– Prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia, co panience dolega. Gdybym nie wiedział, że to bzdura, stwierdziłbym pewnie, że jest panienka w ciąży, ale w przypadku nietkniętej młódki muszę to wykluczyć. Nic innego jednak nie pasuje. Mdłości pojawiają się tylko rano, a przez pozostałą część dnia wszystko jest w porządku…
Z tego, co mówił Doc, do Jessie dotarło tylko jedno słowo: ciąża.
– Przecież jeszcze za wcześnie… To znaczy minęły dopiero trzy tygodnie… nie, cztery… A niech to diabli!
Usłyszawszy to nieskładne wyznanie, Doc Meddly chrząknął z zażenowaniem i zaczął przekładać papiery na biurku.
– Zwykle nie trzeba wiele czasu, by stwierdzić, czy kobieta oczekuje dziecka… To znaczy od chwili, gdy była z mężczyzną… A niech to, panienko, nie jestem przyzwyczajony do rozmów na takie tematy. Kobiety nie zasięgają u mnie porady w tego rodzaju sprawach. Załatwiają to wszystko na ogół we własnym gronie.
– Sądzi pan naprawdę, że jestem w ciąży?
– Gdyby była panienka mężatką, nie wahałbym się ani przez chwilę.
– Ale nie mam męża – odparła ostro. – I wolałabym się dowiedzieć, że umieram.
Po wyjściu z gabinetu Jessie oparła się o drzwi, pragnąc pozbierać myśli. Istniało jednak zbyt wiele spraw, nad którymi musiała się zastanowić. Dziecko!
Wróciła do hotelu, nie zwracając uwagi na to, co się wokół dzieje. Czekał na nią Billy, który – wyraźnie czymś zaaferowany – odprowadził ją do pokoju.
– Czy coś się stało? – spytał.
Nigdy przedtem nie widziała, aby był równie przejęty.
– A co mogło się stać? – Zaśmiała się cienko, siadając na stanowczo zbyt miękkim łóżku. Jęknęła i przyłożyła dłonie do skroni, jakby chciała w ten sposób odpędzić ból.
Billy zmarszczył brwi.
– Myślałem, że słyszałaś może o Chasie Summersie i złościsz się, że on tu nadal jest.
Jessie wolno wyprostowała plecy.
– O czym ty mówisz?
– Chase jest w mieście. Nie wyjechał. Mieszka w tym hotelu.
– Widziałeś się z nim?
– Nie.
– Więc skąd wiesz? – warknęła.
– Od takich dwóch. – Wzruszył ramionami. – Widzieli, jak wjeżdżaliśmy do miasta. Mówili, że znajdziemy go w saloonie. Słyszeli, że kiedyś dla nas pracował, więc chyba po prostu chcieli pomóc.
Zeskoczyła, z łóżka.
– Przecież Summers opuścił ranczo trzy tygodnie temu! Co on tu robi?
– Chcesz się z nim spotkać?
– Nie!
Billy odsunął się od łóżka.
– Czy ty na pewno dobrze się czujesz?
– Nie… Tak… Och… strasznie boli mnie głowa. Jeśli to nie przejdzie, chyba zacznę chodzić po ścianach. Potrzebuję spokoju. Zejdź na dół, zjedz kolację i połóż się spać. Dasz sobie sam radę? – spytała po chwili.
– No pewnie – odparł obrażonym tonem. – Ale ty też powinnaś coś zjeść.
– Nie, nie dzisiaj. Chyba od razu się położę i prześpię ten ból. Obudzę cię rano przed wyjazdem.
– A buty?
– Odbiorę je. Aha, jeśli zobaczysz przypadkiem Chase^, staraj się go unikać. Wolałabym, aby on się nie dowiedział, że tu jesteśmy.
– Ty go chyba nie lubisz, prawda?
– Ą co można lubić w takim aroganckim, upartym… – Ugryzła się w język. – Nie, rzeczywiście go nie lubię.
– To niedobrze.
– Dlaczego? – spytała zaskoczona.
– Bo ty i on moglibyście,… Nieważne. Do zobaczenia rano.
– Zaczekaj… – Chciała, by dokończył, ale chłopiec zamknął już za sobą drzwi.
Rozdział 25
Chase zapałał sympatią do butelki i jej magicznego działania. Zaraz po przybyciu do miasta hulał przez cały tydzień. Kiedy jednak wytrzeźwiał, przystąpił do zarabiania pieniędzy, pieniędzy, dzięki którym mógłby pojechać do Hiszpanii. Musiał się znaleźć daleko stąd. Gdyby już raz wyjechał, nie uległby pokusie, aby wrócić do kraju.
Na razie jednak było mu bardzo trudno i właśnie z tego powodu trzymał butelkę w zasięgu ręki. Problem polegał na tym, że – jak sobie tłumaczył – przez Cheyenne przebiegała linia kolejowa i nie brakowało tu saloonów zaspokajających oczekiwania graczy. Wyprawa do Denver czy do Kansas w celu złapania pociągu na wschód także nie miała sensu, gdyż mógł to równie dobrze uczynić, nie ruszając się z miejsca.
