Rodrigo pozostawił Jessie na widowni, a sam poszedł się przebrać. Ujrzała go ponownie dopiero podczas parady, w której występowali wszyscy trzej uczestnicy korridy; cała trójka prezentowała się wspaniale w opiętych spodniach, bufiastych pantalonach do kolan i żakietach wysadzanych klejnotami. Publiczność przywdziała wesołe, kolorowe ubrania, a nadspodziewanie piękna, ciepła pogoda umożliwiła kobietom wystąpienie w bluzkach bez rękawów. Większość pań miała na sobie obszerne spódnice, a włosy wysoko upięte grzebieniami i przysłonięte mantylami. Wpływ Maurów nie uległ tu jednak zapomnieniu. Niektóre kobiety okryły twarze haftowaną tkaniną, a ich suknie były skromne i ciemne.
Po paradzie wypuszczono na arenę byka. Rozpoczęła się walka. Następnie pojawił się Rodrigo, który jako pierwszy miał posłużyć się peleryną. Napięcie rosło. Jessie zapomniała na chwilę o dokuczliwym bólu głowy i kiepskim samopoczuciu. Patrzyła, jak Rodrigo igra z ogromnym zwierzęciem i wraz z innymi wykrzykiwała radosne „ole".
Przy czwartym „ole" poczuła tak silny skurcz, że zgięła się wpół. Tyle jeszcze pozostało do zobaczenia: wejście pikadorów, wbijanie pik w byczy kark, końcowa rozgrywka z buhajem i jego zabicie. Ale Jessie musiała się tego wyrzec. Łudziła się jeszcze przez chwilę, że być może się myli, lecz kolejny skurcz rozwiał wszelkie wątpliwości.
Pomyślała, że musi się wydostać ze stadionu, zanim tłum ruszy do wyjścia. Okazało się to trudne – co kilka minut musiała się zatrzymywać, gdyż łapał ją skurcz, po minięciu którego dopiero ruszała wolno naprzód. Czuła się przy tym niezdarna jak krowa.
Nie wiedziała, dokąd idzie i co zrobi, gdy już wreszcie tam dotrze. Gdzie się podziewał Chase? Dlaczego jej nie wspierał? Powinien być przy niej. Nosi w łonie jego dziecko. To on miał otoczyć ją opieką, czynić wyrzuty, stwierdzić, iż od początku nie wyrażał zgody na żadne podróże, a jednocześnie uspokajać. Dlaczego nie szeptał, że wszystko będzie dobrze? Co się z nim działo? Czyżby naprawdę stała mu się obojętna?
– Seńora Summers!
Jessie odwróciła się wolno i odetchnęła z ulgą na widok Magdaleny Carasco, starej przyjaciółki don Carlosa.
Magdalena spojrzała tylko raz na bladą, zbolałą twarz młodej kobiety i zrozumiała od razu, co się dzieje.
– Gdzie jest twój mąż, Jessico?
– Nie przyszedł – wydyszała jessie.
– I ty również nie powinnaś była przychodzić, na Boga! Jessie przytaknęła.
– Jak mam się dostać do domu? – spytała nieśmiało.
– Do domu? Nonsens! Już na to za późno. Pójdziesz do mnie. Zaopiekuję się tobą.
– A… mój mąż?
– Poślę po niego – zapewniła Magdalena. – Nie musisz się już o nic martwić.
Jessie była bardzo zadowolona, że ktoś się nią zajmuje. Miała już i tak dużo powodów do zmartwień.
Rozdział 47
Jessie traciła powoli poczucie czasu. Bóle tak się nasiliły, że z trudem powstrzymywała krzyk. Wyczekiwanie i cierpienie dawało się jej mocno we znaki. A choć nigdy w życiu nie była tak wyczerpana, Magdalena powtarzała uparcie, że jeszcze nie pora.
Potem pomyślała, że śni. Usłyszała głos Chase'a.
– Z przyjemnością skręciłbym ci kark – rzekł cicho.
– Już to słyszałam.
