu robisz? Odsunął się nieco, marszcząc gniewnie brwi.
– Niech to diabli, Jessie…
– Odejdź! – nakazała kategorycznym tonem.
– Mowy nie ma. Jesteś ranna.
– Ależ skąd!
Chciała usiąść, ale zbladła jeszcze bardziej, znów położyła się na ziemi i przymknęła oczy. Boże, dlaczego musiał ją znaleźć w takim stanie? Do tej pory miała szczęście. Do tej pory, ilekroć zaczynały ją dręczyć poranne torsje, zawsze udawało jej się uciec. Nie pierwszy raz zwinęła się na ziemi, czekając, by minęła fala nudności.