– Ona chyba pojedzie ze mną, chłopcy. Widzicie, przysłała mnie jej matka. Dziewczyna narobiła może trochę zamieszania, ale przecież zawsze się o coś wścieka, prawda?
Skinął im uprzejmie głową i ruszył naprzód. Biały Grzmot musiał powstrzymać Małego Jastrzębia, który chciał biec za Summersem. Chase zaśmiał się w duchu; bez odwracania głowy wiedział doskonale, co się za nim dzieje. Zupełnie go to jednak nie obchodziło.
Rozdział 19
Znajdowali się na szlaku dopiero od trzech godzin, kiedy dogonił ich Mały Jastrząb. Jessie usłyszała, że Indianin coś woła i zatrzymała konia. Gdy jednak do uszu Chase'a dotarło imię, jakie wykrzykiwał Siuks, Summers natychmiast chwycił wodze rumaka dziewczyny. Mały Jastrząb przystanął i zaczął się im uważnie przyglądać.
– A więc ty jesteś Podobna? – spytał Chase.
– Tak mnie nazywają Indianie.
– Twój przyjaciel twierdzi, że ten Siuks przybył do wioski z twojego powodu.
– Owszem. Nie wrócił do siebie, tylko udał się prosto do obozowiska i poprosił mnie o rękę.
Chase przyglądał się jej przez chwilę.
– A wtedy, nad rzeką, rzucił się na mnie tylko dlatego, że cię pocałowałem?
– Chyba tak. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałam.
– To przecież absurdalny pomysł! – roześmiał się urągliwie Summers.
– Dlaczego? – spytała martwym głosem.
– Bo przyszły pan młody jest Indianinem, na miłość boską! Oto dlaczego!
– Mój najbliższy przyjaciel również – odparła gładko. -Od ośmiu lat jeżdżę w gości do Białego Grzmota i jego rodziny. Indiańskie zwyczaje i kulturę znam równie dobrze jak nasze. Sądzisz, że nie mogłabym być szczęśliwa jako żona Indianina? Posłuchaj, Summers. Tej odrobiny szczęścia, jaka stała się moim udziałem przez ostatnie dziesięć lat, zaznałam dzięki Białemu Grzmotowi i jego rodzinie. Fakt, że Mały Jastrząb jest Indianinem, nie ma żadnego wpływu na moją decyzję.
Chase stracił mowę ze zdziwienia. Czuł na sobie spojrzenie Siuksa.
– Co mu powiedziałaś?
– To nie twoja sprawa, Summers – odparła, wyrywając mu wodze. Następnie zawróciła konia i ruszyła w stronę Małego Jastrzębia.
Przez chwilę oboje milczeli, patrząc na siebie. Jessie żałowała, że nie są sami.
– Nie chciałem, abyś odjeżdżała bez rozmowy ze mną, ale byłem zły.
– Bardzo mi przykro.
– To nie ty wzbudziłaś mój gniew, lecz ten tutaj. Ciebie też zdenerwował.
– Nie zawracaj sobie nim głowy. To tylko uparty jegomość, który wykonuje bez zastrzeżeń wszystkie polecenia mojej matki.
– Dlaczego z nim podróżujesz? Wcale mi się to nie podoba. Ja mogę z tobą jeździć.
– Nie. – Potrząsnęła głową. – Jeszcze byście się pozabijali. Nie.
– Jeśli on cię dotknie…
– Daj spokój – odparła szybko. – Na pewno sobie poradzę. Jestem uzbrojona. – Poklepała strzelbę. – Musisz przestać się o mnie martwić. Nie wyjdę za ciebie, Mały Jastrzębiu. Nie zmienię zdania. Zmykaj do żony.
Nie odpowiedział wprost.
– Wrócisz do obozu Białego Grzmota? – spytał. Zmarszczyła brwi.
– Nie szukaj mnie.
– Podobna…
– Nie utrudniaj – poprosiła. – Wspólne życie nam nie pisane. Spytaj swego czarownika, on ci powie. Nie szukaj mnie. Nasze dusze nie mogą się spotkać. Rozumiesz? To wszystko mnie… przerasta – szepnęła i odjechała ku Chase'owi.
Potem odwróciła się, by popatrzeć raz jeszcze na Małego Jastrzębia, który ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku. Z jego kamiennej twarzy nie mogła jednak nic wyczytać. Wygłoszenie tego monologu okazało się dla Jessie bardzo bolesne. Wcale nie zamierzała sprawiać Indianinowi przykrości; przeciwnie – pragnęła oszczędzić mu dalszych cierpień.