– Tym razem posunęłaś się za daleko. – Na twarzy męża malował się niepokój.
– Skąd miałam wiedzieć? – odparła z miną winowajczyni. – Skoro przyszedłeś zrobić mi awanturę, równie dobrze możesz…
Musiała zamilknąć. Tym razem, gdy ból sięgnął zenitu, przestała nad sobą panować, głównie zresztą po to, by wprawić Chase'a w przerażenie. Z satysfakcją dojrzała jego bladość. Pomyślała, że może teraz przestanie się na nią wreszcie złościć. Wiedziała jednak, iż jego wyrzuty są uzasadnione. Postąpiła jak skończona idiotka.
– Jessie, na Boga! Potrzebujesz lekarza! – szepnął nerwowo.
– Doktor już mnie badał – odparła słabo. – A Magdalena jest w drugim pokoju.
– Lekarz powinien być przy tobie teraz.
– Po co? I tak mi nie pomoże. Dopiero później… Mam przed sobą długie czekanie. Tak przynajmniej twierdzą oboje moi opiekunowie.
– Chryste Panie!
– Dlaczego się tak denerwujesz? Sądziłam, że wiesz na ten temat więcej niż ja.
– Chciałbym coś dla ciebie zrobić. Miała ochotę się roześmiać.
– Jest coś, co…
– Dla ciebie wszystko.
– Możesz mi coś wyjaśnić. – Zamilkła. Odczekała chwilę, aż minie skurcz. – Słabo pamiętam wszystko, co się działo po pożarze rancza. Czy przyprowadziłeś do mnie Kate?
– Tak. Do hotelu, zanim wyjechaliśmy z Cheyenne. Odnalazłem ją w jednym z saloonów. Nie chciała spojrzeć ci w oczy, ale sądziłem, że jej widok pomoże ci otrząsnąć się z szoku. Tak się jednak nie stało.
– Czy ja jej wybaczyłam? O czym rozmawiałyśmy? Twoje domysły okazały się trafne?
– Jeśli nawet ta kobieta nie odczuwała wyrzutów sumienia przez te wszystkie lata, to z pewnością ma je teraz. Lecz moim zdaniem i tak płaci niską cenę za krzywdę, jaką jej milczenie wyrządziło Rachel i tobie. Nie rozmawiałaś z nią. Patrzyłaś tylko przez chwilę i odwróciłaś głowę.
Jessie jęknęła. Ból stawał się coraz bardziej intensywny.
– A co się stało z Jebem i moimi parobkami?
– Jeb powiedział, że odprawi pastuchów, ale sam pozbiera ocalałe bydło. Pozwoliłem mu zatrzymać znalezione sztuki. Rachel spłaciła twój dług, co potraktowała jako prezent ślubny, tak więc nie grożą ci już żadne nieprzyjemności ze strony banku. Chyba nie masz nic przeciwko temu, że oddałem Jebowi bydło?
– Oczywiście, że nie. Bardzo się cieszę. Postąpiłeś wyjątkowo ładnie.
– On sobie na to zasłużył.
– Z pewnością. Rozmawiałeś z szeryfem?
– Zostawiłem mu rysopisy Clee, Charliego i Blue Parkera, a także pieniądze na nagrodę za ich znalezienie.
– A co z Latonem Bowdre?
– Nie mogłem go o nic oskarżyć.
– Co takiego?!
– Opuścił miasto na dzień przed pożarem. Nie udało mi się go tym obciążyć. Jest bardzo sprytny, ale chyba mniej, niż mu się zdaje.
– Powiedz mi, co…
– Jeśli rozpoznasz tych zbirów, może to oznaczać początek jego końca. Omówiłem wszystko z szeryfem. Uzgodniliśmy, że jeśli uda mu się schwytać któregoś z tej trójki, wypuści go na wolność, jeśli bandyta poda nazwisko zleceniodawcy. Clee i Charlie pozostaną zapewne lojalni wobec Bowdre'a, ale co do Parkera mam wątpliwości. Trzeba go tylko znaleźć.