Trudność polegała na tym, że Chase przebywał zaledwie o dzień jazdy od tej jędzy o oczach niczym turkusy, od tej czarownicy, o której – niezależnie od ilości wypitego alkoholu – nie przestawał myśleć ani na chwilę. Raz nawet doszło do tego, że zaczął rozważać możliwość wyprawy na ranczo. Rachel jednak na pewno już nie chciała go widzieć, a i Jessie zapewne wolałaby już nigdy go nie ujrzeć.
Upijał się więc, aby zabić głupie pomysły.
Kiedy usłyszał, że Jessie przybyła do miasta, był kompletnie zalany. Dlaczego nie potrafił wyrzucić tej dziewczyny ze swego życia? Co ona w sobie miała? Wywróciła cały jego świat do góry nogami. Do tej pory zawsze bez problemu zapominał o byłych kochankach. Alkohol nie pomagał w najmniejszym nawet stopniu. Gdy Jessie znajdowała się tak blisko, potrzebował czegoś więcej. Stojąc przy końcu baru, powiódł wzrokiem po saloonie i dostrzegł, że przy osobnym stoliku siedzą dwa okropne typy – sługusy Bowdre'a. To właśnie oni powiedzieli, że Jessie jest w mieście; najchętniej by ich za to zastrzelił. Aby przestać wreszcie myśleć o Jessie, postanowił wdać się z nimi w bójkę. Potem wypatrzył Srebrną Annie, która zapewne zaspokoiłaby jego potrzeby lepiej niż bijatyka.
Annie należała niewątpliwie do najładniejszych dziewczyn pracujących w saloonie. Niestety, nie znaczyło to wiele. Przydomek otrzymała dzięki srebrnym wstążeczkom wplecionym we włosy oraz barwie oczu, które wydawały się bardziej srebrne niż szare – z powodu swej szklistości. Świadczyło to zapewne o tym, iż właścicielka oczu gustowała w czymś znacznie mocniejszym niż alkohol, ale Chase'a zupełnie to nie obchodziło. Nie miał prawa potępiać cudzych słabości, ulegając jednocześnie własnym.
Annie zaczepiała Chase'a już wielokrotnie, ale nie dawał się skusić. Być może popełnił błąd. Jak brzmiało to stare powiedzenie, mówiące, że o jednej kobiecie najłatwiej zapomnieć dzięki drugiej?
Dużo później kompletnie już pijany Chase wylądował w pokoju Annie, gdzie otoczył go zapach tanich perfum. W pokoju panował mrok. Jakąś cząstką swego umysłu Summers wiedział, że tak naprawdę wcale nie chce tu być. Ale przyszedł z nadzieją, że w ramionach Annie zapomni o Jessie. Kiedy jednak nagi wczołgał się do łóżka, nie mógł znaleźć Srebrnej. Obmacał pościel, ale na próżno.
– Gdzie jesteś, Annie? – spytał wojowniczo, zdecydowany mieć to wreszcie za sobą.
Z drugiego końca pokoju rozległ się jej śmiech, a potem Chase nagle usłyszał głośne parsknięcie. Zanim miał szansę cokolwiek z tego zrozumieć, odezwał się męski głos:
– Myślisz, że dostał za mało od mamusi i córeczki?
– A niech cię! Teraz wie, że tu jesteśmy – warknął drugi mężczyzna.
– Nie muszę się tym przejmować, skoro mam to, nie?
– Cholera!
Chase uczynił wysiłek, aby usiąść na łóżku.
– Co…?
Poczuł przeszywający ból w plecach. Upadł twarzą na łóżko. Usiłował wstać, ale zupełnie mu się to nie udawało. Potem zaś wszystko znikło. Pochłonęła go czarna próżnia.
– Ty tępy dupku! – zaklął Charlie. – Dlaczego to zrobiłeś?
– Miałem z nim na pieńku – odparł Clee obronnym tonem. – Poza tym nie bałem się go tak bardzo jak ty.
– Ale nie kazano nam go zabić, prawda? – spytał Charlie podniesionym głosem.
– Ach, co to za różnica?
– Laton nie chciał kłopotów; nie teraz, kiedy dziewczyna dowie się, co robił na północy. Chce ją wysiudać z pominięciem prawa i tych innych bzdur. Lubi stawiać na swoim, a ty popsułeś mu szyki.
– Cały ten pomysł był głupi, jeśli chcesz wiedzieć. Nie mieliśmy pewności, czy Blairówna pozbędzie się faceta tylko dlatego, że znaleźli go tutaj nieprzytomnego. Laton denerwował się po prostu tym, że on spędza całe tygodnie w mieście. Wylany z posady czy martwy nie wygada nic dziewczynie, nawet jeśli coś niepotrzebnie wyniuchał.