Minęła Summersa bez słów. Nie widziała, że mężczyźni mierzą się jeszcze wzrokiem, a następnie równocześnie odwracają głowy i odjeżdżają, każdy w swoją stronę – Mały Jastrząb na północ, a Chase za dziewczyną. Gdy tak przemierzali bezkresne niziny, czuła na sobie spojrzenie Chase'a. Okolica była piękna – na zachodzie rozciągało się pasmo górskie Wielki Róg, wchodzące w skład monumentalnych Gór Skalistych. Czarne Wzgórza natomiast pięły się ku niebu po wschodniej stronie, a na drzewach porastających brzegi rzeki pyszniły się bujne jesienne liście. Posuwające się wolno stado bawołów przypominało z daleka stado ogromnych żółwi.
Jessie kochała tę krainę całym sercem. Kochała również ranczo. Tak naprawdę niczego innego nigdy nie posiadała. I nie zamierzała nigdzie indziej mieszkać. A jednak czuła wyraźnie, że znalazła, się w ślepej uliczce. Zmiany, jakie w niej zaszły, nie przyniosły nowych celów. Czuła, że c o ś jest jej potrzebne, ale nie wiedziała, jak zidentyfikować owo coś.
Tego dnia nie odpoczywali, napoili jedynie konie. Nad rzekę, gdzie Jessie zamierzała nocować, przybyli bardzo późno. Słońce już zaszło, księżyc jeszcze nie pojawił się na niebie, ale Jessie wiedziała, gdzie szukać drewna; rozpaliła więc ognisko, zanim Chase zdążył rozkulbaczyć konia.
Przez całą drogę Jessie jechała na przedzie, toteż Chase'owi nie pozostawało nic innego, jak tylko pozwolić jej podejmować wszelkie decyzje. Nie przyszłoby mu nawet do głowy, aby się upominać o postój. Niemniej jednak gonił resztkami sił. Walka z Indianinem okazała się bardzo wyczerpującym zajęciem. Mimo to mężczyzna milczał uparcie.
Rany znów zaczęły krwawić. Jedna z Indianek posmarowała je maścią i zabandażowała, gdy Chase Czekał tego ranka na Jessie, ale skaleczenie na boku wciąż wymagało pielęgnacji. Summers był zbyt zmęczony, aby się tym zająć. Gdyby tylko ktoś oporządził za niego konia…
– Siadaj, zanim upadniesz – rozkazała Jessie kategorycznym tonem. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że aż tak źle się czujesz?
Nie zauważył, że Jessie już od dłuższej chwili patrzy na niego badawczo.
– Nie chciałem ci sprawiać kłopotu – odparł słabo. Westchnęła, zerwała trochę trawy i przetarła grzbiet
Goldenroda.
– Przy ognisku masz jedzenie. Przygotowała je dla nas siostra Białego Grzmota.
– Chyba najpierw się prześpię.
– Najpierw zjesz – sprzeciwiła się stanowczo Jessie. -Do jutrzejszej jazdy będziesz potrzebował sił.
Z jej tonu wynikało wyraźnie, że czeka ich kolejny męczący dzień.
– Po co ten pośpiech? – mruknął Chase.
– Już ci mówiłam. Nie podoba mi się twoje towarzystwo. Im szybciej wrócimy do domu, tym lepiej.
– W takim razie na pewno coś zjem. – Chase łypnął spod oka. – Nie mogę dopuścić do tego, abyś zaczęła się trapić kilkoma dodatkowymi godzinami, jakie musisz ze mną spędzić.
– Dziękuję.
Traktowała go przez cały czas z niezmienną wrogością. Nikt by się nie domyślił, że spędzili razem najbardziej niesamowitą noc miłosną, jaką przeżył Chase.
Usiadł i zaczął pałaszować potrawę podaną na kawałku cienkiej skóry. Zanim Jessie zdążyła spocząć, zjadł już kilka kawałków mięsa. Dziewczyna zajęła miejsce obok.
Minę miała tak niesympatyczną, jak tylko można to sobie wyobrazić.
– Boli mnie – zaryzykował.
– Co? – spytała odrobinę mniej lodowato.
– Ten skaleczony bok.
– Bardzo źle to wygląda? – spytała.
– Nie zdążyłem się przyjrzeć.
Gdy częściowo oswobodził się z kurtki, oczom Jessie ukazał się zakrwawiony rękaw koszuli. Chase zauważył jej przerażone spojrzenie i odczuł coś na kształt zadowolenia. A później dostrzegł również i to, że krew zniszczyła mu bardzo przyzwoite spodnie.
Jessie zerwała się z ziemi i pomogła Chase'owi wyzwolić się z kurtki. Następnie wyszarpnęła koszulę ze spodni i ściągnęła mu ją przez głowę. Odwinęła bandaże, popchnęła Chase'a nieco bliżej ognia i obejrzała uważnie ranę.
– Nie jest źle – mruknęła. – Skaleczenie nie mogło się zasklepić przez te wstrząsy w trakcie jazdy.