– Muszę – odrzekła twardo dziewczyna. – Od czasu gdy dałam mu wolną rękę, wszystko się zmieniło. On wie, że potrafię sama o siebie zadbać, jednakże nie w tej chwili. Skoro był w stanie mnie zmusić do ślubu, niech się teraz mną opiekuje, kiedy jestem w potrzebie.
– Czy tylko dlatego chcesz za nim jechać? – spytała łagodnie Rachel.
– Oczywiście – odparła Jessie. – A jaki widzisz inny powód?
– Taki, że kochasz go.
Kochasz go. Te słowa prześladowały Jessie podczas podróży do Nowego Jorku, podczas tych upiornych nocy, spędzonych w maleńkiej kajucie statku, podczas jeszcze bardziej przerażającej podróży po obcym terenie Hiszpanii. Te słowa nie przyniosły jej jednak pociechy, wywołały jedynie rozpacz. Jak mogła kochać takiego człowieka jak Chase Summers, mężczyznę niegodnego zaufania, niezdolnego do uczuć choćby w niewielkim stopniu podobnych do miłości. Jak mogła?
Wolała się nad tym nie zastanawiać. Razem z tymi myślami odepchnęła od siebie słowa matki. Wspominała, jak Rachel dała się wreszcie ubłagać i wyraziła zgodę na sfinansowanie podróży. Wspominała szał pakowania ubrań zamówionych dla niej przez mamę, łzawe pożegnanie oraz przysięgi, że wróci natychmiast, jeśli nie odnajdzie Chase'a przed wypłynięciem z Nowego Jorku. Ale Jessie spóźniła się do portu o parę godzin i nie wróciła do matki. Kupiła bilet na następny statek – przerażona, a jednak zdecydowana spotkać się z mężem.
Żadna z przeczytanych książek czy zasłyszanych historii nie przygotowała jej na grozę oceanu i tak długą podróż morską. Ilekroć mijał strach, pojawiała się nuda. Jessie spędziła wiele samotnych godzin, usiłując przypomnieć sobie te dwa tygodnie po pożarze.
Widziała jak przez mgłę jakiś obcy pokój i Chase'a prowadzącego Kate przed jej oblicze. Słyszała, jak Indianka błaga ją o przebaczenie za to, iż nie powiedziała Thomasowi prawdy. Kate bała się bowiem przyznać, że to właśnie ją z Willem zobaczył wówczas Blair. Nigdy nie przestała kochać Thomasa i sypiała z nim przez cały rok po odejściu Rachel. Następnie została porzucona dla innej, gdy okazało się, iż nie może mu dać wymarzonego syna. Początkowo twierdziła, że nie wyznała prawdy ze strachu przed gwałtowną reakcją Thomasa. W końcu jednak przyznała się, że chodziło jej głównie o to, by Blair nie próbował odzyskać żony.
Jessie nie potrafiła sobie przypomnieć, jak przyjęła te wyznania. Nie była nawet pewna, czy to wszystko się jej nie śniło. O to właśnie musiałaby między innymi zapytać Chase'a. On bowiem mówił też coś o Jebie i o długu bankowym spłaconym przez Rachel, jak również o ustaleniach z szeryfem. Dziewczyna niczego jednak wyraźnie nie pamiętała.
Po przybyciu do Kadyksu, stanąwszy znów na twardym gruncie, poczuła się raźniej. Z łatwością ustaliła, że statek Chase'a na razie do tego portu nie wpłynął. Bez trudu również odkryła, iż niejaki Carlos Silvela mieszka w pobliżu Rondy. Zdobywanie informacji nie stanowiło najmniejszego problemu, gdyż Hiszpanie okazali się niemal przesadnie gościnni, chętni do udzielenia pomocy cudzoziemce. Tę ich cechę dziewczyna szczególnie sobie ceniła, gdyż im lepiej poznawała Hiszpanię, tym bardziej obco się tam czuła. Nowo powstałe terytorium Wyoming nie przygotowało Jessie na kraj o tak bogatej historii jak Hiszpania. Kadyks zaś cieszył się opinią najstarszej nieprzerwanie zamieszkanej osady w Europie Zachodniej. Najbardziej jednak zadziwił dziewczynę widok palm daktylowych.
Po dniu spędzonym w porcie południowym jessie stanęła wobec problemu, co dalej. Bierne czekanie na Chase'a wydawało się pozbawione sensu, gdyż jego statek mógł przybić do jakiegokolwiek innego portu, niekoniecznie do Kadyksu.
Nie miała zatem wyboru. Wszystko wskazywało na to, że Summers uda się do Rondy, do rodziny Silvelów, toteż Jessie zaczęła się przygotowywać do podróży. Zadziwił ją i oszołomił ten wspaniały kraj – jego piękne zamki, zabytkowe kościoły, olśniewające krajobrazy. Kręte drogi okazały się wprawdzie wyboiste, a wynajęty powóz stary i skrzypiący, lecz mimo wszystko wyprawa dostarczyła wielu emocji.
W trzy godziny później, wkrótce po zapadnięciu zmierzchu, znalazła się w ogromnym białym domu wchodzącym w skład posiadłości Silvelów, położonej na przedmieściu Rondy. Nadal jednak nie wiedziała, jak wytłumaczyć gospodarzom swoją wizytę, jeśli Chase jeszcze tutaj nie dotarł. Pokojówka, która otworzyła drzwi, była miła, lecz niezbyt pomocna. Ku ogromnej uldze Jessie do drzwi podszedł młody mężczyzna, który odprawił służącą. Niezbyt wysoki Hiszpan miał krótkie, jasne włosy i piwne oczy tak zmysłowe, że gdy popatrzył na Jessicę, ta niemal straciła oddech z wrażenia.
– Mogę pani pomóc, senorita?
– Senora. Senora Jessica Summers. Istotnie, może mi pan pomóc. Przybyłam z Kadyksu, a właściwie to aż z Ameryki, by się spotkać z panem Carlosem Silvelą.
W oczach gospodarza rozbłysła ciekawość.
– Przybywa pani z Ameryki, mówi znakomicie po hiszpańsku, a jednak ma pani jasną cerę.
– Nie jestem Hiszpanką. – Jessie rozumiała jego zdziwienie. – Nauka hiszpańskiego stanowiła jednak część mojej edukacji. Mój ojczysty język to angielski.
– Rozumiem.
– Wracając do pana Silveli… – Urwała. Zaczęła się zastanawiać, jak długo jeszcze będzie musiała stać w drzwiach.
– Proszę mi wybaczyć – rzekł mężczyzna. – Co też pani musiała sobie o mnie pomyśleć. Trzymam panią w progu.
– Nic nie szkodzi – odparła grzecznie Jessie.
– Równie uprzejma jak piękna. Niestety, wujowi nie wolno przyjmować gości. Bardzo choruje.
– Ale nie umiera, prawda? – Obcesowe pytanie mogła usprawiedliwić jedynie obawą o to, jak czułby się Chase, gdyby nie zdążył spotkać się z ojcem.
Mężczyzna stał już w wielkim foyer, Nie miał pojęcia, co począć ze swoim nieoczekiwanym gościem.
– Co za szkoda, że przyjechała pani z tak daleka, gdy wujowi nie wolno się z nikim widzieć. Ale może ja mógłbym jakoś pomóc?
Jessie rozpaczliwie próbowała zebrać myśli. Co robić? Musiała jakoś wybadać, czy trafiła pod właściwy adres.
– Kalifornia! – wykrzyknęła nagle. – Nie wie pan przypadkiem, czy pański wuj odwiedził przed laty Kalifornię?
– Chyba tak, gdyż rodzina sprzedawała kiedyś ziemię, jaką tam posiadaliśmy. Ale to było jakieś dwadzieścia cztery lata temu. Jest pani zbyt młoda, aby pamiętać…
– Nie, senor Silvela. Nie zamierzam przekonywać pana, że znałam pańskiego wuja.
– Widzę, że znów postąpiłem jak gbur. Nawet się nie przedstawiłem. Jestem Rodrigo Suarez. Wuj Carlos ma jedynie siostry, moja matka jest jedną z nich. Wuj to jedyny żyjący Silvela.
– A dzieci?
Nie irytowały go pytania o charakterze tak osobistym.
– Jego córka umarła we wczesnym dzieciństwie. Żona nie mogła już urodzić potomstwa. On jednak się z nią nie rozwiódł ani też nie ożenił ponownie po jej śmierci.
– Z pewnością bardzo ją kochał.
– Kto to wie? – odparł z uśmiechem Rodrigo. – Chyba był raczej znudzony małżeństwem. Bardziej romantycznie jednak będzie sądzić, że ją kochał.
Uśmiechnął się jeszcze serdeczniej. Jessie odniosła wrażenie, że Rodrigo jest bardzo sentymentalnym mężczyzną, zakochanym po prostu w miłości. Miał też wiele uroku. Nie zamierzała jednak poruszać osobistych tematów, wolała zachować rezerwę. Skromnie spuściła oczy.
– Rodrigo? Chcesz, abym czekała cały wieczór? – Z jednego z pokoi przylegających do foyer wyszła młoda kobieta. – Mieliśmy przecież dokończyć grę. Kto to jest?
– Jeszcze nie wiem, Nito – odparł z uśmiechem Rodrigo. – Ta młoda dama przyjechała z Ameryki i uważa, że coś ją łączy z wujem.
Ubrana na czarno kobieta przymrużyła powieki, a Jessie natychmiast wzmogła czujność. Niewiele starsza od niej Nita wyglądała wspaniale nawet w żałobie. Włosy ściągnęła w węzeł na karku, rysy twarzy miała ostre, arystokratyczne. Była piękna i bardzo niemiła.
– Przyjaciółka z Ameryki? Krewna? – prychnęła. – Może córeczka z nieprawego łoża, która rości sobie prawa do spadku?